ModaMy, dresiarze

My, dresiarze

My, dresiarze
Źródło zdjęć: © Facebook.com | RISK made in warsaw
17.06.2016 13:37, aktualizacja: 20.06.2016 12:41

„Rano prawdopodobnie układa na szczotce włosy, starannie wybiera strój zgodny ze swoim statusem zawodowym (...). Dzień upływa jej na mejlach, telefonach, spotkaniach. Wraca wykończona koło 21, pada, przebiera się w bluzę i spodnie dresowe, w takim stanie pokazuje się swojemu panu i władcy, który musi, no po prostu musi odnieść wrażenie, że ktoś go robi w konia” – napisał Michel Houellebecq w „Uległości”. Poznajesz siebie w tej kobiecie? Nie ty jedna. Cały świat się odresił. Ale Polska w szczególności. – Polska jest dresem świata – uważa dr Piotr Szaradowski, wykładowca School of Form.

– W Polsce „na dresie” wybiły się setki, jeśli nie tysiące małych firm i projektantów – mówi Michał Zaczyński, dziennikarz zajmujący się modą, autor bloga MichalZaczynski.com. Michał też jest w dresie: markowym, połyskującym. – Czym jest dzisiaj dres? – zastanawia się. – Wszystkim. Problem jest taki, że jest on mniej sexy, niż się wszystkim wydaje.
Dresowa typologia
Jesteśmy nieodrodnymi dziećmi Jane Fondy, która w dawnych latach 80. dres wniosła do telewizji, i Rihanny, która kilka lat temu wprowadziła go na salony i usankcjonowała noszenie go razem ze szpilkami, kopertówkami i w pełnym makijażu.
– Dres jest wszędzie. Jest uniformem do biegania i na wielką galę. Jest kompletny, kompatybilny, samowystarczalny – mówi Michał Zaczyński. – Noszenie dresu to komunikowanie, że nie tylko jestem modny, ale przede wszystkim przebojowa/y, bezkompromisowa/y, oryginalna/y.
Dr Piotr Szaradowski ze School of Form wyróżnia kilka rodzajów dresów. 1. Dres dresiarski, czyli ten noszony przez klasycznych dresiarzy: lampasy i wyraziste logo firmy. 2. Dres samolotowy – przyjemne okładzinki, w które wbijamy się, żeby nam było wygodnie (niekoniecznie ładnie), miło i przytulnie. 3. Dres projektantów – wszystkie szaleństwa na temat dresów i okołodresów, jakie można spotkać na polskich targach slow fashion. 4. Dres sportowy, zakładany podczas biegania lub innych aktywności sportowych – coraz rzadziej bawełniany, za to absolutnie fikuśny. Poza tym dres męski i dres kobiecy także różnią się w swojej wymowie. – Upraszczając, dres zakładany przez kobiety jest wyrazem jej sfery prywatnej, schowania się, ukrycia, natomiast męski – kojarzy się z działaniem, aktywnością – analizuje Piotr Szaradowski.
Cocooning z przyległościami
A może pokochaliśmy dres, bo życie jest takie ciężkie i niewygodne, że chcemy się przed nim zamknąć w bawełnianej norce i nie wychodzić? Może o tym świadczyć kariera chociażby wielkich kapturów zasłaniających całą głowę. Izolacja jest bardzo w cenie, ale w cenie jest też nieluksusowość.

Z badań GUS-u wynika, że Polacy nie są snobami, jeżeli chodzi o ubranie, i nie szaleją podczas zakupów dóbr luksusowych. Michał Zaczyński widzi też w uwielbieniu dla dresów postępującą infantylizację. – Dres jest takim apogeum zdziecinnienia dorosłych ludzi. Tych, którzy noszą koszulki z Myszką Miki i torebki Hello Kitty – ocenia. – Ale szczytem absurdu jest noszenie dresów z krokiem na poziomie połowy uda. Długo się zastanawiałem, na czym polega ten fenomen, i myślę, 
że może to być komunikat w stylu: „Dres się rozciąga, więc założę go w formie po rozciągnięciu” – mówi Michał Zaczyński. – Efekt jest taki, że dorośli mężczyźni wyglądają, jakby chodzili z pieluchą. Nikomu, absolutnie nikomu nie jest dobrze w takim fasonie. 
Uwielbienie dla dresu to także manifestacja tego, że styl życia fit nie jest komuś obcy, chociaż ostatni raz skakał na skakance w szkole podstawowej.
Sportowe kury i koguty
Kojarząca się z luksusem marka Bottega Veneta latem pokazała w Londynie swoje propozycje na nadchodzący sezon z eleganckimi dresami w roli głównej. Ten strój lansują też w swoich kolekcjach nowojorski projektant Alexander Wang oraz Marc Jacobs. Dla marek szyjących dresy projektują najwięksi, np. Stella McCartney dla Adidasa. Nic dziwnego zatem, że sportowe spodnie czy bluzy z kapturem pojawiły się nawet na czerwonych dywanach: nosili je i piosenkarka Victoria Bekham, i raper Jay-Z. Skoro wielcy tak się noszą, to dlaczego nie maluczcy?
Za ojca dresów uważany jest Emile Camuset, założyciel znanej do dziś francuskiej marki Le Coq Sportif (sportowy kogut). Na początku (w latach 30. XX wieku) były to prosto uszyte szare spodnie z dżerseju, dzięki którym atleci mogli swobodnie się rozciągać. Mniej więcej wtedy, gdy paryskie krawcowe przestały szyć z powodu wojny, na produkcję odzieży praktycznej, swobodnej, w stylu sportowym postawiły Stany Zjednoczone. W takich ubraniach chcieli chodzić żołnierze wracający z wojny. W latach 60. Adidas wypuścił pierwszą seryjną linię spodni dresowych. To też czas, kiedy młodzież zaczęła być zauważana jako grupa społeczna interesująca się sportem (wyróżniała ją słabość do bluz z kapturami, tzw. hoodies). Lata 80. to boom ubrań dresowych na świecie (patrz wspomniana wcześniej Jane Fonda). I wtedy także zaczyna się historia dresu w Polsce – na początku lat 90. dom mody Telimena pokazuje dresową kolekcję. Chcieliśmy dresem dogonić świat. Ale coś nam przeszkadzało. Polacy przyglądali się handlarzom ze Wschodu, którzy w niewygodnych pociągach i autobusach mieli przynajmniej wygodne dwulampasowe podróby Adidasa. I nie chcieli tak wyglądać.

Wtedy pojawił się rap, NBA i Elton John, który w świecącym dresie wszedł na scenę. Wszyscy zaczęli oglądać amerykańskie seriale z bohaterami uprawiającymi jogging. Dresy nosili także (a może przede wszystkim) przestępcy. Bano się ich i gardzono dresami. Ale kiedy rozbito gang Pruszkowa i Wołomina, a przestępcy włożyli garnitury od Armaniego, wówczas hipsterzy i artyści z wrodzonym sobie wdziękiem wypełnili lukę w rynku.

Bez udawania
Dzisiejsza prawda o dresach jest kompletnie inna. I gdyby francuski abnegat Houellebecq trafił do warszawskiego butiku Risk Made in Warsaw, na pewno zdanie o dresach nie pojawiłoby się w tej książce.
Antonina Samecka i Klara Kowtun, matki założycielki polskiego dresiarstwa (butik otworzyły w 2011 roku i zapoczątkowały modę na noszenie bawełny), są przekonane, że dres nie jest po to, aby go zakładać, tylko w ogóle nie należy go zdejmować. Zarówno w pracy, jak i w domu można się w nim czuć podobnie wygodnie.

Obraz
© riskmadeinwarsaw.com

– W naszej świadomości funkcjonuje stereotyp, że wszystko, co kobiece i zmysłowe, musi uciskać, uwierać i to jest cena, jaką się płaci za atrakcyjność – mówią dziewczyny z Risk Made in Warsaw. – A to nieprawda. Tylko w wygodnych ciuchach można czuć się kobieco i atrakcyjnie. Dlatego szyją klasyczne ubrania z dresowych tkanin: marynarki, bluzki koszulowe, które mogą wkładać panie w rozmiarze L plus bez obawy, że trzasną im guziki lub wyeksponuje się brzuch. Dlaczego tak się dzieje? Z prostego powodu: obie są niskie, ale mają przeciwstawne figury: Antonina jest jabłkiem (szerokie ramiona, duży biust, brzuch), a Klara – gruszką (wąskie ramiona, szerokie biodra). Każdy model jest testowany przez nie obie. Nie ma więc mowy, że będzie źle się układał. – Kariera dresu u nas to wynik tego, że Polki stoją na rozdrożu swojej kobiecości. Z jednej strony nie chcą być kobietami Wschodu gotowymi w każdej sekundzie swojego życia na polowanie na męża, a z drugiej – chcą być bardziej sexy niż np. Brytyjki czy Niemki – uważają Antonina i Klara. – A my kierujemy nasze produkty do ludzi niezainteresowanych modą. Dla nas ważniejsze są osobowości, a nie rozmiary.

Piotr Szaradowski jest absolutnym zwolennikiem tego, żeby w zaciszu domowym kobiety ubierały się w dres. – Mają i tak za dużo stresu w życiu codziennym. Jeżeli zabierzemy im możliwość odreagowania i wycofania, może nawet wybuchnąć rewolucja. A tego byśmy nie chcieli – mówi. A więc, kochane dresiarki, niech dres będzie z nami.

Obraz
© Zwierciadło

Zobacz także:

Źródło artykułu:Zwierciadło
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (2)
Zobacz także