Monika Mrozowska: zdrowy egoizm jest równie potrzebny jak poświęcanie się dla innych
- Trójka dzieci i praca zawodowa jest nie do ogarnięcia. I nie dam sobie wmówić, że jest inaczej - mówi Monika Mrozowska, aktorka, autorka książek kulinarnych, uczestniczka programu "Agent.Gwiazdy". Rozmawia Agnieszka Żukowska.
13.05.2016 | aktual.: 13.05.2016 13:08
Monika, jak najbliżsi ocenili twój udział w „Agencie”?
Monika Mrozowska: Bardzo dobrze! Wiesz, bardzo mi zależało, żeby nie tylko swoim córkom, ale i innym pokazać, że nie jestem tylko mamą, która gotuje, siedzi na kanapie i sprząta, ale jestem osobą bardzo aktywną, która nie boi się podejmować nowych wyzwań. Czasem i zaryzykować. Jedynego zadania, jakiego się nie podjęłam tam, to był skok na bungee, co zresztą uzgodniłam ze sobą jeszcze przed wyjazdem.
No właśnie, a co zrobiłaś tylko dla siebie? Co odkryłaś w sobie, a czego nigdy nie spodziewałabyś się?
Przede wszystkim uświadomiłam sobie, że mogę zrobić więcej, niż mi się wydawało. Zresztą, była to chyba lekcja dla wszystkich uczestników programu. Granice naszego strachu były zdecydowanie przesunięte. Może nie w nieskończoność, ale zdaliśmy sobie sprawę, że bardzo szybko można oswoić lęki, poradzić sobie ze stresem. Przekonałam się też, i z tej lekcji jestem najbardziej zadowolona, że jestem osobą bardzo silną psychicznie. I nawet kiedy zdarzały się momenty, że cała grupa stawała przeciwko mnie - nie przestawałam sobie radzić. Oczywiście zwyczajnie po ludzku było mi przykro i bardzo źle się z tym czułam. To złe samopoczucie nie odbijało się jednak na moim funkcjonowaniu i myśleniu o grze. Wiedziałam, że moje życie w programie się skończy. Wrócę do domu, do moich dzieci, do Sebastiana. I to jest moje prawdziwe życie. Udział w „Agencie” i wyjazd do RPA był wisienką na torcie, niezapomnianą przygodą.
Ktoś doszedł do wniosku, że fajnie byłoby, gdybym wzięła w niej udział. Skorzystałam z zaproszenia i chciałam przeżyć dla siebie jak najwięcej. Wiedziałam, że nie muszę szukać tam poklasku, sztucznych znajomości na chwilę, ani zabiegać, żeby wszyscy mnie lubili. To podejście, jak się później okazało, było słuszne. Opłaciło się. W momencie, w który odpadłam i pewne fakty związane z próbą wyeliminowania mnie wyszły na jaw, osoby, które zostały zmanipulowane, miały wyrzuty sumienia. I to był dla mnie największy bonus. Program się dla mnie skończył, a nadal z większością utrzymuję kontakt. Oznacza to, że nie doprowadziłam do żadnej przykrej sytuacji, nie namieszałam, nie skłóciłam nikogo. To na pewno nie są przyjaźnie do końca życia, bo jakby nie było byliśmy w pracy. Każdy z nas wiedział, jakie ma zadania do wykonania. Z dużą przyjemnością spotykam się z większością osób. To jest dla mnie największa wygrana.
Uczestniczyliście w psychologicznej grze. Pewne osoby musiały się w określony sposób zachowywać, przyjąć taktykę, o czym wiedziałaś od początku. Na ile takie założenie nie pozwalało ci z sympatią podejść do nich? I na ile ich gra okazała się dla ciebie uciążliwa? Były takie osoby?
Rozmawiałam o tym z Dominiką Tajner. Stwierdziłyśmy, że bardzo doceniamy niektóre osoby za to, że potrafiły oddzielić grę od życia prywatnego. I nie chciałabym tu źle mówić o wybranych, a skupić się na pozytywnych. W momencie w którym graliśmy, byliśmy na planie, mieliśmy do wykonania zadanie - mogliśmy wkręcać się do woli. Ale przychodził moment, gdy wracaliśmy do hotelu i dobrze było pokazać ludzką twarz i normalne podejście. Nie wszystkich było na to stać.
I kto pokazał ci tą ludzką twarz?
Takim pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie właśnie Dominika, Maciej Sieradzki, Joasia, czy Hubert Urbański. Wiedziałam, że jest moment, kiedy gramy i wiedziałam, że jest moment, kiedy mogę o tym zapomnieć, właśnie dzięki nim.
* Długo zastanawiałaś się nad decyzją o wzięciu udziału w programie?*
Zastanawiałam się tylko i wyłącznie z uwagi na logistykę całego przedsięwzięcia. Jak pogodzić program z życiem, które mam w Warszawie. To nie mogła być moja indywidualna decyzja. W związku z tym, że mam troje dzieci, partnera, prowadzimy wspólnie dom, nie mogłam tak po prostu ich poinformować, że wyjeżdżam. Zresztą nie wiadomo było też na jak długo. Uzależniłam tę decyzję od nich i od tego, czy będą w stanie poradzić sobie sami. Czy uda im się tak poukładać wszystkie obowiązki, które do tej pory były tylko na mojej głowie, żeby nikt na tym nie ucierpiał. I nie mam zielonego pojęcia, jak oni sobie z tym wszystkim poradzili. Ale poradzili! I to w rewelacyjny sposób. Dużym ułatwieniem był wyjazd Józia do dziadków. Karolina z Jagodą zostały pod opieką Sebastiana. I to on tak ogarniał pracę, szkołę, przedszkole, zajęcia dodatkowe i urodziny koleżanek, że wszystko grało. Zobaczył przy okazji, jak wygląda mój dzień, kiedy jestem z dziećmi. Kiedy wróciłam, nikt nie narzekał, nie było żadnych wyrzutów w stosunku do mnie, żadnych pretensji. Stęskniliśmy się wszyscy bardzo za sobą.
* A ty miałaś wyrzuty sumienia? Przyznaj się…*
Może odrobinę. Ale nie nazwałabym tego wyrzutami sumienia. Nie jestem tylko matką. Jestem odrębnym bytem, który ma prawo robić również coś tylko dla siebie. Rzeczywiście, ta przygoda była dosyć intensywna i zajęła bardzo dużo czasu, ale chciałabym dokładnie tego samego nauczyć swoje córki. Mogą się poświęcać, mogą być bardzo empatyczne, robić bardzo dużo rzeczy dla swoich bliskich. Ale przychodzi w życiu czasem i taki moment, że muszą umieć pomyśleć o sobie. I o tym, że czasem zdrowy egoizm jest równie potrzebny jak poświęcanie się dla innych. Bo w życiu właśnie o tę równowagę chodzi i człowiek uczy się jej latami.
Potrzebowałam tego czasu dla siebie. Właśnie dla tej równowagi. I muszę przyznać, że głowa odpoczęła mi niesamowicie, bo nie musiałam wypełniać wszystkich domowych obowiązków. A to, że czasem spaliśmy po cztery, pięć godzin na dobę, nie było żadnym problemem. W domu śpię niewiele więcej. Tylko, że muszę ogarniać całą organizację dnia, tygodnia, miesiąca i jeszcze pogodzić ze swoimi zawodowymi obowiązkami. A tych jest równie dużo. I śmieszy mnie, kiedy ktoś mówi: „Ale masz dobrze! Możesz pracować w domu i spokojnie ogarnąć dzieci”. Otóż nie. Trójka dzieci i praca zawodowa jest nie do ogarnięcia. I nie dam sobie wmówić, że jest inaczej. Są chwile, że ta praca w domu jest jeszcze gorsza, bo nagle okazuje się, że wszystko inne jest ważniejsze niż ja i moje potrzeby.
To prawda, a przecież jesteś bardzo dobrze zorganizowana , znam cię od tej strony najlepiej. *
Bo to prawdziwe wyzwanie i to jest naprawdę trudne! Nauczyłam się jednak po tylu latach bardzo ważnej rzeczy - czasami trzeba odpuścić. I jak widzę, że mi na coś kompletnie nie wystarcza czasu, to trudno. Po prostu tego nie robię. Ale i mam pewne domowe rytuały, które są święte i jestem im wierna. Jeśli jem obiad ze swoją rodziną, to nie ma takiej opcji, żebym odebrała telefon. Czasami niektórzy się denerwują, że nie można się do mnie dodzwonić, ale trudno. Nie kwituję tego stwierdzeniem - „bo ja jestem taka zapracowana”. Chcę w spokoju spędzać czas z moimi dziećmi. Również i tu kłania się ta równowaga, o której wcześniej wspominałam. Nie chcę, żeby one z kolei miały poczucie, że mama wisi ciągle na telefonie albo siedzi przed laptopem. I ciągle jest zajęta.
*A zdarzyło ci się czasem ugotować coś z torebki albo kupić gotowy obiad?
Oczywiście, że tak! Doba ma tylko 24 godziny. Niestety ani minuty dłużej. Są takie chwile, kiedy zwyczajnie nie nadążam. Miałabym wyrzuty sumienia, gdyby moje dzieci siedem dni w tygodniu jadły gotowy obiad kupiony w markecie lub odgrzewaną pizzę. Wtedy tak. Czułabym, że jako matka nawalam na całej linii. Ale jeżeli takie sytuacje zdarzają się sporadycznie, to uważam, że mogę sobie zwyczajnie od czasu do czasu na takie rozwiązanie pozwolić. Nikt na tym nie traci. Gotowe obiady dzisiaj na szczęście można już dostać w doskonałej jakości. Wolę, żeby moje dziecko po prostu zjadło. Karolina (najstarsza córka Moniki – przyp. red.) dwa razy w tygodniu ma angielski. A ponieważ nie je obiadów w szkole, to muszę jej taki ciepły obiad zorganizować. I dwa razy w tygodniu pędzę do szkoły z ciepłym obiadkiem, miską makaronu albo ryżu.
Myślę o twojej patchworkowej rodzinie. Jest bardzo duża. Czy te relacje są w ogóle do poukładania? Znasz taki przepis?
Nie. Myślę, że to jest bardzo indywidualna sprawa i pewnie w każdej rodzinie wygląda to inaczej. Bo nawet kiedy te relacje są dobre, to zaraz coś może je popsuć. Nie jestem zwolenniczką sztucznego spoufalania się, lepienia czegoś na siłę. Uważam, że dzieci powinny czuć się swobodnie u każdego rodzica. Mówić szczerze o swoich uczuciach. Ale jakieś wspólne wakacje, czy wspólne spędzanie świąt, nie jest mi do szczęścia potrzebne. I wydaje mi się, że moim dzieciom też nie.
* Wiesz nad czym się jeszcze zastanawiałam? Kim ty jesteś?*
No niezłe pytanie...
Jak cię przedstawiają? Aktorka, blogerka kulinarna, autorka książek?
Najczęściej rzeczywiście jestem przedstawiana jako aktorka i autorka książek kulinarnych. Natomiast staram się tak sobie wszystko w głowie poukładać, żeby nie przywiązywać się za bardzo do tych określeń. Dzisiaj jestem bardziej aktorką, blogerką, a za miesiąc może będę zupełnie kimś innym. Nie przywiązuję się do jednej roli. Wierzę, że będę ich trochę jeszcze miała w życiu. Bo i one wynikają z tego, czym aktualnie bardziej się zajmuję. I wiesz, jak sobie pomyślę o zadaniach - tym, co robię, w ogóle nie zwracam uwagi na to, jak ktoś mnie przedstawia i nazywa. Nie chcę, żeby to górnolotnie zabrzmiało, ale jestem bardzo szczęśliwa z tego, jak wygląda moje życie. Jestem szczęśliwa również z tego powodu, że doszłam do takiego punktu w życiu, w którym nie chcę się ograniczać. Mam potrzebę nieustannego próbowania nowych rzeczy. Nie mogę się zamykać tylko dlatego, że ktoś mnie nazwał tak czy inaczej. Myślę, że my w ogóle mało korzystamy z przywileju robienia tego, na co mamy ochotę. Bo to jest ogromny przywilej. Owszem, trzeba włożyć w to bardzo dużo pracy, ale sama świadomość, że możemy wszystko jest wspaniała, prawda?
O której wstajesz i o której kładziesz się spać?
Wstaję o 6.30, żeby zdążyć ze wszystkim, a staram się kłaść przed północą, bo następnego dnia jestem niewyspana i źle się z tym czuję. W ubiegłym tygodniu, po intensywnych dniach pracy, kładłam się ze swoimi dziećmi o 21. Spanie jest dla mnie ogromną przyjemnością. A jeśli jeszcze mogę spać w pięknych okolicznościach przyrody, to już w ogóle marzenie! Uwielbiam wielkie hotelowe łóżka. Zresztą to pierwsza rzecz, jaką sprawdzam po przyjeździe do jakiegokolwiek hotelu - padam na łóżko i sprawdzam, czy jest wygodne.
Jesteś osobą wszechstronnie uzdolnioną. Nieraz widziałam cię nie tylko z patelnią, ale i pędzlem, czy nawet wiertarką w dłoni. Pracujesz bardzo dużo. Gdzie u ciebie jest granica pomiędzy pracą a pracoholizmem?
Rzeczywiście bardzo dużo pracuję i ta granica jest u mnie bardzo płynna. Pracoholizm kojarzy mi się bardzo pejoratywnie. We wszystkim, co robię, w każdej propozycji, która przychodzi, szukam przede wszystkim jednego – ogromnej przyjemności. To warunek najważniejszy, który musi być spełniony. Praca musi sprawiać mi przyjemność. Inaczej wiem, że nie ma sensu się angażować. Być może też i dlatego właśnie jestem szczęśliwa, bo praca, której się oddaję, sprawia mi radość. Zauważyłam też, że im większą trudność sprawia mi realizacja jakiegoś projektu i muszę włożyć w niego więcej wysiłku, a przy tym dodatkowo mogę się czegoś nauczyć, tym większą mam satysfakcję z efektu. A jeśli jeszcze mnie ktoś za to pochwali, to chce mi się krzyczeć ze szczęścia.
Jest coś, czego w sobie nie lubisz? Nie możesz być przecież taka idealna, to się źle czyta.
No pewnie, że nie jestem! Jestem nerwowa, czasami wybucham bez powodu. Potrafię być nieprzyjemna. Ale jestem tego świadoma i pracuję nad tym.
* To mnie uspokoiłaś, dziękuję za spotkanie. *