Millenialsi biorą śluby, mimo że ich znajomych nie stać "na talerzyk"
Dzisiejsi 20- i 30-latkowie usamodzielniają się finansowo później niż starsze pokolenie. Później biorą też śluby. O te ostatnie nie muszą się jednak martwić, w lwiej części przypadków koszty wesel pokrywają rodzice. Gorzej, jeśli to millenialsi mają być gośćmi.
17.04.2018 | aktual.: 18.04.2018 12:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W Polsce większym dyshonorem jest nie dać parze młodej "na talerzyk" niż zasugerować gościom, że oczekuje się "przynajmniej" zwrotu kosztów imprezy. Do tego Polacy są obecnie jedną z najwcześniej biorących ślub nacji w Europie. Wyprzedzają nas pod tym względem jedynie Bułgarzy i Chorwaci.
Wczesne wesela dla przyjaciół państwa młodych są często raczej obowiązkiem niż przyjemnością i wspólną zabawą. Sezon weselny to dla millenialsów niekiedy wydatek rzędu dwóch pensji.
Monika ma 27 lat, mieszka w Warszawie. Zarabia 2800 złotych, z czego 1000 zł przeznacza na wynajęcie mieszkania. Z chłopakiem mieszkają w kawalerce na peryferiach. W tym roku czekają ją cztery wesela. Bliskich znajomych, więc wykręcić się nie sposób. Ma zamiar się zapożyczyć.
– Niby jest zasada "talerzyka", ale czułabym się okropnie, gdybym nie kupiła nic przyjaciółkom, więc koszty rosną. No i jeszcze wieczory panieńskie. Skoro wiem, że dziewczynie, u której będę druhną, marzy się spa, to przecież nie powiem "ej sorry, wiesz przecież, ile zarabiam". Ona też stanęłaby na głowie, żeby było tak, jak sobie wymarzyłam. Zrezygnowałyśmy z weekendu, idziemy na kilka zabiegów i na sauny. Wiem, że to może dla kogoś brzmieć jak kaprysy, ale z takim podejściem całą ślubną oprawę można nazwać jednym wielkim kaprysem – opowiada.
Zapłaci też "za talerzyk" chłopaka. Są w podobnym wieku, przyjęli zasadę, że każde wykłada pieniądze na wesele swoich znajomych. Ma zamiar zamknąć się w 4 tys. zł, które będzie spłacała przez dwa lata. Pytam co stanie się, jeśli za rok czekają ją kolejne wesela.
– Mam nadzieję na podwyżkę. No i na to, że nikt nie będzie brał ślubu – śmieje się Monika, ale widać, że do śmiechu jej nie jest. W zeszłym roku na śluby znajomych poszły pieniądze, które odkładała na wakacje.
Przekonanie, że na ślub bliskiej osoby trzeba wyłożyć pieniądze, nawet jeśli się ich nie ma, wcale nie jest wśród millenialsów odosobnione. Zresztą trudno się dziwić, polskie wesela od lat hołdują zasadzie "zastaw się, a postaw się". A skoro oni się postawili, to i my powinniśmy.
Ekspert od savoir-vivre'u Adam Jarczyński łapie się za głowę, kiedy opowiadam mu historię Moniki. Dodaje, że może zdziwienie wynika z faktu, że do millenialsów daleko mu pokoleniowo.
– Przymus ofiarowywania pieniędzy, wypowiedziany czy nie, niewiele ma wspólnego z zasadami savoir-vivre'u. Nie wyprawia się wesela ani żadnego innego przyjęcia czy nawet spotkania towarzyskiego po to, żeby coś dostać od gości. To ma być wspólna zabawa. Jeśli zapraszamy przyjaciół na obiad, nie serwujemy trzech wykwintnych dań i deseru, jeśli nas na to nie stać. Po prostu decydujemy się zaprosić mniej osób albo przygotować mniej potraw. Nie sugerujemy też gościom, żeby oddali nam pieniądze.
Dwa lata młodsza od Moniki Jagoda niedawno obroniła pracę magisterską, wciąż mieszka z rodzicami i to od nich pożycza pieniądze do ślubnej koperty. Trochę się wstydzi, ale jeszcze bardziej wstydziłaby się, gdyby przyszła z pustymi rękoma. Wśród jej znajomych młodzi nowożeńcy dzielą się na dwie grupy: tych, którzy na wesela się zapożyczają i dzieci z "bogatych domów", którym całą imprezę fundują rodzice. Niezależnie od tego, do której z tych grup należą nowożeńcy, nie widziała jeszcze zaproszenia, na którym nie byłoby doprecyzowane, że młodzi chcieliby dostać pieniądze. Zdaniem Jagody to oczywiste, w końcu "nikt nie chciałby dostać kolejnego żelazka".
– Mam wrażenie, że legendy o trzech tosterach i dwóch żelazkach są przesadzone. Takie prezenty kupowało się pół wieku temu. Nie było powszechnego zwyczaju mieszkania ze sobą przed ślubem, a do tego nie były to przedmioty powszechnie dostępne i przystępne cenowo. Dopisek o pieniądzach w bezpośredniej formie uważam za wulgarny. Skoro tak do tego podchodzimy, to może od razu powinniśmy podawać numer konta? Można oczywiście zasugerować, że wolelibyśmy pieniądze, np. wspominając, że zbieramy się na podróż poślubną i mamy już bilety. Goście mają absolutne prawo sami wybrać prezent, wymaganie "kopert" jest poniżej krytyki. Jeśli ktoś miałby się wstydzić to, nie osoby wybierające się na ślub bez koperty, ale państwo młodzi podchodzący w ten sposób do tematu – tłumaczy Jarczyński.
Tyle że państwo młodzi najczęściej są przeświadczeni, że z racji zmiany stanu cywilnego należy się im niemało. Redakcyjna koleżanka, która prosi, żeby zmienić personalia, opowiada jak kilka lat temu przez ślub rozpadła się jej paczka znajomych. Właściwie to przez "wymagania " ślubne jednej z dziewczyn.
– Rodzice narzeczonego Anki są majętnymi ludźmi, ale ustalili z jej mamą, że na wesele "dzieci" złożą się po połowie. Ona powiedziała nam ze skruchą, że bardzo jej przykro, ale będzie musiała poprosić nas, żebyśmy w ramach prezentu dali jej pieniądze, które będą równowartością jednego nakrycia. Nie mieliśmy z tym najmniejszego problemu. Wiedzieliśmy, że dla jej mamy to spore obciążenie i taka prośba od znajomej jeszcze z czasów liceum wydała nam się czymś naturalnym – opowiada znajoma.
Ślub był organizowany ze sporym wyprzedzeniem, a Anka nieustannie coś wybierała – od butów, przez kolor paznokci aż po ser do przystawek. Atmosfera zgęstniała, kiedy okazało się, że ślub, w którego kosztach tak ochoczo zgodzili się partycypować, odbywa się w jednym z najelegantszych wrocławskich hoteli. Przyszła panna młoda na jednym wydechu opowiadała o sprowadzanej z Hiszpanii ręcznie haftowanej sukience, żeby oznajmić znajomym, że oczywiście liczy, że ich osoby towarzyszące też za siebie zapłacą. Wtedy padło pytanie o koszt talerzyka.
– Co zabawne, nie był nawet dużo wyższy od przeciętnego, ale połowa z nas na weselu się nie pojawiła. Anka na dwa dni przed ślubem napisała na czacie grupowym, żebyśmy "wzięli jeszcze dodatkowe 50 złotych za alkohol". Poczuliśmy się jak statyści, nie goście. Ja akurat na wesele poszłam, ale nasze relacje od tamtej pory się oziębiły. Nie muszę chyba dodawać, że na osoby, które się nie stawiły, Anka śmiertelnie się obraziła – konkluduje moja znajoma.
Pytam Adama Jarczyńskiego, czy w sytuacji, w której ma się dwadzieścia kilka lat, a prezent byłby sporym wydatkiem, tłumaczyć się państwu młodym.
– Jest jedna, złota zasada savoir-vivre'u. Polega ona na tym, żeby wszystkie osoby w naszym towarzystwie czuły się komfortowo. Poruszanie w przypadku ślubu kwestii pieniędzy jest niezręczne. Drogi prezent nie jest naszym obowiązkiem, ale dobrą wolą – podsumowuje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl