Och, Janda
Późnym wieczorem komentuje na Facebooku ostatni spektakl albo spacer po Milanówku. O świcie przegląda maile, pracuje nad nową sztuką, a te grane latami przeobraża z myślą o widzach. Już dawno przestała być gwiazdą. Kim więc jest Krystyna Janda?
04.05.2015 | aktual.: 04.05.2015 11:00
Późnym wieczorem komentuje na Facebooku ostatni spektakl albo spacer po Milanówku. O świcie przegląda maile, pracuje nad nową sztuką, a te grane latami przeobraża z myślą o widzach. Już dawno przestała być gwiazdą. Kim więc jest Krystyna Janda? Opowiedziała o tym w wywiadzie dla „Mody na Zdrowie”.
Jak wygląda normalny dzień Krystyny Jandy? Czy te zwykłe dni są do siebie podobne?
Są tygodnie, kiedy rzeczywiście te dni są do siebie bliźniaczo podobne. A tak naprawdę mój dzień zaczyna się już w nocy. Czasami budzę się co dwie godziny i coś tam sobie czytam albo oglądam, a potem już jak na dobre się obudzę, tak gdzieś koło 5.00, 6.00, to zaglądam do poczty i czytam maile, które przyszły późnym wieczorem. Odpowiadam na nie z łóżka, bo gdybym tego nie zrobiła, w ciągu dnia mogłabym na to nie znaleźć czasu.
To są maile prywatne czy zawodowe?
I takie, i takie. To są pytania, zaproszenia, sprawy społeczne, propozycje zawodowe. Staram się na wszystkie maile odpowiedzieć. Potem o 7.00 zaczynam oglądać programy informacyjne. O 7.30 mam masaż, codziennie od 2 lat i 7 miesięcy, nawet w niedziele, ponieważ zdiagnozowano u mnie 14 przepuklin na kręgosłupie i lekarze zalecili mi poranną gimnastykę, i właśnie masaże.
Boli?
Trochę boli, ale dzięki masażom mniej. Bez masaży drętwieją mi w nocy ręce. Kiedy gdzieś wyjeżdżam, to bez masaży zaczynają się problemy, bo nie wszystko da się załatwić ćwiczeniami.
Co pani robi po masażu?
Jem śniadanie i jadę do teatru. Zaczynam urzędowanie. Jeżeli mam próby, a tak jest często, bo ostatnio dużo reżyseruję, to zaczynam je zawsze o 11.00, a kończę o 15.00, 15.30. Potem do 18.00 mam spotkania. O 18.30 schodzę na dół do charakteryzatorni, maluję się, wychodzę na scenę o 19.30. Kończę grać około 22.15 i jadę do domu, do Milanówka.
To jest jeszcze gorzej, niż myślałem. Zawsze wiedziałem, że pani jest pracowita, ale nie przypuszczałem, że aż tak. Co panią „nakręca”?
A co miałabym robić, gdybym tego nie robiła? Interesuje mnie to, co robię, więc myślę, że to mnie nakręca. Może nie nakręca, raczej – nie nudzi. I to nie jest tak, że sobie bez tego nie wyobrażam życia. Wyobrażam – w tym roku byłam już 2 razy na wakacjach. Na sylwestra poleciałam na Bali, potem w góry, ale nie na narty, bo od 2 lat już nie jeżdżę, ale do sanatorium obok.
I co pani robi na takich wakacjach?
Czytam, oglądam filmy, zwiedzam, spaceruję. Super. Wciąż to samo!
Ma pani jakieś motto życiowe, które w trudnych chwilach sobie pani powtarza?
Nie, nie powtarzam sobie niczego, chyba jestem na to za dorosła. Poza tym to się zmienia. Ale jest coś takiego jak prawda, a nie udawanie. Dla aktorki jest to chyba dość trudne, ale tak już jest, że ja nawet jak gram, to nic nie udaję.
A jak pani łączy bycie artystką i administratorką?
Administracją zajmują się już inni ludzie. Po 10 latach jakoś to uporządkowałam i to działa. Nawet całkiem nieźle. To znaczy trochę to kontroluję, ale przede wszystkim zajmuję się sprawami artystycznymi.
To znaczy?
To znaczy czytam nowe teksty oraz ustalam, co będziemy grać, kto wystąpi i dlaczego. Zastanawiam się, jak powinniśmy zrealizować nasze produkcje, by sprzedały się bilety i były pieniądze na dalszą działalność. Nie umiem szukać sponsorów, prosić o pomoc. Umiem wymyślić, wyreżyserować, zagrać, a więc i zarabiać. Uważam, że na naszych teatrach mogłyby pojawić się napisy NARÓD SOBIE, ponieważ tak naprawdę te teatry utrzymują się z biletów.
Czyli sprawy artystyczne to są też pieniądze.
Gdy wybieram teksty, gdy rozkładam talię tytułów, tematów czy też talię aktorów, reżyserów, to w gruncie rzeczy dbam także o pieniądze. Oczywiście dzieje się to na naszych warunkach, nie za wszelką cenę. Chyba byłabym w stanie zrobić teatr, który przynosi duży dochód. Można by po prostu boki zrywać, tylko, że mi żal życia.
To jaki teatr panią interesuje?
Staram się robić teatr na dobrym poziomie, różnorodny, oryginalny, aktualny, ważny. Taki, jaki mnie się podoba i jaki sama chciałabym oglądać. Lubię ludzi, życie, jego komplikacje, poezję. Znajomość natury ludzkiej to mój warsztat pracy. Ludzie. Elity chodzące do teatru. Mam też wrażenie, że podobnie do nich myślę, podobnych rzeczy się boję, w podobnym rytmie żyję. W związku z tym tak naprawdę robię teatr dla wszystkich. Chociaż to może przesada, bo są takie tytuły, że żona rozumie, a mąż nie (śmiech).
Jak pani sądzi, skąd się pani wzięła? To znaczy, komu pani w życiu najwięcej zawdzięcza?
To jest bardzo trudne pytanie dla kobiety, która ma 62 lata, i która zna tylu ludzi, i tyle rzeczy na niej zrobiło wrażenie. Mnie właściwie kształtuje każdy dzień, każde spojrzenie, każde spotkanie.
Ale jednak jest jakiś trzon. Pamiętam naszą rozmowę sprzed 12 lat...
Też ją pamiętam.
...i widzę ciągle tę samą twardą, nieustępliwą kobietę.
Taaaak? Nieustępliwą?
Tak, to znaczy, że jak pani powiedziała sobie, że stworzy swój własny teatr, to pani go po prostu stworzyła.
Ale jakby mi się nie udawało, to bym się tak nie upierała. Bo to nie przyszło tak bardzo trudno.
Ale to nie jakieś spojrzenie, spotkanie panią zmienia. Pani to musiała wynieść pewnie z domu, od mamy albo od babci albo od obojga rodziców? Jest pani podobna do mamy?
Jestem podobna, ale… tajemnica chyba polega na tym, że mnie wszystko przychodzi łatwo, stosunkowo łatwo i dlatego ja nie muszę się bić ze sobą, walczyć i być taka nieustępliwa, nie ma powodu.
Prowadzenie teatru to też rodzaj wyzwania.
I to jakiego! Tu się sprzedaje dusze, serca, uczucia. W teatrze gra 140, a czasem i 160 aktorów z całej Polski. Każdy z tych aktorów to indywidualność, osobna historia, osobna sprawa. Różne charaktery, osobowości i problemy. I to wszystko trzeba przyjąć, uwzględnić i „przepracować”. Tu się kłębi tyle emocji, tu jest tak nieprawdopodobna liczba różnych poglądów na życie, na sztukę, na miłość, a przecież jednocześnie jest to miejsce, w którym to wszystko jest też tworzywem, narzędziem, towarem.
Artyści mają więcej problemów niż nie artyści?
Artyści mają dużo problemów, jak wszyscy, ale one są chyba głębiej przeżywane, jakoś dramatyczniej. Wszystko, mam wrażenie, ma jakiś ostateczny wymiar.
Tego chyba zawsze było dużo. Może teraz jest pani na to bardziej wyczulona?
Pewnie tak. Nie myślę o sobie, myślę o wszystkich. Martwią mnie i zachwycają. Jestem tu szefową, wcześniej byłam jedną z nich i interesowałam się głównie sobą. Byłam gwiazdą w tym sensie, że przychodziłam do teatru, grałam swoje, mówiłam, co bym chciała zagrać albo z czym mam problemy, czy też, że nie mogę czegoś zagrać i sobie wychodziłam do domu. A teraz jestem tu stale. Ludzie przychodzą tu do pracy, przychodzą grać albo reżyserować, a ja jestem do ich dyspozycji. Od momentu, kiedy otworzyłam fundację, przestałam myśleć o sobie. O swoim rozwoju, o swoich interesach artystycznych, życiowych, o karierze. Już o tym nie myślę. Ja jestem na usługi tej fundacji. Myślę o fundacji i jej dobru. Jej interesach. Kiedy nasi artyści nie mogą grać, gram za nich. Wypełniam luki, dziury między innymi.
Jest pani takim odkurzaczem?
Odkurzaczem? Wypełniaczem, spoiwem. Wie pan, jak wielu artystom mówię, że są świetni, że są wspaniali?
I mówi pani szczerze?
Tak. Bo mi się podobają rzeczy, które grają, i jak grają.
A jak komuś trzeba powiedzieć, że tym razem słabo poszło. Mówi to pani?
Odpowiedź na to pytanie oraz całość wywiadu dostępne w majowym wydaniu „Mody na Zdrowie”.
Rozmawiał Grzegorz Miecugow