Myślisz, że szarość załatwi sprawę? 5 dowodów na bezguście Polaków
Że nie najlepiej odnajdujemy się w kwestiach związanych z estetyką, wiadomo nie od dziś. Argument "modą się nie interesuję” wypowiadany jako usprawiedliwienie dla przedpotowych tapirów i balejaży, legginsów zamiast spodni i 40-latków w koszulkach z nadrukami jakoś się jeszcze sprawdza. Jednak nawet ci, którzy nie zwracają uwagi na swój wygląd, przykładają wagę do wystroju swoich czterech kątów.
W końcu to w domu chronimy się przed światem, ładujemy akumulatory i rozgrzewamy zmarznięte kości. Bez domu trudno wyobrazić sobie najważniejszą dla Polaków (przynajmniej, kiedy trzeba wypełnić ankietę) rodzinę. Żeby przekonać się, jak ohydnie, i to mimo usilnych starań, mamy w domach, wystarczy przejrzeć oferty mieszkań na sprzedaż albo obejrzeć którąś z TVN-owskich produkcji, z mieszkaniami rodaków w tle – "Perfekcyjną Panią Domu”, "Ślub od pierwszego wejrzenia” albo "Ugotowanych”.
Tak, jak kilka lat temu straszyły pożółkłe boazerie, wykończeniówka typu "pijany stryj i wuj w akcji” i żyrandole udające pięcioramienny świecznik (z osłonkami udającymi spływający wosk), swoje koszmary estetyczne ma i druga dekada XXI wieku. To, że efekty remontu z 1984 straszą w 2001 nikogo nie dziwi. Gorzej, że kiełkujący spod wywalonych kompletów wypoczynkowych "Mieszko” i jeleni na rykowisku gust ugrzązł nam w rutynie kopiuj-wklej. Nawet aranżacje sprzed kilku lat potrafią wprowadzić w stan estetycznej katatonii. 5 grzechów nowych domów polskich.
Miss Stolarki
Napis "skup palet” był czymś, co przez lata widywaliśmy w Polsce częściej niż półnagie panie reklamujące blachodachówki. Nikt nie przypuszczał, że nieheblowane dechy moknące na deszczu od gór po morze zagoszczą na stronach magazynów wnętrzarskich. Dlatego większość z nas widząc po raz pierwszy w życiu meble z palet nie pomyślała po prostu: "wooooow”.
Problem zaczął się, kiedy niespełnione artystki i artyści wzięli się za własnoręczną obróbkę palet. Powstało wiele konstrukcji o zaburzonych proporcjach, których wykonawcy byli jednak bardzo ze swoich dzieci dumni. A że rzemiosło rzecz przyjemna, w wielu domach paletomania nie skończyła się na dyskretnym stoliku na kawę. Łóżko z palet, do tego szafki nocne z palet, no i meble ogrodowe – również z palet. Co za dużo, to niezdrowo.
Okno aranżowane
Tak jak gość w dom równa się Bóg w dom, tak firanka w oknie równa się tzw. kobieca ręka. Nawet jeśli mieszkanie chcemy urządzić nowocześnie, firany i zasłony w tradycyjnym wydaniu są schematem, którego szczególnie trudno jest się nam pozbyć z głów. Bo przecież to takie domowe, takie przytulne.
Krecią robotę w tej kwestii odwalają obrotne krawcowe, które masowo poprzebranżowiały się na "aranżację przestrzeni okiennych”. Za taką usługę słono trzeba zapłacić, ale efekt pałacowy. Taka aranżacja to coś zupełnie innego niż jakieś tam "szycie zasłon”. Tu dwie warstwy tiulu, tam drapowanie, ówdzie podwieszona kotara. Przez lata jedynym wzorem estetycznym był dla Polaków dworek i kościół. Reminiscencje tych wyobrażeń o elegancji nadal pokutują w naszych głowach. Stąd firaneczki, zasłoneczki, stąd mosiężne gałki. Może i fajne. Jeśli mieszka się w pałacyku z epoki, a nie na osiedlu strzeżonym na Mokotowie.
Białe stepy
Lwia część z nas wychowała się wśród mebli jeśli nie drewnianych, to takich, które drewno miały udawać. Remonty robiło się, i to jeszcze w latach 90., o wiele rzadziej, niż dziś. Jeśli całe dzieciństwo spędziliśmy w cieniu dębowej szafy, z każdym kolejnym przejawem nowoczesności poza domem zdawaliśmy sobie sprawę z jej anachroniczność na tle tej coraz nowszej, coraz piękniejszej Polski.
Z drugiej strony białe meble, mogą być wykonane ze sklejki, a co za tym idzie, są przeważnie znacznie tańsze niż meble z litego drewna. Często wybieramy je więc do pierwszego samodzielnie urządzanego mieszkania. Faktem pozostaje, że walnięcie sobie wszystkich mebli w tym kolorze, jest właściwie tak samo słabe, jak ciężkie, wieloelementowe komplety salonowe, modne w latach 90. Brak koncepcji i nieumiejętnie powielony schemat.
Niebo gwiaździste nade mną
Kogo tylko na to stać – zatrudnia specjalistów. No bo co wymyśli prosty prawnik czy tam tłumacz w kwestii projektowania oświetlenia. Nic nie wymyśli, no może lampę wiszącą i jakiś klinkiet, żeby za ciemno nie było. Mieszkania i domy aspirującej klasy średniej mają minimum 3 prztyczki-elektryczki na pomieszczenie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby cokolwiek tu do siebie pasowało.
Tymczasem w wielu nowobogackich domach na jednym suficie mamy designerską lampę, podwieszany sufit, który można podświetlić jak grotę solną (błękitna poświata), a do tego 6 jarzeniówek zapalanych rzędami (niby że do czytania ). Takie prze-projektowanie nowych wnętrz jest nagminne. Rozwiązania, które przydają się raz na rok wcale praktyczne nie są.
Tutti-frutti i egipska noc
Słyszeliście o "ożywianiu kolorem”? Na pewno słyszeliście. Jeśli Polak chce coś zmienić, a fundusze, a tym bardziej pomysły ma ograniczone, maluje ściany. A ponieważ pragnie zmiany, to nie zadowolą go zachowawcze beże ani tym bardziej biele. Malinowa czerwień! Karaibska bryza! Tego potrzebujemy w salonie. Tak już jakoś mamy, że jeśli nie urządzamy "wszystkiego na raz”, nie rozpatrujemy koloru ścian jako czegoś, co należałoby dobrać do podłogi i posiadanych już mebli.
Patrzymy na próbniki i wybieramy, co tylko nam się podoba, przy czym o kolorach myślimy raczej jak o ulubionym flamastrze w podstawówce, często nie zwracając uwagi na nieoczywiste barwy – przytłumione oliwki i brudne wrzosy w sklepie z farbami jakoś nam umykają. Daltonizm polski obowiązuje też w kwestii elewacji. Styczniowa szaruga, łyse drzewa, gnijące liście i bezpańskie psy, a tu kolorowe, nieforemne stodoły.
Bezmyślność wyuczona
Nie przywykliśmy do zastanawiania się, a co za tym idzie – do argumentowania swoich wyborów estetycznej. W kwestii gustu funkcjonujemy w osi bipolarnej ładne/brzydkie. Ładne jest najczęściej to „co się komu podoba”. Nikt nie śmiałby bronić tezy, że Paulo Coelho jest wybitnym pisarzem, bo jego książki podobają się pani Krystynie z Mrągowa. Tymczasem w kwestii oceny form plastycznych, tak to niestety funkcjonuje.
Trudno być wrażliwym na piękno po latach życia w szarzyźnie i bylejakości, niektóre wzorce zakorzeniają się w nas bezwolnie. Jeśli dodać do tego zinfantylizowaną edukację plastyczną w polskich szkołach, przypominającą raczej zajęcia dla przedszkolaków trudno się dziwić. Tak, jak „Słowacki wielkim poetą był”, uczymy dzieci zupełnie bezmyślnie, że Matejko był wspaniałym malarzem i że Grecy mieli trzy typy kolumn. Potem to bezrefleksyjne przyjmowanie kanonów przenosimy do własnych M2.