Monika w połowie sierpnia wsiadła na skuter wodny. "Tragedia wydarzyła się na oczach jej męża i córeczki"
Kilka minut zmieniło diametralnie życie państwa Dubielaków. 35-letnia Monika walczy o powrót do normalności po wypadku na skuterze wodnym. Aby wsiąść na sprzęt, musiała przejść zaledwie 3-minutowe szkolenie. – W pewnym momencie Monika wjechała w trzciny. Tam była skarpa, wybiło ją i uderzyła w drzewo – opowiada redakcji WP Kobieta jej siostra, Ela.
Diagnoza po wypadku jest druzgocąca: Monika jest w śpiączce, ma uraz czaszkowo-mózgowy, ostrą niewydolność oddechową, podejrzenie rozproszonego uszkodzenia aksonów. Wystarczyło kilka sekund, aby doszło do tragedii.
"To było 11 sierpnia. Było słonecznie, dzieci bawiły się na materacach"
– W tym roku nie planowaliśmy żadnych wakacyjnych wyjazdów. Zdecydowaliśmy, że będziemy weekendowo spędzać czas nad jeziorem. Tak się składa, że mamy znajomego, który ma domek na Mazurach. Feralnego dnia była piękna, słoneczna pogoda. Było dużo dzieci. Takie pozytywne chwile w gronie rodziny i znajomych – wspomina Elżbieta Pietraszewska, siostra Moniki.
Dla dzieci to był idealny czas. Szalały na materacach, a dorośli po kolei próbowali swoich sił na skuterze wodnym. Ela jechała przed Moniką.
– Monika wsiadła po mnie. Gdy chciała już dobić do brzegu, wykonała dziwny manewr i skręciła w trzciny. Tam była skarpa. Wjechała w nią, wybiło ją i uderzyła w drzewo. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że oślepiło ją słońce. Sytuację tę analizowałam wielokrotnie. Wszystko działo się na oczach moich, męża Moniki i ich córeczki. Jak o tym mówię, to mam gęsią skórkę. Usłyszeliśmy wszyscy potężny huk. Od razu wiedziałam, że coś złego się stało – opowiada Ela.
Na miejscu momentalnie pojawiły się straż pożarna, służby medyczne, policja i niedługo potem prokurator. – Po 20 minutach zjawił się również śmigłowiec LPR. Zorientowaliśmy się, że to nie tylko złamanie ręki, czy nogi. Rozegrały się sceny jak z najczarniejszego horroru. Ogromny krzyk rozpaczy – tłumaczy siostra Moniki.
Wypadek miał miejsce około godziny 17. Do 23 nie wiadomo było, co się dzieje z Moniką. Później Przemek, jej mąż, dowiedział się o stanie żony. 35-latka doznała rozległego urazu głowy, lewostronnego uszkodzenia pnia mózgu, licznych urazów wielonarządowych, złamania ręki, obojczyka, łopatki i miednicy. Po miesiącu leczenia w szpitalu jej stan jest nadal ciężki, ale stabilny.
"Nigdy mnie nie zawiodła"
Podczas rozmowy ze mną Ela jest roztrzęsiona. Po pierwsze, organizuje właśnie wyjazd siostry do kliniki neurochirurgii, gdzie 35-latka ma mieć zapewnioną specjalistyczną opiekę. Po drugie, sama ma córkę, która jest po chorobie nowotworowej i której obecność przypomina jej o wielkim sercu Moniki.
– Siostra nigdy mnie nie zawiodła. Ja mam dwie córki. Młodsza przeszła chorobę nowotworową. Kiedy potrzebowałam opieki nad starszą córką, Monika zawsze służyła pomocą, pilnowała jej, kiedy razem z mężem jeździliśmy na zabiegi do USA. Pomagała mi również w zbiórkach pieniędzy na leczenie mojego dziecka. Nigdy nie zostawiła mnie w tych ciężkich chwilach. Teraz ja walczę o nią – mówi.
Ela chce też przestrzec innych przed wchodzeniem na skuter wodny po zaledwie kilkuminutowym szkoleniu. – Ja zapamiętałam z tego przeszkolenia, że jakby coś się działo, mam wyskoczyć. Ale jak człowieka ogarnie panika, to nie wie, jak ma się zachować. Zamiast spuścić gaz, to go dociska – mówi w nerwach. Dodaje, że całe dzieciństwo spędziła z siostrą nad jeziorami. Nigdy nie widziała wypadku z udziałem skutera, a po tym czego doświadczyła, chce przestrzec innych przed taką jazdą. Mówi, że samo kilkuminutowe przeszkolenie to zdecydowanie za mało.
Rodzina Moniki Dubielak zbiera pieniądze na jej neurorehabilitację poprzez fundację "Siepomaga". Jak podkreślają najbliżsi 35-latki, liczy się każda złotówka.
Instruktor sportów motorowodnych: "skuter, który wchodzi w ślizg, ma niewiarygodną siłę i prędkość"
– Dopuszczanie do możliwości poruszania się takim sprzętem osób bez uprawnień jest sytuacją patologiczną i to jest lapsus prawny – komentuje sprawę wypadku Moniki Maciej Górski, ratownik wodny i instruktor sportów motorowodnych.
Dodaje, że nie posiadanie dokumentów nie zwalnia ze znajomości prawa i posiadania wiedzy na temat działania sprzętu. – Należy mieć świadomość, że skuter, który wchodzi w ślizg, ma niewiarygodną siłę i prędkość. Do tego nie każdy akwen wodny jest tak samo bezpieczny czy przystosowany do pływania. Woda kryje pod sobą różne niespodzianki – mówi ratownik.
Radzi, by dla własnego bezpieczeństwa, wsiadając na jakikolwiek sprzęt wodny, dokładnie zapoznać się z jego działaniem. – Pamiętajmy, że jesteśmy synami, matkami, ojcami, dziadkami i dbajmy o swoje bezpieczeństwo. Korzystajmy ze sprzętów pod okiem specjalistów, uczmy się w rzetelnych szkołach. Wpłynięcie na kamień, którego nie widać z lustra wody, a jest ukryty, może się skończyć różnie – to wyjaśni instruktor, ale nie w przeciągu 3 minut. Pływajmy też w miejscach, które są regularnie sprawdzane. Apeluję o szacunek do własnego zdrowia, bo wsiadając na skuter, wsiadamy na coś, co pływa bardzo szybko – kwituje Maciej Górski, ratownik WOPR.