„Nie lubię, gdy się dobrze bawisz beze mnie”
„Pojechałem z kumplem na kilka dni w góry, w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Krakowie. Leżę sobie na trawie nad Wisłą, odpoczywam, jest naprawdę fajnie. Dzwonię do niej, żeby podzielić się tą chwilą i słyszę wściekły głos."
„Pojechałem z kumplem na kilka dni w góry, w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Krakowie. Leżę sobie na trawie nad Wisłą, odpoczywam, jest naprawdę fajnie. Dzwonię do niej, żeby podzielić się tą chwilą i słyszę wściekły głos. Nasłuchałem się, że to bardzo niesprawiedliwe, bo ona musi pracować, a ja dzwonię i opowiadam, że się świetnie bawię i wcale nie tęsknię. Było mi dobrze, ale tęskniłem, skoro zadzwoniłem. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko jej towarzystwa, jednak po takim ataku już mi się wszystkiego odechciało” – wspomina 30-letni Bartek. Dlaczego nie potrafimy cieszyć się tym, że nasz partner jest szczęśliwy? Czy lubimy uśmiech na jego twarzy tylko wtedy, gdy tam się pojawia za naszą sprawą?
Z podobnym problemem do czynienia miał chyba każdy. Partnerzy bywają zazdrośni o różne rzeczy: koleżanki z pracy, mamę, która dzwoni kilka razy dziennie, czasochłonne hobby. Owszem, jest wiele sytuacji, które mogą wzbudzać nasz niepokój, ale dlaczego nie potrafimy cieszyć się tym, że ukochana osoba wraca do domu szczęśliwa po całym dniu morderczego treningu z kolegami, czy piwie z najlepszym przyjacielem? Okazuje się, że większość z nas nie lubi, gdy partner dobrze się bawi bez nas…
„Ja się nudziłem, to ty nie powinnaś się dobrze bawić”
29-letnia Ela jest ze swoim chłopakiem od niedawna. Znam ją od lat, spotykamy się na kawę raz w miesiącu i gadamy o życiu. „Pisałaś już o facetach, którzy nie znoszą tego, jak się dobrze bawisz, kiedy ich nie ma obok? Nie wiem, jaki to jest rodzaj zazdrości, ale mam już tego po dziurki w nosie” – opowiada. Wyjechała z pracy na weekend do Poznania. Jej firma miała patronat nad dużą imprezą. Było sporo pracy, ale też czas na zabawę i nawiązywanie nowych kontaktów. Wróciła do domu szczęśliwa, z głową pełną pomysłów i zaczęła o wszystkim opowiadać ukochanemu. Pokazała mu zdjęcia, które zrobiła na wyjeździe.
„Nie chciał tego słuchać. Robił mi wyrzuty, że nie mam dla niego czasu, tylko spędzam weekendy z jakimiś obcymi facetami i się świetnie bawię, kiedy on czeka na mnie w domu. Wszystkiego mi się odechciało” – opowiada Ela. „I powiedz mi, co ja mam z tym zrobić?” Psycholog twierdzi, że należy zachować czujność, bo tego typu zachowanie może być niebezpiecznym sygnałem.
„Jest to niepokojące ponieważ zwykle takie zachowania nie pojawiają się jednorazowo” – mówi psycholog kliniczny i seksuolog Arkadiusz Bilejczyk. „Zaczynają pojawiać się coraz częściej i wzrasta również ich skala. Kończy się tak, że osoba, która potrzebuje więcej przestrzeni i jest bardziej niezależna, coraz częściej zaczyna się podporządkowywać i rezygnować z własnych planów. Kieruje się takim myśleniem: dla świętego spokoju nie pójdę tam, wrócę do domu. Po co mam potem słuchać . Jednak zawsze wiąże się to z poczuciem straty i prędzej czy później zaczniemy to odczuwać. Frustracja narasta, aż w pewnym momencie potrafi wybuchnąć.”
Trzeba ustalić granice
Co zrobić, żeby pewnego pięknego dnia nie obudzić się z poczuciem, że zrezygnowaliśmy w życiu z czegoś, co zawsze było dla nas ważne i tak naprawdę wcale nie jesteśmy szczęśliwi?
„Warto na samym początku ustalić granice i albo partner to zaakceptuje, albo relacja się rozpadnie. Ważne jest to, by w związku funkcjonować w taki sposób, by nie mieć wrażenia, że rezygnujemy z czegoś ważnego na rzecz drugiej osoby. Wiadomo, kompromis zawsze się pojawia i czasem musimy ustąpić, ale mówię teraz o rzeczach, które są dla nas bardzo ważne: pasja, hobby, znajomi, praca” – wymienia psycholog. „Granice są bardzo ważne. Jeśli ktoś nie potrafi przyjąć do wiadomości tego, że chcemy się czasem umówić na piwo z przyjacielem, czy w każdą niedzielę pójść na kilka godzin i pograć w tenisa, to może w takim razie nie jesteśmy dla siebie stworzeni?” – dodaje.
Razem jest wspaniale, ale osobno też dobrze!
Wiadomo, kiedy jesteśmy zakochani, chcielibyśmy spędzać jak najwięcej czasu z ukochaną osobą. To ważny etap, choćby dlatego, by zbudować solidny fundament. Pamiętajmy jednak, że wciąż jesteśmy odrębnymi jednostkami i przyjemnie jest czasem za sobą zatęsknić.
„Ważne jest to, żebyśmy nie próbowali organizować i wypełniać sobą całego wolnego czasu partnera, bo każdy z nas potrzebuje przestrzeni dla siebie. Należy pamiętać o tym, by uniknąć „zlewania się” z drugą osobą” – wyjaśnia Bilejczyk. „Polega to na tym, że próbujemy zawłaszczyć sobie partnera, nie dajemy mu przestrzeni i wymagamy, by przeżywał to, co my sami przeżywamy: skoro mi nie jest dobrze, to tobie też nie może być. W związku jednak powinniśmy zostać dwiema odrębnymi jednostkami. Jeśli tego nie zrobimy, to każde z nas może sporo stracić. Przede wszystkim pociąg seksualny opadnie, jeśli będziemy wszystko robić we dwoje. Żeby namiętność utrzymać na jak najlepszym poziomie, ważne jest to, by nie być od siebie zbyt daleko, ale też nie zlać się w jedną całość” – mówi seksuolog.
Kto zostanie, kto odejdzie?
Poznajemy kogoś, zakochujemy się. Czujemy, że to jest ktoś dla nas ważny. Raptem okazuje się, że mamy coraz mniej czasu dla siebie, przestajemy robić rzeczy, które do tej pory kochaliśmy. Czy to znak, że powinniśmy odejść? Niekoniecznie, można spróbować rozmawiać i ustalać granice. Jednak często jest tak, że osoby bardziej niezależne nie wytrzymają takiej presji.
„Zazwyczaj jest tak, że ta strona, która często ma pretensje o to, że partner dobrze bawi się bez niej, ma silną potrzebę otrzymywania bezpieczeństwa. Ta bardziej niezależna jednostka zaczyna się męczyć w tej relacji i powoli wycofuje się” – wyjaśnia seksuolog. „Są też takie związki, gdzie dwie osoby mają silną potrzebę poczucia bezpieczeństwa.”
Scalają się w jedno i funkcjonują w ten sposób przez długie lata. Wszystko robią razem, żeby nie było takiej sytuacji, że jedna osoba się dobrze bawi, a druga nie. Prawda jest jednak taka, że przez całe życie nie są do końca szczęśliwi, ale wybierają taki wariant, ponieważ tak bardzo boją się nieznanego, tego, co by było, gdyby raptem zaczęli działać w pojedynkę, że już wolą zostać w takim układzie, w którym jest im dość dobrze.
Moja babcia zwykła mawiać: miłość to wolność. I mimo tego, że zdarzało jej się mówić różne rzeczy – mniej lub bardziej mądre – to tę sentencję zapamiętałam i staram się wprowadzać w życie. Bo czy jest przyjemniejszy widok niż spełniony, szczęśliwy facet, który wraca do domu po ciężkim wycisku i piwie z kolegami (nagroda musi być) i całuje, przytula, bo jest zadowolony, że już dotarł do domu? Oczywiście wszystko z umiarem.
(asz/sr)