Blisko ludzi"On kradnie i zabija dla niej, a ona kocha go coraz mocniej". Kim są kobiety polskiej mafii?

"On kradnie i zabija dla niej, a ona kocha go coraz mocniej". Kim są kobiety polskiej mafii?

Monika B. żona „Słowika”, uczyła gangsterów z jego otoczenia, jak jeść ostrygi. Małżonka „Wańki” była psychologiem i szkoliła go w sztuce panowania nad sobą. Wśród wybranek mafiosów były też proste kobiety, które wyrwały się z nędzy i szarości. Nagle zostawały właścicielkami restauracji, butików. O kobietach polskiej mafii opowiada Piotr Pytlakowski, dziennikarz, scenarzysta, autor i współautor książek. W „Wojnach kobiet” wraz z Ewą Ornacką opisał głośne sprawy kryminalne ostatnich kilkunastu lat, pokazane z perspektywy kobiet. Rozmawia Katarzyna Gruszczyńska.

"On kradnie i zabija dla niej, a ona kocha go coraz mocniej". Kim są kobiety polskiej mafii?
Źródło zdjęć: © FORUM
Katarzyna Gruszczyńska

04.04.2016 | aktual.: 11.03.2019 15:17

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

„On kradnie i zabija dla niej, a ona kocha go coraz mocniej” – te słowa zacytował pan w tekście o żonie „Słowika”, bossa gangu pruszkowskiego. Czy one mogą stanowić klucz do zrozumienia kobiet polskiej mafii?

- To nie jest zdanie, które można uniwersalnie dopasować do każdej kobiety. Każda z nich ma swoją historię, więc na pewno Monikę B., byłą żonę „Słowika”, trudno porównywać do innych kobiet z tego świata. Ona ewidentnie odstawała. Wywodziła się z innego środowiska, była wychowana w domu z innymi tradycjami. A weszła w ten świat – jak sama mówi - dlatego, że miała taki temperament. Pociągali ją – jak określiła – źli chłopcy.

Określił ją pan mianem „tajemniczej królowej mafii”.

- Jarosław Sokołowski, czyli „Masa”, nazwał ją kiedyś w jednej ze swoich książek carycą polskiej mafii. Trochę z przekory napisałem o niej: królowa. Ją to drażni, ona nie chce być postrzegana jako władczyni świata przestępczego. Widzi siebie raczej w roli obserwatora. Przypadek zdecydował, że związała się z Andrzejem, który wyrósł na pierwszoplanową postać w świecie gangsterskim. A ona mu towarzyszyła, zaakceptowała też jego wybory życiowe.
Na pewno nie była kimś, kogo możemy określić mianem kury domowej. Nie zajmowała się pielęgnowaniem ogniska rodzinnego. Owszem, urodziła Andrzejowi syna - jedyny owoc ich związku, ale poza tym czerpała z życia, podróżowała. Uwielbiała zaskakiwać, być podziwianą. Miała temperament dworski i dlatego nazwałem ją królową mafii.

Uczyła też gangsterów, jakich sztućców używać do konkretnych potraw.

- Tak, podstaw bon tonu, zachowania wymaganego od klientów w luksusowych restauracjach na przykład na Lazurowym Wybrzeżu. Uczyła ich, jak jeść ostrygi, a nie jest to łatwe dla kogoś, kto nigdy nie próbował. Gdyby na to spojrzeć z boku, wyglądało to zabawnie, kiedy mięśniaki rodem z zaułków Pruszkowa na rozkaz małej blondynki albo brunetki, bo nie była wierna jednemu kolorowi włosów, jak w wojsku pochylali się i widelczykami wydłubywali skorupiaki z talerzy.

Kim były kobiety mafii, jaką rolę odgrywały?

- Na przykład żoną Wojciecha K., pseudonim „Kiełbasa”, jednego z liderów pruszkowskiego gangu, który został zastrzelony w 1996 roku, została finalistka konkursu Miss Polonia. Piękna dziewczyna.
Z kolei żoną Leszka D., pseudonim „Wańka”, została jego miłość z lat młodzieńczych. Skończyła psychologię i jak on sam mi kiedyś opowiadał, w ciężkich czasach bardzo mu pomagała, między innymi ucząc go panowania nad sobą. Używała do tego celu metod psychologicznych.

Wśród wybranek gangsterów były też zupełnie proste kobiety. Życie u boku mafiosów było swojego rodzaju awansem społecznym. Wyrwały się z nędzy i szarości. Nagle zostawały właścicielkami restauracji, niektóre dostały od mężów w prezencie delikatesy, które prowadziły. Czasem były to butiki.

Jarosław Sokołowski („Masa”) pisze o „przeczołganych przez życie menelicach, które udawały wielkie damy”.

- Jestem jak najdalej od języka używanego przez Sokołowskiego i tej charakterystyki, jaką on jest łaskaw obdarzać opisywane przez siebie osoby. To świadczy o bucie i braku pokory. Pewnie równie dobrze mógłby powiedzieć to samo o sobie. Do człowieka należy podchodzić z szacunkiem, niezależnie od tego, kim jest.
Czy były to menelice? Na pewno nie określiłbym ich w ten sposób. Żaden szanujący się gangster nie związałby się z taką osobą. On potrzebował żony, której nie będzie się wstydził we własnym środowisku. W tym świecie obowiązywały obyczaje towarzyskie wspólnego obchodzenia różnych uroczystości, świąt, jubileuszy. Tu można mówić o pewnych wzorcach zaczerpniętych z amerykańskich filmów gangsterskich. Panie rozmawiały ze sobą, panowie w swoim gronie na przykład podczas wspólnego grillowania.

Oczywiście to była jedna strona medalu. Poza tym członkowie mafii korzystali z życia. Poza domem rodzinnym i małżonkami, które oczekiwały na ich powrót, były też miłostki, romanse, a czasem zwykłe zaspokajanie samczych chuci w bałaganach, jak nazywali agencje towarzyskie. Bywanie w bałaganie nie było piętnowane, chociaż według zasad ze świata przestępczego jeszcze z czasów PRL-u czy nawet przedwojennych, płatna miłość była bardzo źle widziana. To nie było zajęcie godne prawdziwego mężczyzny, urki czy nawet złodzieja. A czerpanie korzyści materialnych z prostytucji było wręcz zakazane, postrzegane jako źródło dochodu dla zboczeńców.

Można mówić o jakimś wspólnym mianowniku, który łączył kobiety mafii?

- Trudno znaleźć wspólny mianownik. Każda z nich miała inną historię, korzenie, powody, dla których wiązała się z tym, a nie innym mężczyzną. Na przykład żony dwóch braci z tzw. strony wołomińskiej, czyli „Wariata” i „Dziada” bardzo się różniły, mimo że były siostrami.
Małżonka „Dziada” była osobą dbającą o dom. Pilnowała biznesu – zakładu kamieniarskiego. Zajmowała się też wychowywaniem dwóch synów. Z kolei żona „Wariata” była osobą dość efektowną, znaną w Warszawie jeszcze w latach 80. Bywali w kultowych lokalach, takich jak „Kamieniołomy” czy „Adria”. Miała mocny charakter, uważano, że po śmierci „Wariata” to ona może stanąć na czele jakiejś grupy, ale tak się nie stało.

Zewnętrzne atrybuty kobiecości miały istotne znaczenie w tym świecie. One musiały błyszczeć, zwracać na siebie uwagę?

- Jak się bywało w sądach, niekoniecznie na procesach dotyczących mafiosów z pierwszych stron gazet, często żołnierzy gangów, można było zauważyć ich partnerki, które zasiadały na sali. Wszystkie wyglądały bardzo podobnie. Przeważnie blondynki albo tlenione blondynki, mocno umalowane, w obcisłych ubraniach, podkreślających kobiece walory. Można powiedzieć, że dosyć wyzywające, a jednocześnie podczas procesu wpatrujące się w swoich facetów z wielką miłością, oddaniem. Nie wiem, czy to była gra. Może chciały im pokazać, że są wierne i czekają, a może było to rzeczywiście wyrazem głębokiego uczucia i tęsknoty.

Rozmawiała: Katarzyna Gruszczyńska

_ Piotr Pytlakowski, dziennikarz, scenarzysta, autor i współautor książek „Republika MSW”, „Czekając na kata”, „Alfabet mafii”, „Śmierć za 300 tys.”, „Agent Tomasz i inni”, „Wszystkie ręce umyte” i „Biuro tajnych spraw” (cztery ostatnie razem z Sylwestrem Latkowskim). Wraz z Ewą Ornacką napisał „Wojny kobiet” - książkę o znanych z mediów sprawach kryminalnych ostatnich kilkunastu lat, pokazanych z perspektywy kobiet. Jest też autorem filmów dokumentalnych i reportaży telewizyjnych. Związany z tygodnikiem „Polityka”. Laureat nagrody Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze w 1999 roku za tekst "Ostatnia gonitwa"._

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (2)