Blisko ludzi"Nie nazywaj mnie babcią". Po 70. są lepsze rzeczy do roboty niż pieczenie ciast

"Nie nazywaj mnie babcią". Po 70. są lepsze rzeczy do roboty niż pieczenie ciast

Kiedy kobieta kończy 55-60 lat, przekracza magiczną granicę, za którą czekają ją: rozklejone laczki, znoszona podomka w kwiatki i drobne z emerytury dla mniej lub bardziej wdzięcznego wnuka. Nazywamy ją babcią albo starą wiedźmą, nawet jeśli, jak Jane Fonda, ma za sobą walkę z całym rządem, nie boi się raka ani śmierci i jest idolką kilku pokoleń kobiet.

"Nie nazywaj mnie babcią". Po 70. są lepsze rzeczy do roboty niż pieczenie ciast
Źródło zdjęć: © Getty Images
Lidia Pustelnik

Kilka dni temu Jane Fonda pojawiła się na premierze filmu "Grace and Franckie" z plastrem na ustach, z podniesionym czołem powiedziała: miałam raka. Znowu. Nie czuła się pięknie i pewnie, lecz zacisnęła zęby i nie zrezygnowała z obecności w tym wydarzeniu. – Miałam nadzieję, że rana wygoi się do czasu tej premiery, ale niestety musiałam przyjść z plastrem – powiedziała dziennikarzom. Jeśli była załamana kolejnym nowotworem, nie dała tego po sobie poznać. Jeśli czuła się źle po lekach, kryła to za uśmiechami. Gdy myślimy o starszych kobietach, które w jesieni życia wcale nie zamierzają stać się babciami, to Jane Fonda jest wśród nich absolutną królową.

Trzeba bowiem powiedzieć sobie raz na zawsze: nie każda kobieta została stworzona do bycia babcią. Co więcej, bycie babcią nie ma zupełnie nic wspólnego z tym, czy ma dzieci i wnuki, czy nie. Jak na złość nasza cywilizacja ma do zaoferowania starszym paniom dwie ścieżki ewolucji. Z motyla w okolicach emerytury mają obowiązek zamienić się w ciepły, przytulny kokon – czyli babcię wciskającą pierniczki w otwarte buzie wygłodniałych wnucząt. Albo w poczwarę, zdziwaczałą starą wiedźmę, której rady nikogo nie interesują, szczególnie, gdy szepcze je sobie pod nosem.

To dziwaczne, podszyte lękiem mity dotyczące starych kobiet sprawiają, że - nie chcąc być spychane na margines społeczny - muszą wykazać się dziesięć razy większą siłą, by zawalczyć o swoje życie i szczęście. Ogrom tej pracy rozgrywa się w ich własnej głowie. Jeśli wystarczy im odwagi i wytrwałości, wiele z nich odkrywa, że prawdziwe życie dopiero przed nimi.

I tak właśnie stało się w przypadku Jane. Tragiczne życiowe doświadczenia sprawiły, że stała się twarda jak stal. O swoim ojcu mówiła, że wpędził ją w bulimię. Gdy miała 12 lat, jej matka Frances Ford Seymour popełniła samobójstwo. – Jako dziecko byłam gwałcona, wykorzystywana seksualnie, potem byłam też zwolniona, ponieważ nie chciałam pójść do łóżka z szefem. Zawsze myślałam, że to moja wina, że nie robię albo nie mówię tego, co trzeba – wyznała w rozmowie z "The Edit". I innym wywiadzie dodawała, że 30 lat zajęło jej odkrycie, czym jest feminizm.

Wystąpiła w kilkudziesięciu filmach, lecz jej życie samo nadaje się na scenariusz filmowy. I nie załamała się po pierwszej, spektakularnej porażce, po której mówiono jej, by dała sobie spokój z aktorstwem i wróciła do malowania pejzażyków lub zabawy w modeling. Po występie jednym z jej pierwszych filmów, "In the Cool of the Day" z 1963 roku magazyn "The Harvard Lampoon" przyznał jej nagrodę dla najgorszej aktorki. Kilka kolejnych lat to czasy, gdy Jane Fonda odkryła politykę i uznała, że chce mieć wpływ na to, jak wygląda otaczająca ją rzeczywistość. Agitowała przeciwko wojnie w Wietnamie, walczyła o prawa Indian i czarnoskórych, a w 1987 roku przyjechała nawet do Polski, żeby poprzeć "Solidarność". Mimo kolejnych nieudanych małżeństw z Rogerem Vadimem, Tomem Haydenem i wreszcie twórcą CNN, Tedem Turnerem, w końcu czuła, że ma moc.

Jednak to właśnie w dojrzałym i podeszłym wieku osiągnęła harmonię i spokój ducha. Im była starsza, tym łatwiej było jej znaleźć złoty środek pomiędzy bardzo wysokimi wymaganiami wobec samej siebie, a osobistym szczęście. Jane prócz tego, że angażowała się w niezliczone akcje charytatywne i grała w filmach przynoszących jej Oscary ("Powrót do domu", "Klute"), Złote Globy (min. "Julia", "Duby smalone") i inne nagrody, w magiczny sposób znalazła też czas na pisanie książek i nagrywanie filmów instruktażowych fitness. Ten ostatni stał się jej obsesją, którą też w końcu udało się jej poskromić.

Pogodziwszy się ze samą sobą, udało jej się zaakceptować wiadomość o śmiertelnej chorobie. – Miałam nadzieję, że nie umrę, ale nie czułam strachu przed śmiercią – powiedziała w rozmowie z Oprah Winfrey, kiedy w 2010 roku pokonała raka piersi. Patrząc na tę niezłomną, niezwykłą kobietę, naprawdę trudno nazywać ją "babcią". Nie wpisuje się w stereotyp, w niektórych budzi niepokój, bo jest zbyt odważna, zbyt pewna siebie. W wieku 80. lat pokazuje, że kobieta naprawdę nie musi się bać starości.

Choć z technicznego punktu widzenia Fonda jest oczywiście babcią – jej córka Vanessa Vadim ma dwójkę dzieci - Vivę i Malcolma. Jane sama o sobie mówi, że była zbyt zajęta walką o lepszy świat, by być dobrą matką dla swoich córek. Teraz chce więc okazywać tyle miłości wnukom, ile tylko może. – Staram się być ważną częścią ich życia. To właśnie jest najpiękniejsze w byciu babcią – dostajesz od życia drugą szansę – wyznała w jednym z wywiadów.

Nigdy nie robiła ze swojego wieku tajemnicy. – Musimy zmienić swój sposób myślenia na temat starzenia się – powiedziała "ForbesWoman". – Według starego paradygmatu rodziłaś się, docierałaś do wieku średniego, a potem stajesz się zgrzybiała i się staczasz. Lepiej jest patrzeć na starzenie się jak na wchodzenie po schodach – zyskujesz mądrość, ducha, dobre samopoczucie, zdolność do tego, by być szczerą ze samą sobą i żyć tak, jak chcesz – powiedziała Fonda. Jej odważna dojrzałość jest potwierdzeniem tych słów. Nie musi być "babcią", "wredną teściową" ani "wiedźmą". Jest po prostu sobą.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (3)