Na co dzień wysłuchuje traumatycznych historii powstańców. Zostają z nią na lata
- Wysłuchałam już grubo ponad setkę historii. Wiele niezwykle bolesnych. Proszę sobie wyobrazić: dziś 80-latka, będąc małą dziewczyną, zobaczyła jak żołnierz dosłownie roztrzaskał jej kilkumiesięczną siostrę o ścianę, a matkę zastrzelił. Tego nie da się wymazać z pamięci. A przecież ciągle do odkrycia są opowieści, o których nawet nam się nie śniło - opowiada nam Barbara Pieniężna, historyk i wolontariuszka Archiwum Historii Mówionej. Od ośmiu lat spisuje powstańcze wspomnienia.
01.08.2017 | aktual.: 04.08.2017 08:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Anna Moczydłowska, Wirtualna Polska: Widzieli śmierć, rozstrzeliwania, cierpienie. To samo w sobie musiało być straszne, a pani prosi, by jeszcze o tym opowiadali. Jak prowadzić tak trudne rozmowy?
Barbara Pieniężna: Zawsze przed rozmową dostaję krótki rys rozmówcy. Wiem, jeśli ktoś miał duże obiekcje przed wywiadem. Wtedy muszę być ostrożna i wyjątkowo delikatna. Kiedy emocje odbierają mowę, trzeba przejść na łagodniejszy temat. Tylko jeśli powstaniec wyrazi zgodę, po czasie można wrócić do trudnego wspomnienia. Nie chcę przecież, żeby nasze spotkanie było dla nich kolejną traumą czy przykrym przeżyciem.
Nie raz jednak usłyszałam, że po takiej rozmowie spada z serca wielki ciężar. W czasie powstania byli przecież bardzo młodzi, a dopiero teraz powiedzieli światu, co przeżyli. Słysząc niektóre opowieści, sama muszę kontrolować się, by emocje nie wzięły góry. One oczywiście są - ale nie mogą ujrzeć światła dziennego, by mogła zrobić to historia.
Jakie historie najbardziej panią wstrząsnęły?
W czasie słynnych rzezi na Woli czy Ochocie ginęły tysiące ludzi. Z grupy 600 osób, bo wyprowadzano jednocześnie całe budynki, po czterech godzinach oczekiwania rozstrzeliwano wszystkich. Rozmawiałam z panią, której udało się przeżyć. Pod stosem trupów leżała cały dzień. Odważyła się wyjść dopiero, gdy usłyszała polskie głosy.
Rozmawiałam z panem, który nie załapał się, by jechać czołgiem. Chwilę później "pojazd" wybuchł, a impet odrzucił go w bramę, dzięki czemu przeżył. Wpadł jednak w stos butelek z benzyną przygotowanych do walki. Szkło boleśnie powbijało mu się w ciało. Blizny ma do dziś. Szczęście w nieszczęściu. Takie historie tworzą obraz tego, co się w tym czasie działo.
Inna opowieść, już po powstaniu. Nagle do domu wchodzi Armia Czerwona. Gwałcą matkę, a w sąsiednim pokoju wszystkiego słuchac muszą ojciec i dzieci. O tym ze łzami w oczach opowiedział mi syn 70 lat później. Jak można pozostać obojętnym?
Nie można.
Właśnie. Skoro ja nie mogę, to tym bardziej ci, którzy byli w samym centrum koszmaru. A wspomniania odżywają zwłaszcza w Muzeum Powstania Warszawskiego. Powiem więcej, ono jest tak "dobre", że nie każdy powstaniec ma odwagę zwiedzić je w całości, a niektórzy nawet wejść do środka. Wybuchy bomb, półmrok - dla nich to wciąż zbyt trudne. Po ponad 70 latach mówią wprost: "jeszcze nie jestem na to gotowy".
Po tylu latach nie ma pani dość słuchania powstańczych historii?
Dość można mieć czytania powieści, ale nie żywych, autentycznych ludzi. Ich wspomnień, obaw, emocji. Często jest tak, że to mnie opowiadają swoją historię po raz pierwszy. Niektórzy przeżyli taką traumę, że wymazali z pamięci wszystko, co najgorsze. Gdy jednak decydują się mówić, nagle klapki pamięci zaczynają się otwierać i okazuje się, że kojarzą detale, których nie zna nawet najbliższa rodzina. Milczą, bo nie chcą przerażać bliskich, wywoływać przykrych wspomnień.
Czy pomimo upływu lat i zaawansowanego wieku powstańców wszystkie relacje bierzecie za wiarygodne?
Jako historyka zawsze uczono mnie, by być obiektywną. Źródła historyczne oczywiście są cenne, zwłaszcza po latach, ale świadkowie wydarzeń są najcenniejsi. My mamy jeszcze wciąż szanse rozmawiać z ludźmi, którzy osobiście przeżywali tamte dni. Zawsze jednak w czasie rozmów stawiam nacisk, by mówili tylko to, co faktycznie pamiętają. Żeby nie sugerowali się literaturą, filmografią, zasłyszanymi historiami. Proszę, by nie wplatali i nie posiłkowali się czymś, czego sami nie pamiętają. Tylko tak możemy zbudować realny i obiektywny obraz.
Czego nauczyła się pani od swoich rozmówców?
Że w życiu trzeba być czynnym. Nie można stać z boku i tylko się przyglądać. Według mnie, paradoksalnie, najtrudniej w czasie powstania mieli ci, którzy nie włączali się w walkę, a przez te 63 dni siedzieli ukryci w piwnicy. Bombardowanie, głód i oczekiwanie w ciemności - to musi być koszmar.
Ci, którzy się włączyli w walkę czy choćby w przygotowanie jedzenia dla powstańców, mieli coś najcenniejszego: poczucie, że robią rzecz słuszną. Każdy wkład był ważny, jak choćby ten Mieczysława Foga, który odwiedzał ludność cywilną i śpiewał dla otuchy. To dawało oddech w tym trudnym momencie. W czasie jednego z koncertów zaczęło się bombardowanie. Rozpoczęła się panika, a on zaczął śpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła...". Uspokoił ludzi, dodał odwagi.
Wysłuchała pani tylu opowieści, że teraz opowiada, jakby to było wczoraj… Dla powstańców upływ czasu nie ma znaczenia?
Faktycznie, tak głębokie przeżycia wciąż są żywe i wryte w ich pamięć. Szczerze mówią: "Nie pamiętam, co robiłem wczoraj, ale wydarzenia sprzed 70 lat pamiętam co do minuty". Tak to już jest, że z wiekiem zaczynamy wracać do czasów młodości. Nawet teraz, gdy powstańcy się spotykają, to pomimo dziewięćdziesiątki na karku mówią do siebie "chłopcy", "dziewczynki" albo pseudonimami. Byli i są ze sobą bardzo silnie związani.
Dlatego też pęka mi serce, kiedy widzę, jak z roku na rok "moi" powstańcy odchodzą, a ci którzy żyją są w coraz gorszym stanie. Fizycznym, bo sposób mówienia i wyrażania myśli, dowcip, usposobienie - to się nie zmienia. Tylko ciało odmawia posłuszeństwa.
Wspomnienia powstańców w wersji pisemnej oraz audio dostępne są pod tym linkiem.