Myślała, że gwałt był największą traumą w jej życiu. Potem oprawca dostał prawo do opieki nad dzieckiem
Noemi miała 18 lat, gdy została zgwałcona. Niedługo później dowiedziała się, że jest w ciąży. Sąd stanął po stronie jej oprawcy i gdy Noemi urodziła córeczkę, gwałcicielowi przyznano prawa rodzicielskie.
27.11.2016 | aktual.: 08.12.2016 16:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Mała mówi do niego tato. Ostatnio dostał od sądu możliwość spotykania się z córką przez kilka godzin w weekendy i w dwa wtorki w każdym miesiącu. Boję się o nią. Boję się, że podczas jednej z takich wizyt on coś jej zrobi i nie będzie obok niej nikogo, kto jej pomoże – opowiada Noemi w wywiadzie dla „CNN”.
Był 2011 rok. Chodziła do liceum, po zajęciach pracowała w niewielkiej restauracji w Norfolk, w Nebrasce. – Byłam młoda i naiwna. Nie wiedziałam jeszcze, czym jest seks – wspomina. Któregoś wieczora jej kolega z pracy zaprosił ją do domu. Tam Noemi została zgwałcona. Jakiś czas później dowiedziała się, że jest w ciąży. Jak przyznaje w materiale „CNN”, chciała poddać się aborcji, ale kiedy w gabinecie ginekologa usłyszała bicie serca dziecka, odmówiła. – To nie była wina małej – przyznaje.
Noemi podjęła decyzję, by ciążę donosić. Jej oprawca został najpierw skazany na więzienie za gwałt pierwszego stopnia. Odwołał się od tej decyzji i sąd złagodził wyrok. Obowiązujące w Nebrasce przepisy pozwoliły mu zachować prawa rodzicielskie. Minęło pięć miesięcy od porodu, gdy mężczyzna zaczął domagać się kontaktu z córką.
- Teraz muszę pisać do niego SMS-y, wysyłać mejle i umawiać się na spotkania. Muszę zostawiać córkę z człowiekiem, któremu nie ufam. Jestem zmuszona akceptować go jako rodzica, widywać go w weekendy, opowiadać mu o tym, co działo się w przedszkolu – opowiada i dodaje: utknęłam w tej sytuacji, bo takie mamy prawo i nie można z tym nic zrobić.
29 stanów USA daje gwałcicielom prawa rodzicielskie. W 8 stanach nie ma żadnych zapisów, które chroniłyby kobiety przed taką sytuacją, w jakiej znajduje się dziś m.in. Noemi. W pozostałych istnieją pewne procedury odbierania gwałcicielom praw do dzieci, ale wcześniej to kobieta musi przejść długa drogę sądową, by udowodnić, że kontakt z gwałcicielem zaszkodziłby zarówno jej, jak i dziecku. Ważne jest też wcześniejsze zgłoszenie się na policję, a nie wszystkie kobiety po ataku decydują się opowiedzieć o tym, że zostały zgwałcone.
Bo pewnie tego chciałam
Analyn Megison jest jedną z pierwszy kobiet, której udało się zablokować prawa rodzicielskie jej gwałciciela. Ale żeby to się stało, musiała przejść bardzo długą drogę. Kiedy postanowiła, że urodzi córkę, mówiono jej, że to w takim razie nie mógł być gwałt.
- Musimy się zrozumieć. Nie chciałam być zaciągnięta do sypialni przez chłopaka, którego nie znałam. Nie chciałam być zgwałcona. Nie chciałam wiedzieć, jak pachnie moja krew ściekająca na dywan. Nie chciałam doświadczyć tak potwornego bólu. Nie chciałam też myśleć o sobie, jako ofierze. I na pewno nie chciałam przejść przez jeszcze większe piekło, kiedy po kilku latach osoba, która mnie brutalnie zgwałciła, postanowiła domagać się praw rodzicielskich do mojej córki. Zdecydowałam, że ją urodzę, bo ta ciąża dała mi nadzieję, że w środku jeszcze nie umarłam, że on mnie całkowicie nie zniszczył – opowiada Analyn.
Jeszcze do niedawna na Florydzie nie istniało prawo, które zabraniałoby gwałcicielom kontaktu z „ich dziećmi”. Analyn podczas rozprawy kilkakrotnie usłyszała, że ojciec-gwałciciel dobry jest dla dziecka jak każdy inny ojciec. I tak po latach spędzonych z córką na wycieczkach na plażę, na zabawach w piaskownicy, na czytaniu bajek na dobranoc, dowiedziała się, że oprawca ma prawo być tatą jej dziecka.
Analyn walczyła z tą decyzją przed sądem przez dwa lata. Udało się jej udowodnić, że taki człowiek nie może być ojcem. Napisała projekt zmiany prawa, który uwolniłby inne kobiety od koszmaru, który ona musiała przejść. Jej historia odbiła się głośnym echem w całej Florydzie i w tym roku zablokowano całkowicie możliwość ubiegania się o prawa rodzicielskie gwałcicielom.
Teraz w jej ślady pragnie pójść Noemi, która właśnie przygotowuje swój projekt zmiany przepisów w stanie, w którymi mieszka.
Jak przyznają prawnicy, istniejące dziś prawo napisano pół wieku temu, kiedy nikt takimi sprawami się nie przejmował. A problem, choć wydaje się absurdalny, jest jak najbardziej realny. Według rządowych statystyk, każdego roku w ciążę po gwałcie zachodzi 17-32 tys. kobiet. Od 32 do 50 proc. z nich postanawia urodzić dziecko. To oznacza, że około 5 tys. kobiet rocznie staje przed sądem, by dowiedzieć się, że jej oprawca będzie tatą jej dziecka z pełnią praw do uczestniczenia w jego życiu.
Dlaczego dopiero teraz zachodzą zmiany w prawie? Prawniczka Shauna Prewitt, która przeszła taką samą historię jak dwie opisane powyżej kobiety, przyznaje, że społeczeństwo wciąż uważa, że zgwałcone nienawidzą swoich dzieci i gdyby nie obowiązujące dziś prawo, dokonywałyby masowo aborcji. Ojciec dziecka ma je przed tym uchronić.
- Nikt nie mówi o tym, jak to wpływa na kobietę. Te, które są zmuszone żyć ze swoim oprawcą, znacznie częściej sięgają po alkohol, narkotyki, tracą pracę. Żyją w ciągłej traumie. Nie potrafią być więc dobrymi matkami. I szybko dzieje się tak, że to one tracą prawa rodzicielskie. To one są tymi czarnymi charakterami – komentuje.