Pani ambasadorowa, czyli jak żyją żony polskich dyplomatów
Musi być przykładną gospodynią i duszą towarzystwa, a często także administratorką, kucharką oraz dekoratorką wnętrz. Powinna zawsze pamiętać o właściwym stroju, etykiecie i zasadach savoir-vivre. Żonie ambasadora nie brakuje obowiązków, które jeszcze niedawno musiała wykonywać za darmo, a poświęcany na nie czas nie był nawet wliczany do emerytury.
17.02.2017 | aktual.: 19.02.2017 13:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Mówi się, że z psychologicznego punktu widzenia sytuacja osób na placówce przypomina syndrom łodzi podwodnej. Ja dodałabym, że płynącej po nieznanym morzu – twierdzi w rozmowie z Portalem Spraw Zagranicznych Ewa Pernal, żona konsula generalnego RP w Barcelonie i przewodnicząca Stowarzyszenia Rodzin Dyplomatów.
W powszechnym przekonaniu ich życie to nieustanne koktajle, bale i przyjęcia w pięknych pałacach albo spotkania z rozmaitymi dostojnikami, odkrywanie ciekawych, często bardzo egzotycznych zakątków świata, czyli jednym słowem sielanka i luksus.
A jak jest w rzeczywistości? Żonie ambasadora nie brakuje obowiązków.
- Oczekuje się, że współmałżonkowie dyplomatów będą uczestniczyć w organizacji przyjęć, recepcji, akcji i kiermaszów charytatywnych, brać udział w życiu kulturalnym, towarzyszyć małżonkowi w oficjalnych przyjęciach, wizytach – wylicza Ewa Pernal.
Polskie placówki, w przeciwieństwie do przedstawicielstw zamożnych krajów, nie posiadają zbyt dużo wykwalifikowanego personelu i odpowiednio zasobnego funduszu reprezentacyjnego, dlatego to żony dyplomatów muszą często pełnić obowiązki administratorki, kucharki, pokojówki czy dekoratorki wnętrz.
Wyjazd z mężem na zagraniczną misję niejednokrotnie wiąże się z koniecznością porzucenia własnych aspiracji zawodowych. - Moja żona, która skończyła wydział handlu zagranicznego, znała dwa razy więcej języków niż ja i zawsze to ona ciągnęła mnie do góry za uszy, musiała zrezygnować ze swojej kariery i towarzyszyła mi w podróżach zagranicznych – mówi w książce Łukasza Walewskiego i Marcina Pośpiecha „Ambasadorowie. Czego nie powie Ci królowa” Zdzisław Rapacki, jeden z najbardziej doświadczonych polskich dyplomatów.
Pensja dla ambasadorowej
Jeszcze do niedawna partnerki ambasadorów wykonywały obowiązki nieodpłatnie, a czas spędzany na placówce nie był wliczany do emerytury. Ich mąż otrzymywał wprawdzie specjalny dodatek „na żonę” w wysokości 22 proc. wynagrodzenia, ale trudno było nazwać to godziwym wsparciem, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że polscy dyplomaci należą do najsłabiej zarabiających w Europie.
Stowarzyszenia Rodzin Dyplomatów długo walczyło o zmianę tego stanu rzeczy. Skutecznie. Od kilku lat małżonkowie szefów placówek mogą starać się o zatrudnienie na pół etatu w ambasadach i konsulatach jako referenci ds. organizacyjno-protokolarnych.
Głównym celem zmian – jak podkreśliło Ministerstwo Spraw Zagranicznych – jest docenienie także pracy żon ambasadorów oraz zapewnienie im możliwości zachowania ciągłości zatrudnienia i świadczeń np. emerytalnych.
Teoretycznie kobieta może zrezygnować z towarzyszenia mężowi na placówce, jednak niekiedy niesie to poważne konsekwencje, o czym przekonał się ambasador Krzysztof Płomiński. Podczas misji w Arabii Saudyjskiej na czas dłuższej nieobecności żony zaproponowano dyplomacie pomoc w znalezieniu… partnerki zastępczej. Ambasadorowi udało się od tego wykręcić, ale gospodarze nie byli zadowoleni.
Zwyczajna dziewczyna
- W psychologii jest takie zjawisko jak syndrom żony ambasadora, która wyjeżdża na placówkę i wpada w totalną pustkę. Dla kobiet, które wcześniej były aktywne zawodowo, rozwijały swoje pasje, a potem ich życie ograniczało się do zakupów i fitnessu, kończyło się to często depresją – mówi w magazynie „Życie na gorąco” Katarzyna Bosacka, popularna dziennikarka i promotorka zdrowego stylu życia, która sześć lat spędziła w Kanadzie, gdzie jej mąż pełnił obowiązki ambasadora.
Ona sama nie zrezygnowała jednak z życia zawodowego. Nadal przygotowywała programy telewizyjne, pisała książki i felietony, ale także świetnie realizowała się w roli ambasadora polskiej kuchni. Razem z mężem propagowała rodzime specjały podczas oficjalnych przyjęć, ale także wśród kanadyjskich krytyków, dziennikarzy kulinarnych czy szefów kuchni. - Zamiast kuchni międzynarodowej, awokado czy krewetek, serwowaliśmy żurek, pierogi i śledzie. Oczywiście nowocześnie, wykwintnie. Kultura kulinarna jest częścią całej naszej kultury, poprzez kuchnię można pokazać innym, jak ciekawym narodem jesteśmy – tłumaczy Katarzyna Bosacka.
Najtrudniej przyszło jej nagięcie się do konserwatywnych zasad dyplomatycznej etykiety. Wchodząc w rolę ambasadorowej grzecznie stanęła za plecami męża, godząc się z faktem, że to on gra pierwsze skrzypce. - Musiałam pilnie uważać, czy mężczyźni z innych krajów, zwłaszcza muzułmańskich, są skłonni podać mi rękę. Nie mogłam się wysuwać przed szereg, a na kolacjach roboczych, gdzie omawiano ważne kwestie polityczne, musiałam być inteligentnie obecna, ale jednak w cieniu. Okazało się to trudne, bo jestem duszą towarzystwa – twierdzi w wywiadzie dla „Gali”.
Bosacka przyznaje, że los wrzucił ją do rezydencji z kryształowymi lustrami i meblami na wysoki połysk, co początkowo, jako „zwyczajna dziewczyna bez aspiracji do bycia gwiazdą”, uznała za nieporozumienie. - Przed wyjazdem kupiłam sobie jednak kilka eleganckich sukienek i żakietów, dobry płaszcz i szpilki, ale nie miałam nawet sznura prawdziwych pereł czy superdrogiej markowej torebki – wspomina.
Dziś wie, że nawet w eleganckim, lekko snobistycznym świecie dyplomacji, wciąż liczy się przede wszystkim człowiek. - Jego poczucie humoru, pracowitość i inteligencja – przekonuje Katarzyna Bosacka.
Na tropie nazisty
Zawodowych aspiracji nie porzuciła też inna znana ambasadorowa, czyli Dorota Wysocka-Schnepf. Popularna dziennikarka radiowa i telewizyjna jest żoną znanego dyplomaty, Ryszarda Schnepfa, z którym spędziła wiele lat na placówkach w Kostaryce, Hiszpanii czy Stanach Zjednoczonych.
Starała się sumiennie wykonywać obowiązki żony ambasadora. - Trzeba się nauczyć pewnych zasad, np. jak się układa sztućce. Ale to podręcznikowa wiedza – który widelec jest do ryb, a który do steków. Trzeba się nauczyć i już. To jest też sztuka niemówienia o pewnych rzeczach, by właśnie tych większych wpadek uniknąć. Chodzi o drażliwe sprawy polityczne – tłumaczy w „Dzienniku”.
Jednocześnie Dorota Wysocka-Schnepf realizowała się dziennikarsko. W Kostaryce wytropiła na przykład nazistę, który mordował polskich Żydów. - Dzięki współpracy z największym tamtejszym dziennikiem oraz z lokalną Polonią udało mi się odkryć, gdzie ten człowiek się ukrywał. Nie było to łatwe, bo zaszył się w dżungli. Sprawą zajęło się polskie Ministerstwo Sprawiedliwości i odpowiednik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Kostaryce. Ale zanim doszło do ekstradycji, ten człowiek zmarł – opowiada.
Gdy jej mąż pełnił obowiązki ambasadora w Hiszpanii, Dorota Wysocka-Schnepf regularnie kursowała między Madrytem a Warszawą, gdzie prowadziła „Wiadomości” i różne programy publicystyczne, np. „Politykę przy kawie”.
Z TVP została zwolniona w 2010 r. - Perfidia decyzji dyrektora „Wiadomości” o zwolnieniu mnie akurat teraz polega na tym, że nie mogę podjąć nowego zobowiązania zawodowego w sytuacji, gdy mam małe dziecko i ze względu na pracę męża część czasu muszę spędzać za granicą – żaliła się dziennikarka. W Hiszpanii na świat przyszło jej dwoje dzieci, córka Antonia i syn Maksymilian.