Nowi dziadkowie
Brakowało im w rodzinach seniorów, więc postanowili pójść na wolontariat i zatroszczyć się o samotnych starszych ludzi. Ugasili w ten sposób nie tylko swoją samotność.
Mów mi po imieniu
Ania wita mnie u progu swojego ogródka w podkrakowskiej miejscowości. Drzewka w jej ogródku powoli pokrywają się zielenią. - Szkoda, że Franek nie zobaczył tej wiosny - mówi Ania mokrym od łez głosem.
- Spodziewałaś się, że ktoś cię w życiu jeszcze tak zaskoczy, jak Franciszek? - pytam Ani.
- Wiesz, mam męża, mam dziecko, myślałam, że takie wielkie uczucia mam już w kimś ulokowane. Nie sądziłam, że można kogoś tak pokochać, jak my Franciszka - odpowiada.
Ania: Wychowałam się bez dziadków. Maja, moja córka, również nie poznała dziadków, moi rodzice umarli niedługo po jej urodzeniu. Ze strony męża żyła tylko jego mama, nie było z nią specjalnego kontaktu, bo cierpiała na demencję. Czasem nie rozpoznawała nawet własnych dzieci. Maja zaczęła wypytywać o dziadków jeszcze w przedszkolu. Czasem zupełnie niespodziewanie prosiła, żeby o nich opowiedzieć, kim byli, jak wyglądali itp. Opowiadała o dziadkach koleżanek ze szkoły. Postanowiliśmy z mężem poszukać wolontariatu, który obejmowałby opiekę nad osobami starszymi. Udało się, przeszliśmy kilka rozmów z różnymi stowarzyszeniami.
Po kilku tygodniach poznaliśmy pana Franciszka. Był emerytowanym nauczycielem, miał 85 lat, robił dobre wrażenie. Szczupły, wysoki, uśmiechnięty Franciszek zaprosił nas do siebie na herbatę. Przynieśliśmy upieczone przez Maję i mnie babeczki, na początku było dziwnie, ale tylko przez chwilę. Potem spotykaliśmy się raz albo dwa razy w tygodniu. Jeśli coś nam wypadało, rozmawialiśmy przez telefon. Franciszek chorował na nerki, był kilkanaście lat po przeszczepie. Już na początku uprzedzono nas, że jest chory i że musimy brać to pod uwagę, szczególnie ze względu na Maję. A Maja Franciszka uwielbiała, grali razem w warcaby. Franciszek kupił jej świnkę morską. Na początku uwielbiałam go za to, że jest pogodnym staruszkiem, ale po kilku miesiącach stał się częścią naszego życia. Spędziliśmy wspólnie święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc. Córka Franciszka mieszkała w Szwecji, rzadko przyjeżdżała do Polski. Zapraszała ojca do siebie, ale on nie czuł się na siłach, żeby do niej jeździć.
Najlepsze wspomnienie, jakie mam, to kiedy zrobiliśmy Mai niespodziankę. Pojechałam po Franciszka i zabrałam go do szkoły. Maja była przeszczęśliwa i ja też. Franciszek kilka razy mnie przytulił, pogłaskał po głowie, kiedy miałam zły humor albo kiedy miałam problemy w pracy. Był niewiarygodnie obecny i troskliwy. To my mieliśmy się o niego troszczyć, a prawdę mówiąc, to on troszczył się o nas. Janek, mój mąż, nie umiał okazywać Franciszkowi uczuć. Ale miał z nim taki męski pakt. Rozmawiali o polityce, o sporcie, właściwie o wszystkim umieli rozmawiać.
Obojgu nam brakowało rodziców, którzy pokazaliby nam, że nie wszystkim w życiu trzeba się przejmować. Franciszek zapełnił lukę w naszym życiu. Spędziliśmy ze sobą ponad rok. Na początku 2017 roku Franciszek zmarł z powodu ostrej niewydolności nerek. Umierał w szpitalu, przy łóżku byliśmy razem z Jankiem i Mają. Córka Franciszka nie zdążyła się z nim pożegnać.
W ostatnich godzinach życia ja byłam z Franciszkiem. Było około północy. Był bardzo słaby, odchodził powoli, bez bólu. Trzymałam go za rękę non stop. Rodziców nie mogłam pożegnać, mama umarła na raka sama w szpitalu, bo nie chciała naszej obecności. Do samego końca udawała przed nami, że nie jest aż tak źle. A tata niedługo po śmierci mamy miał zawał pod prysznicem. Trzymałam Franciszka za rękę i spełniałam moją potrzebę odprowadzenia do śmierci bliskiej osoby. Ostatnie słowa, jakie usłyszałam od niego to: "mów mi po imieniu". Zdążyłam zastosować się do jego prośby tylko raz, odpowiedziałam: "dobrze Franciszku, jak sobie życzysz". Maja pożegnała się z Franciszkiem, nie chcieliśmy jej okłamywać, że wszystko jest ok. Janek przeżył jego śmierć najmocniej z nas wszystkich. Nigdy nie mówił na głos, jak bardzo brakowało mu ojca, który zginął w wypadku w górach, kiedy Janek był nastolatkiem.
Nie traktowaliśmy Franka jak protezy do naszych braków i tęsknot. To stało się nieintencjonalnie. Franek był dla nas wspaniałym ciekawym człowiekiem, kiedy był z nami, to to było wtedy najważniejsze. Dziś, kilka miesięcy po jego śmierci, widzę, jak głęboko nas ta relacja wzbogaciła i jak niepozornie zwolniła nas z różnych wewnętrznych napięć i bólów.
Pokój dla Gieni
- Pani Genowefa przychodzi do nas co niedziela - mówi Ola, radosna kobieta przed czterdziestką. - Zabiera bliźniaczki na spacer, je z nami obiad, potem pomagamy jej zrobić większe zakupy w supermarkecie i zawozimy do domu. Dziewczynki ją uwielbiają. Ze swoimi dziadkami widują się rzadko. Moi rodzice zerwali ze mną kontakt kilka lat temu i do dziewczynek prawie się nie odzywają. Rodzice męża wyprowadzili się do swojego drugiego syna do Irlandii, przyjeżdżają raz do roku, dziewczynki prawie ich nie znają.
Gienia ma 70 lat, chodzi o lasce, ale i tak zawsze ma siłę, żeby pochodzić z Weroniką i Krysią po parku. Od pół roku nie ma tygodnia, żebyśmy się z panią Gienią nie widzieli. O wolontariacie dowiedzieliśmy się od naszej znajomej, której córka opiekuje się starszą panią. Pomyśleliśmy z moim partnerem, że brakuje nam trochę seniora w rodzinie. Postanowiłam zgłosić się do wolontariatu. Najpierw poszłam na spotkanie z Gienią sama, po kilku wspólnie wypitych herbatach zaprosiłam ją do domu. To, co jej zawdzięczam, to wielkie serce otwarte na nas i genialny przepis na sernik. Jesteśmy w trakcie remontu mieszkania i postanowiliśmy jeden pokój przeznaczyć dla Gieni, żeby mogła u nas od czasu do czasu przenocować.
Gienia nie ma swojej rodziny, nie wyszła nigdy za mąż. Przez całe życie pomagała w opiece nad córkami swoich braci. Kiedy ci dorośli, zupełnie o niej zapomnieli. Weronika i Krysia wolą z Gienią odrabiać lekcje niż ze mną. Bo ona ma cierpliwość do nich i jako emerytowana księgowa nie ma problemów z matematyką. Jedynym problemem Gieni jest chore biodro, mieszka na pierwszym piętrze w starej kamienicy, coraz trudniej schodzić jej po schodach. Ostatnio powiedziała, że chce pójść do domu opieki i czy nie pomoglibyśmy jej tego załatwić. Na początku się zgodziliśmy, wchodzenie na pierwsze piętro to dla Gieni za duży wysiłek. Ale w końcu zaproponowaliśmy Gieni, czy nie chciałaby u nas zostać. Odmówiła, ale nie poddajemy się, namawiamy dalej. Jest dla mnie jak druga mama, czuła, miła i wspierająca. Jak mogłabym spokojnie patrzeć, jak idzie mieszkać do domu opieki? Kiedy tylko o tym myślę, to łzy napływają mi do oczu.
Rozmowa z mgr. Przemysławem Staroniem, psychologiem z Uniwersytetu SWPS w Sopocie.
Wolontariat staje się coraz bardziej popularny. Coraz więcej ludzi chce zrobić coś dla innych, zupełnie za darmo. Jak pan myśli, dlaczego liczba wolontariuszy rośnie?
Żyjemy w czasach dużego zmęczenia, obowiązków, deadline’ów. I jesteśmy jako społeczeństwo coraz bardziej wypaleni i zmęczeni. Wolontariat jest taką propozycją, która może przywrócić nam poczucie sensu, bo robimy coś autentycznego i ważnego. W dzisiejszych czasach istnieje także pewien rodzaj mody na wolontariat, stąd coraz większe zainteresowanie tą formą, niemniej kluczowe jest to, że ludzie szukają w tej aktywności oddechu i przywrócenia poczucia sensu i wartości.
Czy taki spotkany w trakcie wolontariatu senior może być w pewnym sensie protezą, jeśli sami nie posiadamy dziadków albo rodziców?
To nie jest jednoznaczne. Wychodzę z założenia, że tacy ludzie jak rodzice czy dziadkowie mają swoje "zaklepane" miejsce w naszym życiu. Nawet jeśli nasze relacje z nimi nie są idealne, są to osoby, które mają ogromny wpływ na nasz rozwój i ich znaczenie pozostaje dla nas niezwykle istotne – w sensie zarówno pozytywnym, jak i negatywnym. Możemy zmieniać znajomych, przyjaciół, partnerów, ale babci czy dziadka nie wymienimy. Są ludzie, których nie da się zastąpić. Trzeba zatem pamiętać, żeby swoich seniorów nie wykluczać i im tych miejsc w naszym życiu nie odbierać, ale raczej przepracować konflikty, które mogły mieć miejsce w relacji z nimi. Ale z drugiej strony mawia się, że rodzina jest tam, gdzie czeka na nas kochające serce. Jeśli w rodzinie nie ma dziadków, to dziecko wtedy nie doświadcza tej ważnej dla siebie i dla swojego rozwoju relacji. W takiej sytuacji każda osoba, która wejdzie na miejsce dziadka czy babci i będzie dawać to, co w takiej relacji jest kluczowe, stanie się dla tego dziecka właśnie kimś na wzór dziadka czy babci.
A czy są jakieś niebezpieczeństwa takiej "adopcji"?
Przede wszystkim nie należy traktować ludzi przedmiotowo; jako zastępstwa za kogoś. Nie powinno się używać takiej relacji do zalepienia swoich emocjonalnych dziur. Nie każdy senior może chcieć być naszym dziadkiem czy naszą babcią. Lepiej traktować seniora jako nowego przyjaciela włączonego do rodziny. Jeśli się nawiąże ciepła i bliska relacja – to wspaniale!
Dlaczego brakuje nam seniorów, jaką pełnią rolę w naszym życiu?
Seniorów rzeczywiście trochę brakuje - niektórzy są aktywni zawodowo albo mieszkają w innych miastach niż my. Takie są czasy. Natomiast dziadkowie dla dziecka to spokojna przystań. Rodzice w wychowaniu swoich dzieci częściej czują napięcie, bo jest większa odpowiedzialność. A dziadkowie odczuwają w relacji z wnukami luz. Dlatego dzieci tak bardzo lubią spędzać czas właśnie z dziadkami. Ponadto dziadkowie wspierają rozwój dzieci – młodym bardzo potrzebny jest ktoś, kto ma inną perspektywę, ma więcej doświadczeń życiowych, więcej zdrowej, niemoralizującej życiowej mądrości. Zwróćmy uwagę na to, że w takiej sytuacji obie strony korzystają, gdyż dzięki temu seniorzy mogą czuć się potrzebni, a ich starość nie jest smutna i wypełniona samotnością.