Blisko ludziNie zostawiła żadnej kartki. Zostawiła dziecko w oknie życia. Siostry je uratowały

Nie zostawiła żadnej kartki. Zostawiła dziecko w oknie życia. Siostry je uratowały

Była maleńka. Leżała na zadbanej, białej poduszce, obok której pozostawiono paczkę mleka w proszku i kilka pieluszek. Od sióstr dostała imię Marysia. Nie chciały, żeby była tylko anonimowym dzieckiem. To było pierwsze uratowane przez nie maleństwo. Okno życia dało dziewczynce nowy start.

Nie zostawiła żadnej kartki. Zostawiła dziecko w oknie życia. Siostry je uratowały
Źródło zdjęć: © Pixabay.com
Magdalena Drozdek

11.02.2017 13:04

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Było około godziny 17.00. Siostry pracujące w Domu Samotnej Matki w Matemblewie usłyszały alarm. Nie były pewne, czy jest prawdziwy. W końcu okno życia przy Sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej otwarto cztery lata wcześniej i do tej pory nic się nie wydarzyło.

Siostra Wacława Ewa Kosior była pierwszą, która wzięła dziewczynkę na ręce. Marysia płakała, ale momentalnie się uspokoiła. Kanoniczki jeszcze chwilę wcześniej zastanawiały się, czy ich okno życia jest w ogóle potrzebne. Było.

- Pierwsze dziecko bardzo przeżyłyśmy. Z bijącym sercem przyjmowałyśmy u nas malca. Rodziły się uczucia. Myślałyśmy wtedy, że dobrze, że zostało tu przyniesione… Z jednej strony jest radość, a z drugiej strony myśli się o matce. Było nam jej żal, ale zdobyła się na wielką odwagę. Postanowiła uratować życie swojemu dziecku – opowiada w rozmowie z WP Kobieta s. Samuela Ciesielska.

Po pierwszym dziecku szybko zaczęły pojawiać się kolejne. W sierpniu 2013 roku znaleziono kolejną dziewczynkę. Nie miała śpioszków ani pieluszki. Zawinięta była tylko w niebieski kocyk. Nie płakała, wyglądała na zdrową. Mama zostawiła ją po dwóch tygodniach od porodu. Dostała od sióstr na imię Marcelina. – Tego się nie zapomina – mówi s. Ciesielska. To ona znalazła małą w oknie.

Miesiąc później kanoniczki uratowały życie porzuconemu chłopczykowi. Wtedy też czuwała s. Ciesielska. Dały mu na imię Gwidon. - Żeby to nie było anonimowe dziecko. Im potrzeba ciepła – przyznaje siostra.

Potrzeba wielkiej odwagi

Pierwsze okno życia założyła w 1999 r. niemiecka pastorka Gabriele Stangl w reakcji na dramatyczne wyznanie kobiety, która urodziła dziecko z gwałtu. Takie miejsca funkcjonują w wielu krajach, między innymi w Niemczech, Czechach, we Włoszech, w Rosji, Szwajcarii, Belgii, na Litwie i Słowacji. W Polsce pierwsze uruchomiono w 2006 roku, obecnie jest ich ok. 60.

W Matemblewie uratowano w sumie 4 dzieci. Tu najpierw znajdują opiekę, a potem kochających rodziców. Jeszcze do niedawna idea okien życia nikomu nie przeszkadzała. Na początku lutego 2017 roku pojawiła się informacja o dziewczynie z Ostrowa Wielkopolskiego, która zostawiła swojego malca w oknie. 17-letnią matkę policja odszukała i przesłuchała. Najprawdopodobniej ukrywała ciążę przed rodziną. Obecnie jest w szpitalu w związku z komplikacjami, które pojawiły się po porodzie. Nie zostawiła przy dziecku żadnej kartki z wiadomością.

Obraz
© Materiały prasowe

Dziewczyna nie tylko nie uniknęła prokuratora, ale też publicznego osądu. Internauci rozliczali ją z tego, jak mogła porzucić swoje dziecko. - Idea okien jest taka, by chronić życie. Jeżeli matka przynosi do nas dziecko, powinno się to odbywać w sposób anonimowy i nie powinna być później poszukiwana przez policję tak, jakby była przestępcą. Jeżeli to dziecko nie mogłoby zostać w szpitalu ani w takim oknie, to co ma zrobić taka matka? Wyrzucić dziecko na śmietnik? – mówi s. Ciesielska.

Czy można oceniać te kobiety? - Uważam, że nie powinno być żadnych dochodzeń, choć jak widać po ostatniej sytuacji, takie rzeczy się dzieją. W Matemblewie nigdy się coś takiego nie wydarzyło. Tu uratowano czworo dzieci. Położono je w oknie, nikt matki nie śledził. Dzieci były zdrowe. Zostały oddane do szpitala, potem do adopcji – dodaje.
Siostry przez całą dobę czuwają, by móc natychmiast zareagować, gdy zabrzmi alarm. – Reagujemy na każdy dzwonek i telefon. Czasami bywają fałszywe alarmy. Zawsze podbiegamy do okna z bijącym sercem, że może być tam dziecko. Czuwamy dzień i noc, by okno nie zostało bez naszej kontroli. To nasze zadanie, by bronić życia - opowiada. Co dzieje się, kiedy pojawi się malec?

- Najpierw sprawdzamy, czy z dzieckiem wszystko jest dobrze. Jeśli nic mu się nie dzieje, nie wykonujemy poważniejszych ruchów. Chyba że jest zagrożenie życia, to wtedy musimy zareagować. Wzywa się karetkę pogotowia. To lekarze oceniają ostatecznie stan zdrowia dziecka. W szpitalu odbywają się wszystkie badania. Wzywana jest także policja. Muszą wiedzieć, że coś się stało. I na tym kończy się nasz udział – mówi.

Siostry nie wiedzą, do jakiej rodziny trafiło dane dziecko, ani co się z nim teraz dzieje (Marysia pewnie chodzi dziś do przedszkola, podobnie jak Marcelina i Gwidon). - Zostawiamy je w swoich sercach. To nie jest tak: było dziecko, zostało odwiezione do szpitala i na tym historia się kończy. Często wracamy do tych chwil. Obejmujemy to dziecko i jego matkę duchowym wsparciem. Tyle możemy. Jedno co wiem, to to, że dziecko jest w bezpiecznym miejscu – dodaje siostra.

Obraz
© Materiały prasowe

Czasem trzeba wiele poświęcić

Siostra Samuela Ciesielska należy do Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego de Saxia, które w gdańskim Matemblewie prowadzą Dom Samotnej Matki. To azyl dla dziewczyn i kobiet, które przeszły już wiele w życiu, ale nie mają dachu nad głową. Ośrodek powstał pod koniec lat 90. S. Samuela pracuje tu od 2002 roku.

- Dziewczyny, które tu trafiają, przeszły w życiu wiele. Są bez rodziców, bez rodziny, bez wsparcia środowiska. Potrzebują kogoś, kto pomoże im przejść przez ten trudny etap. Dla nas najważniejsze jest to, by ta młoda mama czuła się bezpiecznie i odzyskała radość macierzyństwa. A co najważniejsze, poczuła siłę, by normalnie funkcjonować w społeczeństwie – opowiada. - Ja przez te kilkanaście lat pracy tutaj widzę, że te mamy zaczynają wszystko od nowa, inaczej patrzą na świat. To jednak nie dzieje się szybko i potrzeba dużo cierpliwości, żeby zmieniły swoje nastawienie do życia.

Wcześniej pracowała jako pielęgniarka. Od zawsze wiedziała, że będzie pracować z potrzebującymi. Padło na dzieci. Przez 15 lat pracowała na oddziale dziecięcym. - Życzyłabym każdemu, żeby się tak zrealizował. Chociaż czasami na pewno to się rodzi w trudach, ofierze i poświęceniu - mówi.

- Patrząc na życie swoje i osób, które do nas trafiają, muszę powiedzieć, że życie jest bardzo piękne, tylko trzeba umieć je dobrze wykorzystać. To ogromny dar. Mimo że kobiety z Domu Samotnej Matki nie zawsze oceniają życie pozytywnie, to ono nabiera wielkich barw z czasem. Wiedzą, że warto żyć dla siebie, dla swojego dziecka, że warto szukać szczęścia.

Komentarze (22)