Odwalcie się od Czubaszek
Od jakiegoś czasu wrogiem numer 1 w kraju jest Maria Czubaszek. Nie ma dzieci. Nigdy ich mieć nie chciała. I za bardzo za nimi nie przepada. A to już czyni ją podejrzaną w oczach wielu. Bo przecież każda kobieta marzy o tym, żeby się rozmnożyć, a większość tych "normalnych" te marzenia spełnia.
08.03.2012 16:35
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Od jakiegoś czasu wrogiem numer 1 w kraju jest Maria Czubaszek. Nie ma dzieci. Nigdy ich mieć nie chciała. I za bardzo za nimi nie przepada. A to już czyni ją podejrzaną w oczach wielu. Bo przecież każda kobieta marzy o tym, żeby się rozmnożyć, a większość tych "normalnych" te marzenia spełnia. Co więcej, autorka przyznała ostatnio, że dwukrotnie poddała się aborcji i była bardzo szczęśliwa, że udało jej się nie zostać matką. Bo to dopiero byłaby tragedia - mieć dziecko, kiedy tak bardzo się go nie chce mieć.
Tak osobiste i kontrowersyjne wyznanie wzburzyło tak zwaną opinię publiczną. Opinia była taka, że Czubaszek przesadziła, bo o takich rzeczach to się nie gada, tylko chowa na dnie szafy i cierpi w milczeniu, samotnie, do końca życia. Cierpienie to słowo klucz - bo aborcja bez tego się nie obejdzie. Jak już ci się przytrafia, to zmieni twoje życie na zawsze; na gorsze. Dziennikarka Katarzyna Kolenda-Zaleska poczuła się tym na tyle urażona, że skomentowała wyznanie autorki w "Gazecie Wyborczej". Uznała, że pani Maria "zbanalizowała aborcję, wpisując ją nie w krąg dylematów moralnych, ale tabloidowych wyznań". Bo stwierdziła, że było i jest jej z tą decyzją dobrze. Żadnego bicia w piersi, łez, żadnej traumy i wyrzutów sumienia. Tyle kobiet z tego powodu cierpi, a ona nic. Nieładnie, pani Mario.
"Aborcję potraktowała trochę jak wyrwanie zęba" narzeka dziennikarka i gani Czubaszek za nonszalancję i ekshibicjonizm. Myślę sobie, że jeśli dla kogoś aborcja to coś jak zabieg dentystyczny, to tym bardziej dzieci mieć nie powinien i Kolenda-Zalewska zamiast się niepokoić i martwić powinna się cieszyć, że pani Czubaszek mamą nie została. Ale problem polega chyba na czym innym. Ona po prostu nie powinna się z tego tak bezczelnie cieszyć... W komentarzu czytamy także, że w Polsce toczy się debata na temat aborcji i chociaż dyskusja chwilami jest gorąca, to jednak "poważna, uwzględniająca wrażliwość jej uczestników".
Wkrótce potem Wojciech Cejrowski zamieścił na swoim profilu na Facebooku pełne wrażliwości i powagi przesłanie skierowane „tylko do braci katoli”, w którym zaleca zastosowanie wobec „nonszalanckiej” autorki ostracyzmu społecznego. „Należy gnijącą śliwkę usunąć z kosza, by nie zgniły inne zdrowe” ostrzega. I dodaje: „Te rączki i nóżki, które kazała rozszarpać, bo "nie lubi dzieci", czekają gdzieś tam w niebie, na mamusię, która je kazała spuścić do kibla”.
Niestety, polskim dyskusjom o aborcji często bliżej do śliwek Cejrowskiego niż wyważonych opinii. Czemu więc wyzywanie kobiet od puszczalskich, które łajdaczyły się i zaciążyły, a potem z lenistwa mordują swoje dzieci, jest w porządku? (a to standardowe komentarze, które znaleźć można w internecie)? I dlaczego wtedy nikt nie zastanawia się, jaki to będzie miało wpływ na kobiety, które aborcję mają za sobą i jej żałują? I dopiero wyznanie Marii Czubaszek sprawia, że te kobiety przychodzą na myśl Katarzynie Kolendzie-Zaleskiej? Chciałabym kiedyś się dowiedzieć.
Ponieważ internet zalało tsunami krytyki pod adresem znanej pisarki, postanowiłam zerknąć na wywiad, który przyniósł jej tyle złej sławy. I okazało się, że w tym chórze oburzonych głosów zabrakło kilku słów wyjaśnienia. Jak ten wywiad naprawdę wyglądał. Otóż już na początku dziennikarz informuje z grobową miną swojego gościa, kobietę, która zawsze opowiadała o tym, że z macierzyństwem było jej nie po drodze, że w restauracji, w której mają rozmawiać, odbywa się kinderbal. „Dla dzieci” dodaje pan redaktor przepraszającym tonem. Ale obiecuje, że stolik będą mieli daleko od tego kinder-zjawiska.
Na dzień dobry więc wysyła się sygnał, że oto bohaterką wywiadu jest pożerająca dzieci żywcem lwica Czubaszek, która łaskawie godzi się żadnego tym razem nie skonsumować. Jak dochodzi do słynnego już na całą Polskę wyznania? Dziennikarz dopytuje się, czy miała momenty, kiedy wydawało jej się, że jest w ciąży i jak się z tym czuła. Odpowiedź na te pytania brzmi „oczywiście” i „zgroza” oraz „wiedziałam, że jeśli to się zdarzy, to usunę”. „Bez najmniejszych skrupułów, tak?” dopytuje się dziennikarz. I właśnie wtedy słyszymy „ja to nawet dwa razy zrobiłam”.
Ile w tym zbanalizowania aborcji, a ile prawdy o kobiecie, która postanowiła ułożyć sobie życie inaczej i do tego „odważyła się” nie zostać ofiarą zespołu postaborcyjnego? I czy naprawdę mamy prawo żądać teraz od niej, żeby czuła to, co niektórzy w swoim poczuciu moralnej wyższości uważają, że czuć powinna?
Potem Poważny Pan Redaktor wskazuje na ludzi palących papierosy przed wejściem do restauracji i mówi, że tam właśnie stoją rodzice dzieci, które bawią się wspomnianym kinderbalu. „No trochę szczęścia im się należy” komentuje Czubaszek, a jej rozmówca od razu podłapuje temat, „myśli pani, że oni właśnie teraz są szczęśliwi?”
No, pani Mario, śmiało, proszę podgrzać jeszcze trochę atmosferę i opowiedzieć jak to dzieci są tylko utrapieniem, kłopotem, ciągłym zmęczeniem, wprowadzają zamęt, chaos i ograniczają dorosłym chwile celebrowania nałogu tytoniowego. A pani Maria oświadcza: „Rozumiem, że rodzice kochają swoje dzieci, ale nie można żyć tylko dla dziecka, trzeba mieć swoje życie”.
Czy w tym stwierdzeniu jest coś nonszalanckiego, niewłaściwego, oburzającego? Jak na mój gust tego typu uwaga mogłaby się znaleźć w poradniku dla wszystkich rodziców. Widocznie dla dziennikarza też było to mało kontrowersyjne, bo drąży dalej.
„Czy te odgłosy dzieci baraszkujących denerwują panią?” zapytuje. A kiedy otrzymuje potwierdzenie, zaprowadza biedną Czubaszek na kinder imprezę, żeby... Nie wiem właściwie, jakie motywy nim kierowały, może miał nadzieję, że rzuci się ona pierwszemu napotkanemu dzieciakowi do gardła, przegryzie mu aortę, przetrąci rękę, złamię nogę. Próbuje nawet nakłonić ją do złożenia maluchowi życzeń urodzinowych, dopytuje się „jak się pani czuje?”. „Koszmarnie”. „No to nie będę pani torturował”.
Problem polega na tym, że dla mnie, jako widza, torturą było wszystko to, co do wizyty na przyjęciu urodzinowym prowadziło. Wywiadów z tezą nie znoszę, a tu od początku widać było, że rozmowa ma podtytuł: „Oto Maria Czubaszek, znana z nienawiści do dzieci'. Mam więc ogromną prośbę – niech wszyscy odwalą się w końcu od lwicy Czubaszek. Jej prawo nie żałować i jej prawo nie lubić kinderbalów.
(ma/sr)