Niegrzeczne dzieci w miejscach publicznych i ich koszmarni rodzice
Dzieci rządzą się swoimi prawami. Nie zawsze jesteśmy w stanie nad nimi zapanować. Doskonale rozumie to Jo, baristka z Bristolu, która w liście otwartym na Facebooku wyraża swój podziw w stosunku do mamy niegrzecznej pociechy. Jej wpis bardzo szybko poniósł się w sieci. Kwestia dzieci w miejscach publicznych bywa bowiem wyjątkowo problematyczna.
19.07.2017 | aktual.: 20.07.2017 09:07
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Nie wiem kim jesteś, ale cię podziwiam"
Jo od kilku lat pracuje jako baristka w kawiarni. Niedawno spotkała się z przykładem zachowania, które wzbudziło w niej mieszankę emocji. Głównie tych pozytywnych. Jedna z klientek przyszła do lokalu z małym dzieckiem, które zaczęło zachowywać się karygodnie. Kobieta po kilku upomnieniach wyprowadziła malucha z kawiarni mówiąc mu, że nie będzie wydawać pieniędzy na tak niegrzeczne dziecko.
"Kobieto nie wiem kim jesteś, ale szczerze cię podziwiam. Po twoim wyjściu długo rozmawialiśmy z zespołem kawiarni i klientami. Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem tego, jak poradziłaś sobie z niesfornym zachowaniem dziecka. Byłaś surowa, ale sprawiedliwa, a to naprawdę się ceni" – pisze w swoim liście Jo.
Zero reakcji
No właśnie. Surowi i sprawiedliwi rodzice to jednak coraz rzadszy widok. Swego czasu, na początku studiów pracowałam w znanej kawiarni w Warszawie. I chociaż naprawdę uwielbiam kontakt z ludźmi i pracę z nimi, to muszę przyznać, że dzieci potrafiły spędzić mi sen z powiek. A w zasadzie nie dzieci, a ich rodzice i brak reakcji z ich strony.
Dzieci, jak to dzieci, lubią biegać, krzyczeć i zaglądać we wszystkie zakamarki. I nie ma w tym nic złego, to ciekawość świata. Istnieje jednak pewna grupa miejsc, w których takich rzeczy robić nie wypada. Rolą rodzice jest pokazanie maluchowi, gdzie może się bawić bez ograniczeń, a gdzie musi bardziej się pilnować.
Weźmy taką sytuację. Zbierałam akurat filiżanki i talerzyki z sali. Uzbierało się tego całkiem sporo, dlatego do kuchni szłam objuczona naczyniami. W tym momencie pod nogi wpadło mi biegające po całym lokalu dziecko. Naczynia wypadły mi z rąk, część się potłukła.
Co usłyszałam ze strony rodziców chłopczyka? – Jak chodzisz?! Uważaj bardziej! Mogłaś mu zrobić krzywdę! – bardzo szybko przeszli ze mną na "ty", obrzucając mnie obelgami. W tym czasie maluch stał obok nich z zadowoloną miną. Klient nasz pan. Przeprosiłam, pozbierałam potłuczone filiżanki i wróciłam do pracy. Mimo to i tak spotkała mnie nagana od przełożonych, bo rodzice dziecka złożyli na mnie skargę.
Pokolenie zarozumialców
Nie widzę w tym swojej winy. Wykonywałam swoją pracę, oczywiście było mi przykro, że wpadłam na dziecko, jednak reakcja rodziców była absolutnie niedopuszczalna. Później ich dziecko wyrośnie na zarozumialca, który nie będzie miał za grosz szacunku do ludzkiej pracy i przestrzeni publicznej.
Nie chodzi o to, żeby dziecko nie mogło się bawić. Ale kiedy zaczyna wrzeszczeć w supermarkecie i zrzucać produkty z półek albo uprzykrzać innym życie w restauracji, a rodzice nie reagują, coś jest nie tak. A wystarczyłoby po prostu zwrócić mu uwagę jednym zdaniem. Wyjaśnić, dlaczego nie powinno się tak zachowywać.
Gdyby wszyscy rodzice byli tacy, jak ci z opowieści Jo, wszystkim nam żyłoby się o wiele przyjemniej.