Najpierw wykorzystywał seksualnie dzieci. Został skazany, ale... wciąż ma do nich prawa rodzicielskie
Molestował własne dzieci. Gdy jego żona się o tym dowiedziała, zgłosiła sprawę do sądu. Wyrok? 12 lat za kratami. Była przekonana, że mąż zniknie na dobre z ich życia. Szybko okazało się, że będzie inaczej. Bo choć były partner został wpisany do rejestru przestępców seksualnych, dalej miał prawa rodzicielskie. I postanowił to wykorzystać.
24.11.2017 | aktual.: 24.11.2017 13:59
- Kiedy mój mąż został skazany na więcej niż 12 lat więzienia za wykorzystywanie seksualne naszych dzieci, myślałam, że zniknie z naszego życia na dobre – opowiada w rozmowie z BBC matka ofiar. – Został wpisany do rejestru przestępców seksualnych i dostał zakaz jakiegokolwiek kontaktowania się z naszymi dziećmi. Mimo to nadal zachował prawa rodzicielskie – oznacza to, że nawet pobyt za kratkami nie odbiera mu możliwości decydowania w sprawach, które dotyczą dzieci - dodaje.
Przerażona mama boi się, że ojciec może wypowiadać się na temat szkoły, do której wysłała dzieci. Może otrzymać nawet dostęp do ich kart medycznych. I za każdym razem tę moc wykorzystywał.
- W lecie zarezerwowałam dla nas dwutygodniowe wakacje, by wreszcie choć trochę odsapnąć – opowiada kobieta. – Musiał się jakoś o tym dowiedzieć dlatego, że dostałam list od jego adwokata, w którym oskarżał mnie o "zabranie dzieci z kraju bez zgody ojca". Zapytano mnie, dokąd i z kim jedziemy – byłam nie tylko zrozpaczona, ale czułam, że naruszono w ten sposób nakaz sądowy – przyznała.
Kobieta zasięgnęła nawet opinii kuratora sądowego i Narodowej Agencji ds. Zbrodni – obie te instytucje zgodziły się z nią, że jest to niewłaściwe, ale z drugiej strony zwróciły uwagę na to, że skazany jedynie egzekwuje swoje prawa rodzicielskie. Ostatecznie mama zabrała dzieci na wakacje i nic się nie wydarzyło, ale wszyscy podczas wyjazdu byli zestresowani.
Niestety to tylko jeden z przykładów, kiedy oprawca manifestował swoje wpływy. Kiedy dzieci postanowiły zmienić nazwisko, aby móc się odciąć od ojca, musiały przejść 6-miesięczną walkę w sądzie, zanim ostatecznie uzyskały na to pozwolenie.
- Zablokował mnie także ze sprzedażą domu rodzinnego. Jego nazwisko również widnieje w hipotece, dlatego potrzebowałam podpisu, aby go sprzedać – dodaje kobieta. Z uwagi na to, że były mąż dopuścił się nadużyć właśnie w tym miejscu, postanowiła zabrać dzieci i zamieszkać w innym.
Teraz mama z dwójką dzieci ma na głowie dwie hipoteki, żadnej pomocy prawnej i jeszcze wydała 10 tysięcy funtów na postępowanie sądowe. Prócz tego, że finał sytuacji jest przygnębiający, zostaje masa stresu związana z tym, że dzieci nie mogą uwolnić się od swojego oprawcy. – Mogłam przystąpić do kolejnej rozprawy sądowej, aby odebrać mu prawa, ale zwyczajnie nie mam pieniędzy, a i sądy rzadko kiedy idą na ustępstwo w tej kwestii – tłumaczy.
Takich historii jest więcej
W zeszłym roku pisałyśmy o Noemi, która została zgwałcona w wieku 18 lat. Później dowiedziała się, że jest w ciąży z oprawcą, któremu po urodzeniu córeczki przyznano prawa rodzicielskie.
Została zgwałcona przez kolegę z pracy – dorabiała w restauracji, kiedy jeszcze była w liceum. Kiedy później dowiedziała się o ciąży, rozpatrywała różne scenariusze. W tym aborcję. Ostatecznie zdecydowała się urodzić dziecko, ale myślała, że skazanie oprawcy za gwałt 1 stopnia pozwoli jej się zupełnie od niego odciąć. Po pół roku od urodzenia zaczął ubiegać się o kontakt z córeczką.
29 stanów USA daje gwałcicielom prawa rodzicielskie. W 8 stanach nie ma żadnych zapisów, które chroniłyby kobiety przed taką sytuacją. W pozostałych istnieją pewne procedury odbierania gwałcicielom praw do dzieci, ale wcześniej to kobieta musi przejść długa drogę sądową, by udowodnić, że kontakt z gwałcicielem zaszkodziłby zarówno jej, jak i dziecku. Ważne jest też wcześniejsze zgłoszenie się na policję, a nie wszystkie kobiety po ataku decydują się opowiedzieć o tym, że zostały zgwałcone.
Niewiele kończy się sukcesem
Jedną z pierwszych kobiet, której udało się zablokować prawa rodzicielskie oprawcy, była Analyn Megison. Najpierw musiała udowodnić, że zaszła w ciążę w wyniku gwałtu. Bo spotkała się z opinią, że skoro zamierza urodzić, nie mogło to byś przestępstwo.
- Nie chciałam być zaciągnięta do sypialni przez chłopaka, którego nie znałam. Nie chciałam być zgwałcona. Nie chciałam wiedzieć, jak pachnie moja krew ściekająca na dywan. Nie chciałam doświadczyć tak potwornego bólu. Nie chciałam też myśleć o sobie, jako ofierze. I na pewno nie chciałam przejść przez jeszcze większe piekło, kiedy po kilku latach osoba, która mnie brutalnie zgwałciła, postanowiła domagać się praw rodzicielskich do mojej córki. Zdecydowałam, że ją urodzę, bo ta ciąża dała mi nadzieję, że w środku jeszcze nie umarłam, że on mnie całkowicie nie zniszczył – opowiadała Analyn.
Jeszcze do niedawna na Florydzie nie istniało prawo, które zabraniałoby gwałcicielom kontaktu z "ich dziećmi". Analyn wielokrotnie słyszała, że ojciec-gwałciciel jest dla dziecka dobry jak każdy inny ojciec. I tak po latach samodzielnego zajmowania się córeczką dowiedziała się, że oprawca ma prawo być tatą jej dziecka.
Analyn walczyła z tym przed sądem przez dwa lata. Napisała projekt zmiany prawa, który uwolniłby inne kobiety od koszmaru, który ona musiała przejść. I udało się jej udowodnić, że taki człowiek nie może być ojcem. Jej historia odbiła się głośnym echem w całej Florydzie i w tym roku zablokowano całkowicie możliwość ubiegania się o prawa rodzicielskie gwałcicielom.
Jak przyznają prawnicy, istniejące dziś prawo napisano pół wieku temu, kiedy nikt takimi sprawami się nie przejmował. A problem, choć wydaje się absurdalny, jest jak najbardziej realny. Według rządowych statystyk, każdego roku w ciążę po gwałcie zachodzi 17-32 tys. kobiet. Od 32 do 50 proc. z nich postanawia urodzić dziecko. To oznacza, że około 5 tys. kobiet rocznie staje przed sądem, by dowiedzieć się, że jej oprawca będzie tatą jej dziecka z pełnią praw do uczestniczenia w jego życiu.
- Nikt nie mówi o tym, jak to wpływa na kobietę. Te, które są zmuszone żyć ze swoim oprawcą, znacznie częściej sięgają po alkohol, narkotyki, tracą pracę. Żyją w ciągłej traumie. Nie potrafią być więc dobrymi matkami. I szybko dzieje się tak, że to one tracą prawa rodzicielskie. To one są tymi czarnymi charakterami – komentuje prawniczka Shauna Prewitt, która przeszła taką samą historię, jak powyższe bohaterki. Dlaczego istotne zmiany w tej kwestii zachodzą dopiero teraz? Twierdzi, że zgwałcone nienawidzą swoich dzieci i gdyby nie obowiązujące dziś prawo, dokonywałyby masowo aborcji. Ojciec dziecka ma je przed tym uchronić.