Blisko ludziPaliłam i piłam w "zaawansowanej ciąży". Takich reakcji się nie spodziewałam

Paliłam i piłam w "zaawansowanej ciąży". Takich reakcji się nie spodziewałam

Przez trzy dni chodziłam do modnych, warszawskich knajp. Piłam piwo i paliłam, mając pod sukienką atrapę ciążowego brzucha. Nie zaczepiła mnie ani jedna osoba, nie miałam też problemu z zamawianiem przy barze. Zdaje się, że coś takiego, jak społeczna odpowiedzialność za "życie poczęte", po prostu nie istnieje.

Paliłam i piłam w "zaawansowanej ciąży". Takich reakcji się nie spodziewałam
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Helena Łygas

26.08.2018 | aktual.: 27.08.2018 13:31

Brzuch kupiłam na Allegro. Atrapy dostępne na polskim rynku dzielą się w zasadzie na dwie kategorie. Brzuchy "profesjonalne", które nawet w dotyku przypominają skórę, dobiera się do rozmiaru i wzrostu noszącej.

Koszt to minimum 1000 złotych, ale trafiają się i brzuchy za bagatela 5 tysięcy. Jak pisze producent, służą parom, które zdecydowały się na adopcję dziecka, ale nie chcą mówić o tym w pracy. Kolejne "zalecane" użycie to plany telewizyjne i filmowe.

Drugim rodzajem atrap są brzuchy dla manekinów. Niezbyt wygodne, ale za to dziesięciokrotnie tańsze. Decyduję się właśnie na taki model. Styropianowy odlew jest obciągnięty czarnym materiałem. Ma dwa wiązania: na wysokości talii i bioder.

Problematyczna jest różnica wzrostu – modelowy manekin kobiecy ma 182 cm – ja – o 12 centymetrów mniej. Przymierzam i wysyłam zdjęcia znajomym matkom, pytając czy wyglądam realistycznie. Mówią, że tak, chociaż zaznaczają, że to raczej dziewiąty niż szósty miesiąc. "Tym lepiej" – myślę. Przynajmniej nie będzie niedomówień.

Bez wiązanek

Na pierwszy ogień wybieram lokal na świeżym powietrzu nad lewobrzeżną Wisłą. Ze schodków, podobnie jak z położonych nieco wyżej knajpek, doskonale widać stoliki rozstawione na pokładzie barki.

Jest ciepły piątek, chwila po 18, tłum gęstnieje w okamgnieniu. W miejscu, które wybrałam może mnie zobaczyć jednocześnie kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy osób. Nie spodziewam się może agresji fizycznej, ale nastawiam się, że kilka soczystych wiązanek usłyszę.

Pierwsze piwo, bynajmniej niemałe, przynosi mi kolega. Nie oswoiłam się jeszcze z sytuacją i czuję się skrępowana na myśl o zamawianiu alkoholu przy barze. Gadamy, ja może trochę niemrawo, bo ciągle zezuję na boki, żeby wyłapać reakcje ludzi. Nic się nie dzieje, nikt nas zaczepia. Widzę kątem oka młodą dziewczynę, która robi nam zdjęcie ze schodków. Obstawiamy, czy wysłała je koleżance, czy raczej będzie z tego post na Facebooku.

Po drugie piwo decyduję się iść sama, dowody zbrodni w postaci szklanek zostają na stole. Zza kontuaru nie widać, że "jestem w ciąży". Zaczepia mnie za to pierwsza i – jak się okaże – jedyna tego wieczoru osoba. Kobieta na oko 30-letnia pyta, który to miesiąc. Kiedy dotykając brzucha mówię, że 9., dodaje, że jej przyjaciółka też wkrótce rodzi. Nie wiem, co miałabym na to odpowiedzieć, więc uśmiecham się i życzę miłego wieczoru.

Pewną nadzieję pokładam w dwóch parach, które siadają przy stoliku obok. Tym bardziej, że jest z nimi chłopiec, na oko 12-letni. Zakładam, że jedna matka drugiej matce przyjaciółką i któraś z pań zdecyduje się uświadomić mi, jakie są skutki picia w ciąży. Rzeczywiście, kobieta, która siedzi vis a vis mnie, zerka co jakiś czas to na brzuch, to na stojące na naszym stoliku szklanki. Ale kiedy szukam jej spojrzenia, udaje, że wcale nie patrzyła w naszym kierunku.

Wobec braku reakcji decydujemy, że przejdziemy się wzdłuż rzeki. Ja – z butelką piwa w dłoni. Na stoliki może i jest dobry widok, ale jednak siedzę w fizycznym oddaleniu od ludzi. Jest jeszcze jasno.

Spacerujemy wte i we wte niemal godzinę. Ostentacyjnie piję z butelki i trzymam rękę na brzuchu, ale jedyna interakcja ze spacerowiczami to krzywe spojrzenia i grymasy. Jest ich raczej kilkanaście niż kilkadziesiąt, a osób mijamy setki. Parę razy dolatują mnie zza pleców strzępy "Widziałaś?", intonowanego z ekscytacją. Kiedy robi się ciemno, wyswobadzam się z brzucha i chowam go do torby.

Teoria a praktyka

Przechodzi mi przez myśl, że może piątkowy wieczorem i bulwary wiślane, gdzie gros młodych warszawiaków zaczyna imprezę, nie są najlepszymi okolicznościami, żeby sprawdzać odpowiedzialność społeczną. Szczerze powiedziawszy w założeniach ten tekst miał odpowiadać na pytanie inne, niż: "gdzie trzeba pójść, żeby ktokolwiek zareagował?".

Chciałam raczej sprawdzić, czy osoby decydujące się zwrócić uwagę kobiecie w ciąży pijącej alkohol, są w stanie zrobić to na tyle spokojnie i merytorycznie, żeby hipotetyczna ciężarna, która jakimś cudem nie miała pojęcia, że to niewskazane, rzeczywiście była w stanie przyjąć ich uwagi. Bo nietrudno się domyślić, że wyzwiska i podniesiony głos, nie są najlepszymi narzędziami pedagogicznymi.

Zemsta kelnerów, klątwa barmanów

Na kolejne "piwko z brzuchem" postanawiam iść do modnej kawiarni na jednym z placów na Śródmieściu. W pobliżu mieszka sporo starszych osób, nie brakuje tu też matek z dziećmi. A już zwłaszcza o 14, kiedy większość ludzi siedzi w pracy. Do tego w bistro tuż obok ma właśnie zmianę moja studiująca jeszcze siostra. W razie braku reakcji ma zwrócić na mnie uwagę koleżanek i kolegów z pracy.

Tym razem nie mam większych obaw. Wykluczam, że czeka mnie karczemna awantura z obrońcami dobrostanu życia poczętego. Jestem z przyjaciółką, z wykształcenia psycholożką, którą mój chałupniczy eksperyment trochę bawi, a trochę interesuje ze względów zawodowych.

Czekamy aż zwolni się stolik tuż przy przejściu. Styropianowy stan błogosławiony ma być dobrze widoczny dla przechodniów. Żeby dolać oliwy do ognia, czy może raczej do tlącego się płomyczka, postanawiam też palić jak smok.

Bacznie obserwuje mnie para turystów i podejrzany mężczyzna, który siedzi przy stoliku sam ze słuchawkami na uszach. Są raczej zdziwieni niż zgorszeni. Żartujemy z przyjaciółką w rejestrach raczej czarnych, że pewnie, gdybym położyła się tarasując chodnik, ludzie szybciej przeskoczyliby z gracją nad brzuchem niż zapytali się, czy coś się stało.

Szkoda zachodu

Po litrze piwa, 5 papierosach i 0 reakcji, piszę sms-a siostrze. Idzie na zaplecze i mówi znajomym z pracy, że w ogródku obok "siedzi jakieś babsko w zaawansowanej ciąży i pije piwo". Zaczynają się dyskretne pielgrzymki do witryny. Potem dowiaduję się, że wzbudziłam sporo emocji, a obsługa prześcigała się w parafrazowaniu słowa "idiotka". Jednak na hasło "co z tym robimy", nikt nie zgłasza się na ochotnika. Nie takie rzeczy tu widzieli.

Zrezygnowana uwalniam się od dziecka manekinów w toalecie. Zaczepiam też kilka siedzących obok osób, tłumaczę pokrótce, o co chodziło i pytam, dlaczego nie zwróciły mi uwagi.

- Przeszło mi to nawet przez myśl – mówi elegancka kobieta w czarnym, lnianym komplecie.

- Potem pomyślałam, że wyglądasz, jakbyś miała niedługo rodzić. No, a skoro pijesz i palisz teraz, pewnie robiłaś to też wcześniej, więc nie ma co się wtrącać – wzrusza ramionami.

Chłopak około trzydziestki twierdzi, że założył, że to piwo bezalkoholowe, bo masa osób teraz je pije. Poza tym nie znosi jak ludzie czepiają się nieznajomych, więc sam stara się tego nie robić. Jego zdaniem to zwykłe chamstwo i chęć rozładowania własnych frustracji na obcych.

Znieczulica, ach to ty

Jak to mówią - do trzech razy sztuka. Tym razem idę sama. A nuż to obecność znajomych sprawiała, że mijające mnie osoby unikały konfrontacji typu "dwa na jednego"? Wybieram wegetariańską knajpkę na Mokotowie. Wegetarianie uchodzą za grupę odpowiedzialną społecznie, a ponadto ludzi pełnych empatii dla wszelkiego stworzenia.

Powinna poruszyć ich wizja bogu ducha winnego dziecka zalewanego toksycznym etanolem. Zamawiam obiad i piwo w półlitrowej butelce. Kelner nie zadaje pytań, mam też wrażenie, że ludzie wokół celowo unikają patrzenia w moim kierunku. Faktem jest, że nie dzieje się nic.

Każda ilość alkoholu spożytego w ciąży, może prowadzić do uszkodzenia płodu. To nie jest wiedza tajemna, dostępna tylko studentom medycyny, ale informacja wałkowana na przestrzeni ostatnich lat, w coraz to nowych kampaniach społecznych.

Owszem, są różne szkoły. Od niektórych lekarzy, zwłaszcza tych starszej daty, można jeszcze usłyszeć, że lampka wina czy małe piwo nie zaszkodzą dziecku. Tyle że to tylko teoria. W praktyce nikt nie robi ekspertyzy specyfiki pracy swoich narządów, ze szczególnym uwzględnieniem metabolizmu alkoholu.

Do tego lampka wina nie wpłynie tak samo na kobietę ważącą 80 kilo, jak na jej o 30 kilo lżejszą koleżankę. Inaczej podziała też na kobietę, która przyjmuje leki niż na taką, która tego nie robi. Dowody anegdotyczne spod znaku "ja piłam normalnie, a patrz jaki Jaś zdrowy", należy więc włożyć między bajki. Tyle, jeśli chodzi o akcent dydaktyczny. Wiele wskazuje na to, że wcale aż tak bardzo go nie potrzebujemy.

Osiem lat temu zaledwie 10 proc. społeczeństwa uważało, że alkohol nie ma wpływu na rozwój płodu. To już spora świadomość społeczna szkodliwości picia w ciąży. Trudno przypuszczać, żeby do 2018 roku nie wzrosła jeszcze bardziej. Jeśli więc warszawiacy nie reagowali na opisaną wyżej prowokację, to raczej nie ze względu na brak świadomości, że w ciąży pić się nie powinno.

Zastanawiające, że nikt nie zwrócił uwagi na ciężarną z piwem w kraju, w którym najważniejszą wartością jest rodzina (według badania CBOS-u z zeszłego roku pod tym stwierdzeniem podpisuje się aż 54 proc. Polaków), a zaraz za rodziną – zdrowie (34 proc. ankietowanych).

Ponad dwie godziny demonstracyjnego postępowania wbrew wspomnianym wartościom, nie zainteresowało ani jednej osoby. Czyżbyśmy wartości rozpatrywali wyłącznie w kategoriach ksobnych, a w szerszym planie wykraczającym poza "ja-mnie-moje" mieli je gdzieś?

Nie jestem pewna, jak sama postąpiłabym w analogicznej sytuacji. Wchodzenie w konflikt z obcą osobą, a tak przeważnie kończy się zwracanie w Polsce uwagi nieznajomym, nie jest niczym przyjemnym.

Z drugiej strony reagowanie na to, co uważamy w swoim otoczeniu za złe czy niewłaściwe to kwestia brania odpowiedzialności za kształt społeczeństwa, w którym żyjemy. Myślimy o nim zbyt często w kategoriach abstrakcyjnych. Analogicznie do tego, jak przeciętny katolik myśli o działalność Ducha Świętego. Taki Duch Święty jest wszędzie wokół nas i coś tam robi na naszą korzyść, więc fajnie. Tylko nie do końca wiadomo, co mielibyśmy robić w zamian. A nawet, jeśli wiemy, to nam się nie chce, bo nie czujemy się z nim w żaden sposób związani. Są przecież inne, bardziej przystępne osoby boskie.

Analogicznie - zakładamy, że sąsiedzi zadzwonią na policję, kiedy zobaczą złodzieja włamującego się nam do domu, albo że jeśli nasze dziecko się zgubi, pomoże mu pierwsza lepsza osoba. Gorzej, że nie dostrzegamy, że życie w społeczeństwie to relacja wiązana, w której trzeba dawać coś od siebie.

Można zacząć od dyskretnego reagowania, jeśli widzimy kobietę w ciąży pijącą alkohol. I to inaczej niż z pogardą. Być może jakimś cudem wiedza o szkodliwości alkoholu omijała ją szerokim łukiem i zrobimy właśnie prawdziwie dobry uczynek. No a nawet jeśli nie, sumienie będziemy mieli czyste, i nie dlatego, że nieużywane.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (528)