Na "śledziku" puściły im hamulce. "Seks w toalecie albo w aucie"
Wigilie firmowe albo tzw. śledziki to przedświąteczna tradycja w wielu miejscach pracy. Często jest to miła okazja do integracji pracowników i złożenia sobie życzeń, ale zdarza się też, że sama wizja uczestnictwa w imprezie przyprawia o ból głowy.
14.12.2022 | aktual.: 15.12.2022 07:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Pracownicy restauracji powiedzieli pracownikom naszej firmy, że nigdy w życiu nie widzieli takiej wigilii zakładowej. Jedyne co miała wspólnego z wigilią to jedzenie. Reszta, czyli wódka i tańce, były prawie jak na weselu – wspomina Renata (imię zmienione – przyp. red.) w rozmowie z WP Kobieta.
Kobieta na co dzień pracuje w branży automotive. Wigilia zakładowa zawsze wypada w piątek pod wieczór, około 17:00. Wszyscy pracownicy mają tego dnia wolne, jednak powinni stawić się na imprezie - jeśli ktoś nie idzie, powinien wziąć wtedy urlop.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Zaczyna się zawsze kulturalnie. Najpierw przemawia kierownik zakładu i przełożona HR-u. Losują bony do Media Expert wśród pracowników, którzy nie opuścili żadnego dnia w pracy – opowiada Renata. Później jest kolacja z typowo wigilijnymi daniami. W firmie Renaty pracuje około 200 osób, nie ma więc łamania się opłatkiem, a każdy dział siedzi przy osobnym stole.
Prawdziwa impreza jest po kolacji. - Zanim się rozkręci, jest grzecznie. A potem zaczyna się picie wódki, wcale niemałych ilości. Kiedy towarzystwo jest już wstawione, są tańce. W zakładzie mamy DJ-a, więc korzystamy z okazji. To akurat jest super integracja.
Gorzej, jeśli ludziom zaczynają puszczać hamulce. Po jednej z wigilii było tyle zniszczeń, że restauracja nie zgodziła się już na kolejną. - Pracowało u nas wtedy dużo młodych osób, około 20 lat, którzy upili się i wymiotowali w łazience i w korytarzu – opisuje kobieta i dodaje: - Zdarzały się też bójki.
Renata zazwyczaj zmywa się w połowie imprezy. To wystarczy, żeby pobawić się ze znajomymi z pracy, ale uniknąć żenujących obrazków, a tych nie brakuje. - Osoby bez żon i mężów zachowują się jak spuszczone ze smyczy. Zdarzało się całowanie, seks w toalecie albo w aucie przed restauracją. A od poniedziałku wszyscy się obgadują - kwituje.
Kierownicy nigdy nie wyciągają konsekwencji wobec imprezujących pracowników, ale Renata przypuszcza, że mieli z tyłu głowy ich zachowanie, kiedy trzeba było przedłużyć umowę lub zwolnić w ramach redukcji etatów. - Z drugiej strony, sami też nie byli święci. Kierownik działu jakości specjalnie nadawał tempo i upijał pracowników, szczególnie swoich podwładnych mężczyzn, a później cały rok miał z nich ubaw. To już taki typ cwaniaczka, chce być fajny i rozrywkowy, ale jego żarty sięgają dna – ocenia Renata.
Przemowa szefa na wigilii? Czasem to najgorszy moment
Marta wspomina, że pierwsza wigilia firmowa w jej pracy była super. Dobra restauracja, DJ, konkursy, przemowa zarządu z podziękowaniami za dobry rok, obietnica premii. - Po wigilii niestety zaczęło się wyliczanie, ile szefostwo zapłaciło za "talerzyk". Koszty imprezy odcięli każdemu od obiecanej premii, a że miejsce nie należało do najtańszych, nielicznym coś skapnęło na konto.
Po wielu perturbacjach dotyczących "śledzika" w jej firmie, w pewnym momencie padł pomysł przymusowej obecności pracowników na wigilii. - Skończyły się premie, zaczęły się prezenty świąteczne w formie paczek. W nich żywność z minimalnym terminem ważności - wędliny, masła, twarogi, śmietany... Może nawet ktoś by z tego skorzystał, gdyby nie fakt, że rozdawano je na dzień-dwa przed świętami. Przecież większość ludzi ma już wtedy porobione zakupy albo i przygotowane potrawy – mówi.
Co gorsza, zaczęło się też publiczne linczowanie pracowników. - Koleżance, która wróciła z macierzyńskiego przy wszystkich wypominano, że przez ten czas jej pracę musieli wykonywać inni, że kosztem naszych pracodawców "przeleżała" w domku i miło spędziła czas macierzyńskiego. Drugą koleżankę, kiedy powiedziała, że wybiera się na święta w góry uprzedzono, żeby znowu nie wróciła z brzuchem, bo w poprzednią ciążę zaszła, będąc z mężem na wakacjach – wymienia Marta.
Wspomina też inne słowa szefa, które zapadły jej w pamięć. - Powiedział na przykład: "Wiem, że uważacie mnie za złodzieja, ale wy też mnie okradacie, możecie się u mnie uczyć i nabywać doświadczenie, a nikt z was mi za to jeszcze nie zapłacił" - cytuje.
Z opowieści pracowników wynika, że przemowy szefów zepsuły niejedną wigilię. Adam wspomina, że w jednej z jego poprzednich firm pracownicy byli zmuszani do udziału w "śledziku". - Właściciel firmy - i we własnym mniemaniu nas wszystkich - mówił, jak wiele mu zawdzięczamy, że bez niego z pewnością nie moglibyśmy sobie pozwolić na takie wyjście. To może i fakt, bo płacił dość marnie – mówi w rozmowie z WP Kobieta.
Później, jak wspomina, była seria pogróżek dotyczących działu sprzedaży, że jeśli nie będą wypracowywać założonych przez niego targetów, będzie to ich ostatni miesiąc pracy. - W końcu, po serii pokrzykiwań i straszenia redukcją etatów, następowało "radosne" wręczanie upominków tym, którzy posiadali dzieci – co roku był to napój "Piccolo" owinięty w celofan z trzema "Grześkami". Ci, którzy nie mieli dzieci, nie dostawali nic. A na koniec szef przypominał, że to zorganizowane dla nas spotkanie jest solidnym wydatkiem i życzył wszystkim smacznego.
Na wigilii firmowej nie darował sobie wylewnych uścisków
Wigilia firmowa jest też pretekstem do niechcianego przekraczania granic. Przekonała się o tym Sylwia (imię zmienione – przyp. red.). - Jeden z kierowników słynął z tego, że lubił przytulić jakąś dziewczynę i często jego zachowanie i dotyk były mocno niezręcznie. Takie wydarzenie jak wigilia firmowa to okazja do luźniejszej atmosfery. Wiadomo – tłum ludzi, opłatek, życzenia, buziaczki. Wszystkie starałyśmy się unikać Tomka i jego krępującej chęci obłapiania, ale on był w swoim żywiole - relacjonuje Sylwia.
Jak mówi, mężczyzna podczas składania życzeń nie darował sobie wylewnych uścisków, chociaż wszyscy poprzestawali na uścisku dłoni albo uśmiechu. - Obserwowałyśmy z dziewczynami, jak Tomek się zachowuje. Jedna z nas postawiła diagnozę, że najwyraźniej uwielbia, kiedy jest tłum lub sytuacja sprzyja temu, by innych uściskać lub się o nich otrzeć. Straszne.
Miały wrażenie, że kierownik próbował nadrobić przytulanie na wigilii, bo w biurze często reagowały na jego zachowanie i stawiały granice. - Zgłosiłyśmy to nawet szefowej i powiedziałyśmy wprost, że nie chciałybyśmy, żeby w ten sposób okazywał nam sympatię czy cokolwiek ma to być. Zaproponowałyśmy, że może warto byłoby z nim porozmawiać albo zorganizować szkolenie dla kierowników na temat molestowania i przekraczania granic. Szefowa spytała tylko, w czym jest problem i gdy dziewczyny opowiedziały o różnych sytuacjach, jak zareagowała? "Tomek tak ma, on nie ma nic złego na myśli, jest po prostu wylewny" - mówi gorzko Sylwia.
Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl