Blisko ludziMówili o nich: "Terrorystki, złodziejki, prostytutki". Bohaterki stanu wojennego

Mówili o nich: "Terrorystki, złodziejki, prostytutki". Bohaterki stanu wojennego

Bohaterami opowieści z czasów wojny „polsko-jaruzelskiej” są nie tylko mężczyźni, którzy wprawdzie stanowili zdecydowaną większość w gronie 10 tysięcy osób pozbawionych wolności po wprowadzeniu stanu wojennego, jednak warto pamiętać także o blisko 800 kobietach osadzonych wówczas w obozach internowania. A także o tysiącach Polek zmagających się z koszmarną codziennością tamtego okresu.

Mówili o nich: "Terrorystki, złodziejki, prostytutki". Bohaterki stanu wojennego
Źródło zdjęć: © PAP

13.12.2016 | aktual.: 13.12.2016 10:52

Nie da się ukryć, że dramatyczne wydarzenia sprzed 35 lat stają się coraz bardziej zamierzchłą przeszłością, o czym świadczą wyniki niedawnego badania przeprowadzonego przez CBOS. Tylko 44 proc. ankietowanych pamiętało dokładną datę wprowadzenia stanu wojennego, o sześć proc. mniej niż w takim samym badaniu sprzed pięciu lat. Co szósty Polak nie był w stanie podać nawet prawidłowego roku.

Takich problemów nie mają na pewno bohaterowie tamtych czasów, wśród których nie brakowało kobiet. Jedną z nich była Joanna Gwiazda, działaczka opozycji, rzeczniczka Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej, współautorka słynnych 21 postulatów MKS, a po powstaniu „Solidarności” członkini gdańskiego zarządu regionu.

Pamiętnej nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. wróciła z mężem Andrzejem, jednym ze współtwórców „Solidarności”, do domu po północy. Byli tak zmęczeni, że od razu poszli spać. „W nocy obudziło mnie zapalone światło i tłum mężczyzn, w cywilu, w mundurze, był też jeden milicjant. Do mnie było czterech, po Andrzeja przyszło sześciu. Wstałam z łóżka i zapytałam, czemu wyważyli drzwi łomem. A oni na to: „Bo nikt nie otwierał”. To bardzo możliwe, byliśmy prawdopodobnie zbyt zmęczeni, by słyszeć jakieś łomoty” – wspomina Joanna Gwiazda w reportażu TVP Info.

Choć małżonkowie byli poganiani, żeby jak najszybciej opuścić mieszkanie, nie zamierzali się spieszyć. Zdążyli jeszcze zjeść krupnik i wypić herbatę, bo opozycjonista stwierdził, że „na głodnego na wojnę nie pójdzie”. Gwiazdowie dali się wyprowadzić dopiero nad ranem. „Na szczęście mieliśmy porządne kożuchy, one nas ratowały. Ja nawet chyba nie wzięłam szczoteczki do zębów, potem rodzina mi dostarczyła” – opowiada Joanna Gwiazda.

Zobacz także:

Zomowcy u drzwi

Pierwsze miejsce na liście osób wytypowanych do aresztowania zajmował przywódca „Solidarności” Lech Wałęsa. Wieczorem 12 grudnia jego żona Danuta niczego nie przeczuwała. „Mając tyle dzieci, byłam zmęczona, i kiedy nadchodziła noc, kładłam się spać. Tak było i tej nocy. Również nie czekałam na męża, który przebywał w Stoczni Gdańskiej, gdzie obradowały władze „Solidarności” – opisuje w głośnej książce „Marzenia i tajemnice”.

Wałęsa wrócił do domu około północy i położył się spać. Niedługo później rodzinę obudziło walenie do drzwi. Danuta zobaczyła przez wizjer kilku zomowców uzbrojonych w łomy. Przywódca „Solidarności” krzyknął, że nie zamierza ich wpuścić i zaapelował o spotkanie z wojewodą gdańskim Jerzym Kołodziejskim i Tadeuszem Fiszbachem, I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR.

Wkrótce obaj pojawili się u Wałęsów. „Fiszbach blady jak płótno, Kołodziejski w dwóch różnych butach na nogach. Zapraszali męża do Warszawy na jakieś rozmowy. Mąż odmówił, chciał żeby najpierw wypuścili zamkniętych. Odjechali. Chwilę potem zaczęła się dobijać ekipa zomowców i cywili z łomami, grożąc wyłamaniem drzwi” – wspomina Danuta Wałęsa, która była wówczas w szóstym miesiącu ciąży. Mąż został wyprowadzony i wrócił do domu dopiero w listopadzie 1982 r.

W czasie stanu wojennego aresztowano blisko 10 tys. opozycjonistów, w tym gronie było około 800 kobiet. Nie wszyscy zostali zatrzymani w nocy z 12 na 13 grudnia. Teresa Brodzka, działaczka „Solidarności” ze Śląska dopiero 17 grudnia zastała po powrocie do domu czekających na nią czterech zomowców i jednego cywila. „W przerażeniu zaczęłam powoli żegnać się z życiem. Ten w cywilnym ubraniu kazał mi zabrać pieniądze, papierosy, jeśli palę i ciepłe ubrania. Zorientowałam się, że zabierają mnie do więzienia. Jednego, czego nie pozwolili mi wziąć ze sobą, to lekarstw. Może myśleli, że się otruję?” – zastanawia się w relacji dla „Encyklopedii Solidarności”.

Obóz dla „terrorystek”

Joanna Gwiazda trafiła najpierw do obozu internowania w Strzeblinku, później spędziła kilkanaście dni w areszcie przy ul. Kurkowej w Gdańsku, a następnie w zakładzie karnym w Fordonie. „Byłam w ciężkiej sytuacji, bo miałam straszliwą paradontozę. Z Fordonu mnie zabrali ze świeżo umytą głową, jeszcze mokrą. Cierpiałam bardziej fizycznie niż psychicznie. Alina Pienkowska opowiadała, że jej kostki wysiadały od chodzenia po takim twardym podłożu. Inni, ci którzy zostali w Strzebielinku, mieli problemy, bo cały czas byli na jednym poziomie, budynek był parterowy. Mieli problemy z chodzeniem po schodach. Ale rzucili sobie na ziemię jakąś belkę i po niej skakali, żeby uruchomić stawy, których nie używali przez miesiące. Ja korzystałam z każdej okazji, by się gimnastykować” – wspomina Joanna Gwiazda.

W styczniu 1982 r. przewieziono ją do ośrodka odosobnienia w Gołdapi, niewielkiej miejscowości w Puszczy Rominckiej, zaledwie kilkaset metrów od granicy ze Związkiem Radzieckim. W tym miejscu podczas II wojny światowej mieściła się kwatera Goeringa, a po 1945 r. ośrodek wczasowy Związku Zawodowego Pracowników Prasy, Książki, Radia i Telewizji. Po wprowadzeniu stanu wojennego urządzono tam obóz dla internowanych kobiet, gdzie w latach 1981-82 przebywało blisko 400 opozycjonistek, wśród nich m.in. Anna Walentynowicz i Grażyna Kuroń.

Obsługę skompletowano z pracowników Służby Więziennej i funkcjonariuszy SB, a do ochrony zewnętrznej przysłano żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza, którym powiedziano, że pilnują „kryminalistek, Żydówek, terrorystek, prostytutek i złodziejek”.

Warunki były tam jednak dość dobre, a widoki wręcz bajeczne. „Srebrzysty śnieg, sosny, ptaki pod oknem, niebo nad lasem, piękny krajobraz oglądany tylko przez szybę powodował czasem trudną do zniesienia nostalgię” – opisywała Maria Dmochowska, lekarka, działaczka „Solidarności” i siostra znanego działacza KOR Jana Józefa Lipskiego.

Łamanie charakterów

Kobiety osadzone w gołdapskim obozie nie ułatwiały zadania pilnującym ich funkcjonariuszom. Do legendy przeszły wydarzenia z 3 maja 1982 r., gdy internowane demonstracyjnie wywiesiły flagi i transparenty. Odmówiły, gdy naczelnik ośrodka zażądał ich usunięcia. Do akcji wkroczyli wówczas strażnicy, wspierani przez specjalnie ściągnięty oddział milicjantów. Im także nie udało się usunąć „dekoracji”. Dziesięć dni później, w miesięcznicę wprowadzenia stanu wojennego, uwięzione kobiety rozpoczęły głodówkę, solidaryzując się z innymi internowanymi.

„Koleżanka Anna Urbanowicz (późniejsza wiceminister oświaty na początku lat 90.) zdobyła skądś klucz do pustego pokoju, w którym było radio. Nastawiałyśmy sobie falę „Głosu Ameryki”, a następnie przepisywałyśmy przez kalkę informacje podawane w audycji. W ten sposób powstał nasz biuletyn informacyjny” - opowiada z kolei Teresa Brodzka.

Służba bezpieczeństwa cały czas próbowała złamać im charaktery. Za drzwiami z napisem „Pokojówka” starano się nakłonić opozycjonistki do podpisania tzw. lojalki. Straszono je procesami, studentkom mówiono, że będą miały problem z powrotem na uczelnie i nie dogonią koleżanek, a matkom małych dzieci, że ich synkowie czy córeczki moczą się w nocy z nerwów.

Gdy jedna z osadzonych w Gołdapi kobiet dowiedziała się o śmierci syna, esbecy uzależnili zgodę na wydanie jej przepustki od podpisania lojalki. Odmówiła, a wtedy do akcji wkroczyły koleżanki, które podjęły strajk głodowy. Opozycjonistka dostała czterodniową przepustkę.

„Wiedzieliśmy, że przy podsłuchu albo w obecności ludzi, których się podejrzewa, że są „TW” nie wolno było mówić o rzeczach prywatnych. O tym, że ktoś ma kochankę, że kobieta nie jest pewna, czy maż jej nie zdradza. To zawsze było wyłapywane. Jedna koleżanka kiedyś poskarżyła się, że ma kłopoty w małżeństwie. Szybko dostała telegram o treści: „rozwód w toku”. Oczywiście to był blef. Takie metody złamania, przestraszenia, skłócenia, upokorzenia były przez bezpiekę podejmowane regularnie” – opowiada Joanna Gwiazda, którą w tym trudnym okresie trzymały przy życiu wspomnienia z wycieczek po ukochanych górach.

Szturm na sklep

Stan wojenny był także dramatycznym doświadczeniem dla żon i partnerek aresztowanych opozycjonistów. Liliana Sonik, której mąż Bogusław został internowany, do dziś pamięta smutną wigilię w 1981 r. „Nie miałam samochodu, nie miałam pozwolenia, nie mogłam jechać do moich rodziców na święta i w wigilię byłam sama z Jackiem. Taka wigilia z jakąś namiastką choinki, z dzieckiem, które ma rok czy półtora, to jednak robi wrażenie. Bez możliwości poruszania się i bez ojca tego dziecka, bez mojego męża. To było straszne” – opowiada w wywiadzie dla Muzeum PRL-u.

Danuta Wałęsa przyznaje natomiast, że wprowadzenie stanu wojennego nie zrobiło na niej większego wrażenia. „Tej nocy nie dochodziło do mnie, co się rzeczywiście dzieje. Przyszli, zabrali męża i pojechali z nim w nieznane. Trudno. Wcześniej nieraz go zabierali” – pisze żona laureata pokojowego Nobla. „Musiałam być samodzielna, zająć się domem i szóstką dzieci, wszystkim. Dzięki tym doświadczeniom, kiedy 13 grudnia męża niemal na rok zabrakło, w pewien sposób łatwiej było twardo stąpać po ziemi. A może byłam w jakimś półśnie, odrętwieniu i w szóstym miesiącu ciąży myślałam tylko o dziecku, które ma się niebawem urodzić?” – dodaje Danuta Wałęsa.

Gdy kilka godzin po aresztowaniu męża Tadeusz Fiszbach spytał, w czym może jej pomóc, odpowiedziała, że największym problemem jest przywiezienie zamówionego świniaka od rodziny ze wsi.

Z podobnymi kłopotami borykało się wówczas większość Polek, ponieważ okres stanu wojennego to nie tylko heroiczne czyny opozycjonistów, ale również walka o przetrwanie zwykłych obywateli. Boże Narodzenie w tamtym czasie było zwieńczeniem bardzo nerwowego okresu, spędzanego przede wszystkim w kolejkach. Nastrój przygnębienia spowodowany stanem wojennym wzmacniały świecące pustkami półki sklepowe i zakupy ograniczane kartkami na żywność.

W sklepach dochodziło do dantejskich scen. „Życie Radomskie” z grudnia 1982 r. przytaczało opowieść Leokadii Włodarczyk, kierowniczki sklepu z tkaninami: „W naszym sklepie tłum klientów już trzy razy wybijał szyby wystawowe. Chociaż pracuję 33 lata w handlu, nie przeżyłem dotychczas czegoś podobnego. Jesteśmy posiniaczone i poobijane. Każda nowa dostawa towaru napawa nas przerażeniem, gdyż kolejki ustawiają się zaraz po zakończeniu godziny milicyjnej, czyli już o godz. 5 rano. Gdyby nie pomoc funkcjonariuszy MO, którzy niemal sprzedają razem z nami – nie dałybyśmy rady” – żaliła się kierowniczka.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (56)