Pasjonaci eksplorowania opuszczonych miejsc walczą z chuliganami
„Nie sprejuj, nie kradnij, nie śmieć” - to główne zasady urban exploringu (urbexu), coraz popularniejszego, ale wciąż nietypowego hobby wśród polskiej młodzieży. „Zabierz tylko zdjęcia, zostaw tylko odciski stóp” - dodają często. Kim są? To grupa pasjonatów z całej Polski zafascynowanych opuszczonymi budynkami z ciekawą historią, których w naszym kraju jest coraz mniej. Niestety często padają obiektami wandalizmu, z którym fani urbexu również walczą - czasem sami, czasem z pomocą okolicznych mieszkańców, a jeśli to nie odnosi skutku - w sukurs przychodzi policja.
- Opuszczone miejsca bardzo często padają łupem złomiarzy, którzy kradną z nich wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Są to m.in. kable, rury, oraz inne instalacje - tłumaczy jeden z administratorów fanpage’a „Urbex to nie wandalizm”. - Budynki są też niszczone przez wandali, którzy po prostu wybijają szyby albo robią inne głupoty.
Administratorów fanpage’a jest w sumie 14, ale proszą o zachowanie anonimowości. Mimo że zdarza im się pokazywać twarze na nagrywanych przez siebie filmach albo podawać imię, bywało, że spotykały ich z tego powodu różne nieprzyjemności. Przede wszystkim posądzanie o wandalizm, z którym przecież walczą.
- Nasze zainteresowanie wzięło się z ciekawości, z chęci poznawania historii opuszczonych miejsc, która często jest bardzo bogata oraz niestety smutna - wyjaśniają. - Chcemy poznawać opuszczone miejsca, które często za czasów świetności były niedostępne dla zwykłych obywateli. Podczas eksploracji możemy zagłębić się w ich historię i poczuć się jak osoby, które w nich wcześniej mieszkały czy pracowały.
Jedną z perełek urbexu, a zarazem pilnie strzeżoną tajemnicą były jeszcze do niedawna tzw. okrąglaki. Niewiele osób znało nazwę i lokalizację tego dawnego ośrodka wypoczynkowego. Mimo upływu 10 lat od jego zamknięcia, wciąż można było znaleźć w nim większość wyposażenia. Wyglądał, jakby dopiero co opuścili go wczasowicze, zostawiając meble i sprzęty w niemal nienaruszonym stanie. Niestety w ciągu dwóch miesięcy po upublicznieniu danych obiektu, doszło w nim do wielu aktów wandalizmu, które obróciły budynek w ruinę. Z takich „akcji”, które nie mają z urbexem nic wspólnego, choć są z nim mylone, często powstają filmy, zamieszczane później na youtube. Na autorów tych filmów polują właśnie pasjonaci z „Urbex to nie wandalizm”.
- W większości przypadków dochodzimy do porozumienia. Zazwyczaj jest to usunięcie przez wandala filmu, poznanie zasad, którymi powinien się kierować oraz przez pewien czas, dalsza obserwacja jego poczynań. Dodam, że nasze działania są tylko w obrębie internetu - tłumaczy jeden z administratorów.
Zdarzyło się jednak, że eksploratorzy weszli w spór prawny z chuliganem, który zdewastował lokal po słynnym „Maximie” w Gdyni. Sprawa skończyła się na policji, a wandale zostali ukarani.
Takie miejsca jak okrąglaki czy „Maxim” są już dla pasjonatów urbexu spalone, nie mówiąc o zniszczeniach, nad którymi ubolewają. Jak twierdzą, ujawnianie ulubionych miejscówek, gdzie wciąż można obcować z przeszłością, kończy się najczęściej zdewastowaniem obiektu. Dlatego promują właśnie spot „Akcja Lokalizacja”, który zachęca hobbystów do utrzymywania najciekawszych lokalizacji w tajemnicy. Ma również przypominać najważniejszą zasadę urbexu, którą jest pozostawianie zwiedzanego miejsca w nienaruszonym stanie. Fani urban exploringu zdają sobie sprawę z faktu, że ich hobby nie jest uregulowane prawnie, a wejście na teren prywatny to wykroczenie. Podkreślają, że za każdym razem najlepiej skontaktować się z właścicielem obiektu, poprosić o możliwość odwiedzenia miejsca i zrobienia w nim zdjęć. Jak twierdzą, właściciele często się zgadzają, zwłaszcza jeśli zaoferowana zostanie pomoc w posprzątaniu zniszczeń dokonanych przez wandali.
Co jeszcze trzeba wiedzieć, wybierając się na eksplorację? „Nie każde zdjęcie czy ujęcie są warte twojego zdrowia lub życia”, „Nigdy nie wchodź na podejrzane podesty i drabinki”, „Poinformuj bliskich i znajomych o swojej wyprawie” - doradzają eksploratorzy.