Paulina Łopatniuk, autorka bloga "Patolodzy na klatce", zdradza kulisy swojego zawodu
– Pamiętam kilku natrętnych adoratorów, których chciałam szybko spławić. Na pytanie, czym się zajmuję, odpowiadałam: "Krojeniem zwłok" – mówi Paulina Łopatniuk, patomorfolożka. Skonsternowani wielbiciele uciekali w popłochu.
24.08.2019 | aktual.: 24.08.2019 09:35
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Paulina Łopatniuk, lekarka, specjalistka patomorfologii, jest autorką popularnego bloga "Patolodzy na klatce" oraz książki "Patolodzy. Panie doktorze, czy to rak", która od kwietnia podbija rynek wydawniczy. Opowiada o swojej pracy, popularyzując jednocześnie wiedzę medyczną.
Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Jak reagują ludzie, gdy mówisz, że jesteś patolożką?
Paulina Łopatniuk: Część dopytuje, co w takim razie w ogóle robię, bo bardziej niż z medycyną kojarzy im się to z patologią społeczną. Tytuł bloga zresztą nawiązuje do zdjęcia, które podesłał mi kiedyś znajomy po fachu. Fotografia przedstawiała ogłoszenie lokatorskie. Napis przestrzegał przed otwieraniem drzwi domofonem "byle komu", bo "patolodzy wchodzą na klatki, sikają i piją alkohol". Najczęstszym chyba nieporozumieniem dotyczącym patologii jest więc to, że nie ma nic wspólnego z medycyną. Drugim, że polega na przeprowadzaniu sekcji zwłok.
Rzeczywiście, patolog kojarzy się z serialami kryminalnymi i pracą w kostnicy.
Ludzie nie zdają sobie sprawy, że diagnostyka sekcyjna to zaledwie maleńka część naszej pracy, ale przyznam, zdarzyło mi się wykorzystać ten stereotyp. Pamiętam kilku natrętnych adoratorów, których chciałam szybko spławić. Na pytanie, czym się zajmuję, odpowiadałam: "Krojeniem zwłok".
Podziałało?
Tak, okazało się bardzo skutecznym odstraszaczem. Wracając do sekcji zwłok – nawet te, które rzeczywiście przeprowadzamy, nie mają wiele wspólnego z serialami kryminalnymi. To domena medycyny sądowej, osobnej specjalizacji. Nas interesują te zgony, do których doszło w szpitalu i przy których nie podejrzewa się aktywnego udziału osób trzecich. A zdecydowana większość naszej pracy to diagnozowanie żywych.
Dlaczego wybrałaś patologię? Nie chciałaś przypadkiem uniknąć obciążającego aspektu emocjonalnego, który niesie za sobą bezpośredni kontakt z pacjentem?
Tej kwestii właściwie wcale nie brałam pod uwagę. Poza tym wykonujemy też biopsje cienkoigłowe, nie jest to specjalizacja zupełnie pozbawiona kontaktu z całymi i żywymi pacjentami. Ale rzeczywiście częściej jest to praca w laboratorium. Wszystko, co koledzy i koleżanki innych specjalności wytną, wymażą czy wyskrobią z ciała chorych, trafia ostatecznie pod nasze mikroskopy.
Jeśli czegoś chciałam uniknąć, to pośpiechu często towarzyszącego medycynie. Specjaliści pracujący w bezpośrednim kontakcie z pacjentem mają naprzeciw osobę, którą w tej chwili trzeba się zająć, z którą trzeba porozmawiać, rozpocząć diagnostykę, zaproponować leczenie. Ja lubię móc się zastanowić, sięgnąć do literatury medycznej, jeśli trzeba. Wypić herbatę i na chwilę odłożyć dany przypadek, jeśli w tej konkretnej chwili nie mam na niego pomysłu.
Patomorfologia nie brzmi jak mainstreamowy temat, a jednak twój blog stał się hitem. Spodziewałaś się tego?
Absolutnie nie! Sądziłam, że ciekawostki dotyczące mojej pracy okażą się dużo bardziej niszowym zagadnieniem, tymczasem dziś "Patologów na klatce" obserwuje w mediach społecznościowych ponad 100 tys. osób – młodszych, starszych, związanych z medycyną i takich, które nie mają o niej zielonego pojęcia.
Który z twoich wpisów wywołał najwięcej emocji wśród odbiorców?
Duże poruszenie zawsze wzbudzają teksty związane ze zdrowiem reprodukcyjnym i patologią ciąży. Pierwszym chyba był artykuł, który zatytułowałam "Matrioszki". Opisywałam w nim zjawisko płodu w płodzie, czyli, mówiąc bardziej potocznie, "zjadających się bliźniaków". To bardzo rzadka anomalia. W czasie rozwoju wewnątrzmacicznego, przy ciąży bliźniaczej, zdarza się czasem, że na samym początku podział materiału biologicznego pomiędzy zarodkami nie będzie równomierny, a jedno z bliźniąt zostanie "wchłonięte" przez drugie, hojniej obdarzone przez naturę.
Wchłonięte bliźnię nigdy nie rozwinie się we w pełni ukształtowany płód. Pozostanie czymś na kształt guza, który utkwi gdzieś w ciele zdrowego brata lub siostry. Narodzi się pojedyncze dziecko z taką "niespodzianką" w środku. Niespodzianką, której nikt nie będzie świadom, bo prawdopodobnie nikt nie dowie się, że ciąża była – choć krótko – bliźniacza. W ciele chłopca czy dziewczynki pozostanie jednak ukryty guzek. Może się zdarzyć, że z czasem da o sobie znać, np. uciskając jakiś nerw lub narząd. Wykryty w badaniach obrazowych i wycięty, ukaże oczom ekipy medycznej struktury przypominające nierozwinięty płód lub jego fragmenty – szczątkowy kręgosłup, zdeformowane kończyny, wnętrzności.
Brzmi nieprawdopodobnie i na pewno niełatwo wytłumaczyć takie anomalie w prosty sposób, szczególnie osobom niezwiązanym z medycyną. Co jest dla ciebie najtrudniejsze w kontaktach z internautami?
Samo tłumaczenie zawiłości patologii bywa trudne, ale nie jest tak naprawdę problemem. To ciekawe wyzwanie. Nie toleruję za to na swojej stronie przemycania treści związanych z tzw. medycyną alternatywną czy promowania jawnie nienaukowych idei, np. antyszczepionkowych. Nie mam oporów, by pożegnać się z takimi osobami i zablokować ich aktywność. Rozumiem, że można mieć inne niż ja zdanie, ale trzeba oddzielać fakty od opinii. Zresztą takie treści na medycznym blogu są dezinformacją i mogą mieć fatalne konsekwencje.
Pamiętasz najbardziej absurdalny komentarz internauty na twoim blogu?
Jeden z moich wpisów dotyczył raka płuca. Tłumaczyłam, jakie właściwie procesy prowadzą do śmierci chorych. W treści pojawiły się fotografie zaawansowanego nowotworu i ktoś napisał: "Gołym okiem widać, że te zmiany nowotworowe na płucach mają podłoże grzybicze, można przypuszczać, że zdeformowane tkanki i guzy to po prostu owocniki grzyba". Miało to być potwierdzeniem słynnej w niektórych środowiskach tezy, że nowotwory nie są żadnymi nowotworami, ale zjadającymi nas grzybami. Wpis usunęłam, ale zaskoczyło mnie, jak daleko sięgają najbardziej absurdalne mity medyczne.
Za każdym wycinkiem, który badasz, idzie historia człowieka – żywego lub martwego. Jakie badania wywołują w tobie największe poruszenie?
Najsmutniejsze są chyba historie związane z rażącymi zaniedbaniami. Niedawno badałam zmianę skórną z policzka, która według opisu rosła i podkrwawiała od dwudziestu lat. Nowotwór. Nie jakiś bardzo agresywny, ale naciekający i niszczący okoliczne tkanki. Zauważony wcześniej wymagałby dużo mniejszego, dużo mniej okaleczającego zabiegu. I to nie są pojedyncze przypadki. Można zastanawiać się, dlaczego przez tyle lat nikt nie reagował – czy wchodzą w grę zwykłe zaniedbania? Czy może kwestie finansowe lub organizacyjne? A może inne choroby, jak depresja? I cieszę się przy tym, że mój blog wzbudza zainteresowanie. Być może przyczyni się do tego, by ludzie nie bagatelizowali niepokojących objawów u siebie i swoich bliskich.
Na fotografiach od góry: łagodny polip jelita grubego, przerzut raka jelita grubego, fragment zwykłej brodawki wirusowej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl