Mój towarzysz trabant
Jak się szacuje, po Polsce jeździ około tysiąca trabantów. Michał Chany swoim czerwonym trabantem co roku przejeżdża setki kilometrów. Był nim w Czarnobylu, w planach ma Rosję, Maroko, a nawet Afrykę.
05.07.2017 | aktual.: 06.07.2017 14:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jolanta Pawnik: Kiedy w twoim życiu pojawił się pierwszy trabant?
Michał Chany: Pierwszy trabant pojawił się w rodzinie w połowie lat 90. ubiegłego wieku – egzemplarz z 1973 r. Jeździliśmy nim kilka lat, aż do pierwszej poważnej awarii silnika. To były czasy, kiedy nie było internetu ani znajomych przyjaznych trabanciarzy w okolicy. To zmusiło tatę do oddania go na złom. Do dziś nad tym ubolewam, bo rocznik był piękny.
Moje doświadczenia z dzieciństwa także związane są z trabantem i moim tatą. Sądzę, że nasza "mydelniczka" mogła być z 10 lat starsza. Kiedy tato nim jechał, słychać go było z sąsiedniego wzgórza. Nasz trabant miał wyjątkowy kolor, był zielony jak trawa. To było dosyć rzadkie, bo wtedy większość była biała albo popielata.
Drugi trabant mojego taty, ten którego używam, też ma piękny kolor, jest czerwony. Nie zawsze było mi po drodze z tym kolorem, ale teraz nie zamienię go na żaden inny. Drugi trabant trafił w ręce mojego taty w 1999 r. To było wtedy cudo techniki – silnik czterosuwowy, od pierwszego właściciela, zresztą wujka. Na szczęście tato potrzebował auta przed narastającą falą sprowadzania samochodów z Niemiec. Cena okazała się atrakcyjna, jakość przednia i do tego ten kolor!
Ja wtedy nie miałem jeszcze prawa jazdy, więc lubiliśmy się tak trochę na odległość. Czułem się trochę głupio, bo to auto bywało wtedy obiektem, jakby to powiedzieć, no, raczej nie westchnień… Kiedy jednak zdobyłem prawo jazdy, przestałem kręcić nosem. Tylko takie auto miałem do dyspozycji, więc wsiadałem i jechałem, nie patrząc na skutki.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za kilka lat przeżyję z nim tak wiele przygód i poznam tylu wspaniałych ludzi. Nie byłem do niego przekonany, w głowie pojawiały się nawet myśli, by tak jak inni kupić auto od Niemca. Ale cały czas twardo jeździłem, trzymało mnie to, że jest czerwony, a czerwone – wiadomo, najszybsze.
Ile może być w Polsce trabantów na chodzie? Ile lat mają te najmłodsze, ile najstarsze?
Najstarsze trabanty są z 1957 r., a najmłodsze z 1991 r. Model Polo produkowany był tylko w latach 1990-1991. Co ciekawe, wyjechało ich z fabryki niecałe 40 tys. egzemplarzy. W porównaniu z prawie 3 mln aut z silnikiem dwusuwowym to garstka. Trudno powiedzieć, ile ich jest jeszcze na chodzie, nie wszyscy jeżdżą na zloty, część niestety gnije w zaroślach. Na większych imprezach pojawia się kilkadziesiąt aut, ale to na pewno nie stanowi zbyt dużego procentu wszystkich, które są w Polsce.
Jak jest z naprawianiem i konserwacją? Czy są jeszcze mechanicy, którzy potrafią je naprawić?
Z mechanikami niestety bywa różnie. Zdarza się, że ktoś nie wie, "jak się chwycić", część robi to od niechcenia, bo przecież to "tylko" trabant, będzie jeździł tylko po osiedlu, to może być byle jak. Ja już od wielu lat staram się sam, ewentualne z pomocą znajomych, robić przy nim wszystko, od sprawdzenia oleju po wymianę sprzęgła. Nie narzekam ani ja, ani trabant! Jedynie do poprawy lakieru zmusił mnie kolega z Katowic. Powiedział, że wprawdzie nie ma czasu, ale jeśli przyjadę, to czas się znajdzie. Tak też było.
*Bierzesz udział w zjazdach miłośników starych samochodów i innych imprezach tego typu. Jak zgrane jest to środowisko? Czy ludzie są solidarni, pomagają sobie? *
Zanim zacząłem brać udział w zlotach, jeździłem już moim trabantem kilka lat, zdążyliśmy się polubić. Gdzieś w kafejce internetowej przeczytałem, że są zloty tych autek. Termin akurat się zbliżał, Kraków nie wydawał się tak bardzo odległy, więc pojechaliśmy z kolegą. To był 2008 r. Żeby było śmieszniej, miesiąc wcześniej był zlot w Bieszczadach, ale bałem się, że to za daleko. Teraz śmieję się z tych obaw. Potrafię zrobić spontaniczną wycieczkę do kolegi nad morze, 600 km w jedną stronę, tylko na kawę. Trabant spisuje się bez zarzutu.
Na pierwszym zlocie było super. W kolejnych latach byłem na prawie 100 trabantowych zlotach w Polsce, Czechach, Słowacji, Niemczech, Austrii, na Węgrzech czy w Rumunii. Tam również są miłośnicy tych aut, również bardzo sympatyczni.
Jacy są ludzie, którzy mają trabanty? Czy traktują je jak zabytki, tylko do oglądania, czy używają ich w codziennym życiu?
Dzięki trabantowi mam mnóstwo przyjaciół w całej Polsce. Nie ma opcji, by zadzwonić w środku nocy, poprosić o jakąkolwiek pomoc na trasie i spotkać się z odmową. Trabanciarze to bardzo sympatyczni ludzie, pozytywnie zakręceni i chętni do pomocy. Trabantowo-zlotowe znajomości przenoszą się często na prywatny grunt. Ktoś nie ma auta, ktoś remontuje, nieważne, ważne, by się po prostu spotkać na czyiś urodzinach, razem świętować Nowy Rok. Kilometry nie mają znaczenia. Nawet na wakacje często wyjeżdżamy wspólnie.
Jak ludzie reagują na twojego trabanta gdzieś w odległym miejscu?
Wielu właścicieli trabantów ma do nich przyczepy kempingowe Qek Junior. To zestaw w sam raz na wakacje. Pokonywaliśmy już nimi jedną z najpiękniejszych tras świata, Drogę Transfogarską w Rumunii, poza tym Alpy Austriackie i wiele innych malowniczych tras w Chorwacji, Grecji, Albanii, Włoszech czy Estonii. To są dopiero sprawdziany dla tych autek. Jak na razie wszystkie zdane na piątkę!
A ludzie na trasie reagują bardzo pozytywnie. Cieszą się, zatrzymują, robią zdjęcia, pytają, co to za auta. Na kempingach w Estonii w ubiegłym roku, kiedy przychodziło do opłat za noclegi, dostawaliśmy zniżki. Właściciele mówili, że takich aut jeszcze u nich nie było. Generalnie odbiór jest bardzo pozytywny.
*Posiadanie zabytkowego auta to wydatki, można je jakoś oszacować? *
Tak jak każde hobby, tak i to musi kosztować. Niektórym może się wydawać, że trabant wart jest grosze, ale tym samym ludziom na pewno nie wydaje się, że można nim gdzieś dojechać. Z częściami jest coraz trudniej, na rynku coraz więcej podróbek. Bardzo przydają się zapasy garażowe sprzed lat. Kiedy czegoś nie ma, zawsze można zadzwonić do kolegi, no i jest. Kilkanaście razy spotkałem się z taką pomocą.
*Co jest wyjątkowego w tym samochodzie? *
Trzeba go po prostu lubić. U mnie trabant jest jeden, ale mam znajomych, którzy mają po pięć i więcej, i to prawdziwe odrestaurowane perełki, z początku lat 60. minionego wieku. Wszystkie na chodzie, można nimi ciągnąć przyczepę. Oczywiście część osób traktuje te auta jak relikwie, wyprowadza tylko od czasu do czasu. Ja w sezonie letnim używam go na co dzień.
Twoją pasją są nie tylko stare samochody, ale także fotografia. Swoje zdjęcia pokazujesz na Facebooku jako Explor.Czan. Robisz to w ciekawy sposób, twój trabant zawsze gdzieś tam znajduje się w kadrze, jest cichym uczestnikiem twoich wypraw w opuszczone miejsca.
Wszystko zaczęło się w maju 2010 r., pojechałem wtedy w pierwszą daleką wycieczkę do Gdyni. Kolega polecił mi nieco zboczyć z kursu i zobaczyć opuszczone miasta Kłomino i Borne Sulinowo. Zainteresowało mnie to i… wpadłem po uszy. W drodze na zloty poszukiwałem kolejnych takich miejsc. Jeździłem sam albo ze swoją załogą. Kiedy trochę już zobaczyłem w Polsce, zamarzyło mi się, żeby pojechać do Czarnobyla. Z pomocą znów przyszli trabanciarze, pewien Węgier z zaprzyjaźnionego klubu zabrał się za organizację wyjazdu, zebrał chętnych. W sumie było nas 13 osób.
Pojechaliśmy czterema autami: trabantem z Węgier, wartburgiem z Trójmiasta, katowickim vwT2 i moim czerwonym. To była wycieczka marzenie, choć oczywiście nie obyło się bez problemów z celnikami na granicy. Jechaliśmy całą noc, na miejscu mnóstwo wrażeń. W drodze powrotnej zwiedziliśmy Kijów, bo to niedaleko.
Po tej wyprawie moje zainteresowanie penetrowaniem opuszczonych miejsc nabrało tempa. Często wsiadam w samochód i jadę na jakąś wyprawę. Oglądam zamki, pałace, opuszczone fabryki. Niestety niszczeją na naszych oczach i nie tylko natura jest tego powodem. Czasami, kiedy odwiedzam jakieś miejsce kolejny raz, zastanawiam się, co kieruje ludźmi, którzy je tak demolują. Wsiadam oczywiście do trabanta, bo wtedy mam satysfakcję nie tylko ze zwiedzania, ale i z jazdy. Dlatego często widać go na moich zdjęciach. To przecież mój towarzysz.
Jakie kolejne miejsca do zobaczenia znajdują się na waszej liście?
Marzy mi się pojeździć po Moskwie, po Placu Czerwonym. Albo pojechać do Maroka. Trzeba oczywiście trochę czasu, ale prędzej czy później i Afryka pewnie zostanie zdobyta!
Partnerem artykułu jest Systane®