Nadopiekuńczość, czyli taszczenie dziecka na plecach
Dzieci nadopiekuńczych rodziców często funkcjonują poniżej swoich możliwości, bo nie podejmują wyzwań, nie budują w sobie odwagi, nie wierzą, że sobie poradzą – mówi psycholożka kliniczna dzieci i młodzieży Małgorzata Dąbrowska, która o skutkach nadopiekuńczości rozmawia z Katarzyną Trębacką.
Katarzyna Trębacka, WP Kobieta: Czego dowiaduje się dziecko od rodziców, którzy nieustannie przestrzegają je przez czyhającym na niego niebezpieczeństwem? Mówią: "nie wchodź na drabinki, bo spadniesz, nie biegaj, bo się przewrócisz…"
Małgorzata Dąbrowska, psycholożka kliniczna dzieci i młodzieży: Przede wszystkim tego, że świat jest groźny, a ono bezradne. Każde działanie może przynieść mu – zgodnie z przekazem rodziców – nieodwracalne, negatywne konsekwencje, pytanie tylko jakie? Gdy rodzic mówi: "nie wchodź na drabinkę, bo sobie coś zrobisz", to dziecko przecież nie wie, co mogłoby się wydarzyć złego. Czuje wówczas uogólniony lęk przed zrobieniem czegokolwiek. Niektórzy rodzice przestrzegają dziecko, że spadając z drabinki, może np. złamać nogę lub rozciąć głowę. Maluch nabiera wtedy przekonania, że wszelkie drobne urazy mogą być bardzo niebezpieczne.
Jednocześnie ciągłe przestrzeganie dziecka nie inspiruje go do szukania pomysłów, jak unikać nieprzyjemnych skutków pozornie nierozważnego zachowania. Jedyna rada, jaką otrzymuje ono od rodziców, brzmi: "wycofaj się i nie podejmuj żadnego działania". Dziecko staje się przez to bezradne i lękliwe. Nadopiekuńczy rodzic nie tylko zabrania robić różnych rzeczy, ale też często wyręcza swoją pociechę, nie pozwalając jej popełniać błędów, na których mogłaby się czegoś nauczyć.
W rezultacie dziecko zaczyna traktować każdą przeciwność losu jako opresję, z której może wyratować je wyłącznie rodzic. Zamiast próbować samodzielnie założyć but na nogę, rozpacza i desperacko wzywa na pomoc opiekuna. Nie podejmuje żadnej próby rozwiązania problemu, w oparciu o własne kompetencje.
Nadopiekuńczo traktowane dziecko nie doświadcza również tego, że w niektórych sytuacjach mogłoby skorzystać z pomocy innych osób. Jeżeli zapomni piórnika do szkoły, to będzie wydzwaniać do rodzica, aby natychmiast mu przywiózł ten piórnik, zamiast poprosić koleżankę lub kolegę o pożyczenie gumki lub temperówki. Niestety rodzice pędzą wówczas z odsieczą, często wymykając się chyłkiem z pracy, nie zdając sobie sprawy, że dziecko staje się od nich coraz bardziej zależne.
Czyli rodzice niezamierzenie uczą w ten sposób dzieci bierności?
Tak. Ograniczają spontaniczną chęć dziecka do eksperymentowania i znajdowania własnych rozwiązań, tymczasem właśnie to one są motorem rozwoju. Dzieci nadopiekuńczych rodziców często funkcjonują poniżej swoich możliwości, bo nie podejmują wyzwań, nie budują w sobie odwagi, nie wierzą, że sobie poradzą.
Rodzicom zależy, by dziecko świetnie dawało sobie radę w dorosłości – było kreatywne, miało ciekawą pracę, dużo przyjaciół i wartościowego partnera, ale jednocześnie nie zauważają, że swoją nadopiekuńczą postawą zmniejszają jego szansę na sukces. Warto pamiętać, że z niesamodzielnego dziecka wyrasta niepewny siebie dorosły, nadmiernie zależny od innych ludzi.
W takim sposobie wychowania nie ma chyba też miejsca na popełnianie błędów przez dziecko.
Mało jest takich możliwości. Lękowi rodzice usuwają wszelkie przeszkody pojawiające się przed dzieckiem. Nie oswajają go, z tym że porażki i drobne potknięcia są nieuniknione i jednocześnie wiele uczą. Historia odkryć naukowych wskazuje, że sporo z nich było wynikiem popełnianych błędów, których naprawianie doprowadziło do zaskakujących wniosków i wytyczania nowych kierunków rozwoju nauki.
Dzieci nadopiekuńczych rodziców często nie mogą też doświadczać rozwiązywania różnych problemów w grupie, bo nie mają zbyt wielu okazji do wspólnych zabaw, uprawiania sportu czy rozwijania zainteresowań we współpracy z kolegami i koleżankami. Przecież mogłyby się przeziębić albo ktoś mógłby im sprawić przykrość.
Czyli taka postawa ma wpływ nie tylko na to, jak dziecko samo funkcjonuje w życiu, ale też na jego relacje społeczne?
Tak. Na dodatek nadopiekuńczość utrudnia kształtowanie się prawidłowej więzi pomiędzy dzieckiem a rodzicem. Jest to przede wszystkim spowodowane tym, że niepokój rodzica udziela się dziecku i relacja staje się lękowa. Ale nie tylko to jest zagrożeniem. Musimy pamiętać, że tam, gdzie występuje duża zależność jednej osoby od drugiej, tam zawsze pojawia się złość i w połączeniu z lękiem zaczyna wpływać na jakość relacji.
Wyobraźmy sobie rozmowę rodzica z dzieckiem. Matka pyta: "jak długo będę jeszcze sprzątać twój pokój"?! Na co córka odpowiada: "przestań się we wszystko wtrącać!" I po chwili dodaje: "a dlaczego jeszcze nie uprałaś moich rzeczy, nie mam w czym wyjść z domu?". W tym przypadku dwie osoby są na siebie złe. Matka, bo czuje się zmęczona ciągłym wyręczaniem córki, a córka tym, że matka nie szanuje jej potrzeby autonomii, chociaż jednocześnie dziewczyna oczekuje, że ciągle będzie przez nią obsługiwana.
Z biegiem czasu w matce będzie narastało rozgoryczenie wynikające z myśli: "ja się dla ciebie tak poświęcam, a ty masz do mnie o wszystko pretensje", podczas gdy u dziecka będzie rozwijało się przekonanie, że matka szantażuje ją emocjonalnie. W ten sposób relacja oparta na złości będzie się pogłębiać i nasilać lęk, poczucie krzywdy i winy. Co gorsze, dziecko wychowane w takim klinczu emocjonalnym, w dorosłym życiu najprawdopodobniej poszuka sobie partnera, który stanie się jego zastępczym rodzicem, stale wyręczającym je w codziennych sprawach i decydującym za nie.
Skąd się bierze taka postawa u rodziców?
Nadopiekuńczość przeważnie jest spowodowana przeżywaniem przez rodzica lęku, ale nie do końca o dziecko. Dużo częściej o siebie. "Jak mógłbym sobie wybaczyć, gdyby coś mu się stało?". U rodzica może również występować obawa przed samotnością, gdy dziecko zaczyna się usamodzielniać. Niektórzy rodzice obawiają się oceny ze strony innych ludzi: "co oni sobie o mnie pomyślą, jeżeli pozwolę dziecku wyjść z domu w krzywo zapiętej kurtce?" Czasami rodzic czuje, że nie potrafi poradzić sobie z emocjami zasmuconego lub złoszczącego się dziecka. Dorosły wyręcza więc pociechę, aby pozbyć się własnego dyskomfortu emocjonalnego.
Jak z takiej pułapki wyjść?
Dorosły powinien przede wszystkim przestać aż tak bardzo bać się o siebie. Pomocne może być zadanie sobie kilku pytań. "Czego tak naprawdę się obawiam? Co czuję i myślę, gdy dziecko próbuje być samodzielne? Jaka myśl zmniejszyłaby mój niepokój? Jak inaczej mógłbym wykorzystać czas poświęcany na chronienie dziecka?".
Warto też przypomnieć sobie kilka sytuacji, w których popełnione błędy przyniosły nam jednak jakieś korzyści, np. "co prawda spóźniłam się kiedyś na pociąg, ale dzięki temu poznałam moją najlepszą przyjaciółkę". Jeżeli to wszystko nie wystarcza, warto wówczas skorzystać z pomocy psychologa. Pomyślmy, że jeśli uda nam się zrezygnować z nadopiekuńczości, to wspólna wędrówka z dzieckiem przez życie stanie się wspaniałą przygodą dla obu stronom. W przeciwnym razie przekształci się w obopólną udrękę związaną z wiecznym ciągnięciem dziecka za rękę albo taszczenia go na plecach.
Małgorzata Dąbrowska, psycholożka kliniczna dzieci i młodzieży, pracuje w Centrum Wspomagania Rozwoju Małego Dziecka "Promyk" w Warszawie.