GwiazdyPaulina Sykut-Jeżyna: Żyję z szeroko otwartymi oczami

Paulina Sykut-Jeżyna: Żyję z szeroko otwartymi oczami

Paulina Sykut-Jeżyna: Żyję z szeroko otwartymi oczami
Źródło zdjęć: © WP.PL
04.08.2016 09:46, aktualizacja: 10.08.2016 16:35

Od kilkunastu lat wierna jednej stacji telewizyjnej. Mówi, że nie przegapiła w swoim życiu niczego, dlatego jest szczęśliwa. Jaki ma przepis na udane małżeństwo, ile dzieci planuje i dlaczego warto robić to, co się kocha. Po raz pierwszy tak szczerze i otwarcie Paulina Sykut-Jeżyna rozmawia z Agnieszką Żukowską.

Planowałaś ciążę? Przyznaj się…
Chyba podświadomie, bo nie jestem zwolenniczką planowania. Uważam, że takie sprawy powinny odbywać się bardzo naturalnie, ze spokojem i świadomością. Nie można zostać matką na zawołanie, tylko dlatego, że wszyscy dookoła dopytują… To sprawy bardzo osobiste. Ciągłe pytania „kiedy, kiedy?” doprowadzały mnie do szału. I o dziwo pytali nie najbliżsi, a zupełnie obce osoby. Nawet na facebooku dostałam od „troskliwego” fana link do kliniki, która leczy niepłodność. Naciski z każdej strony. Rodzice byli mądrzejsi, decyzję zostawili nam, a my wiedzieliśmy, że po prostu przyjdzie na to dobry czas. I przyszedł. Tak widocznie miało być. Udało się od razu. To nasz dar od Boga.
Zawsze podziwiałam twoją pracowitość, sumienną, wręcz mrówczą. Każdego dnia, od rana do nocy. Z domu wyniosłaś tę zaletę?
Wiesz, chyba tak. Mama zawsze była bardzo pracowita. Nie miała wyboru. Tata zmarł jak miałam cztery lata. Mój brat miał dwa, a starszy sześć. Została z trójką malutkich dzieci, mając 29 lat. To było dramatyczne i bardzo bolesne dla nas. Nie miała wyjścia. Musiała sobie poradzić.
Pamiętasz tatę?
Pamiętam. Pamiętam pomimo tego, że byłam tak mała. Uwielbiałam, gdy brał mnie na ręce i z dumą nosił po całym domu. I co najważniejsze, dorastałam w poczuciu, że byłam przez tatę bardzo kochana. W pełnej akceptacji. Dla dziewczynki to niezwykle ważne. Niesamowite uczucie, czuję jego opiekę cały czas.
Co się stało?
Tata miał wadę serca. Zmarł na zawał. Nagle. Źle się poczuł. Pojechał z mamą na pogotowie i zmarł na jej rękach. To był bardzo ciężki czas dla nas wszystkich. Mama dała nam bardzo dużo miłości. Była ogromnie zaangażowana w nasze wychowanie. Wiem, że było jej niezwykle ciężko, ale zawsze nam mówiła, że to my trzymaliśmy ją przy życiu. Zawsze miała dla nas czas i poświęciła nam się całkowicie. Każdego dnia czułam, że jestem kimś ważnym. Wyjątkowym. I nawet wychowanie w niepełnej rodzinie nigdy nie pozbawiło mnie poczucia własnej wartości. To zasługa mojej mamy.
Na czym polegała twoja wyjątkowość? Mama mówiła ci, że jesteś zdolna, ładna?
Nie uroda dawała mi poczucie siły i wyjątkowości. Miałam pasje. Zawsze wiedziałam w którą stronę chcę iść. A to nie było trudne w moim przypadku. Już w przedszkolu ładnie śpiewałam. Miałam poczucie rytmu. Doceniały to moje wychowawczynie, nauczyciel od zajęć muzycznych. A mnie to śpiewanie bardzo się podobało. Zawsze byłam bardzo ambitna i przykładałam się zarówno do nauki i do zajęć muzycznych. Mama pięknie, intuicyjnie zadbała o rozwój mojego talentu, osobowości.
Dorastałaś w Puławach. Gdzie można było realizować swoje marzenia?
To mama szukała mi takich miejsc, gdzie mogłam się uzewnętrznić, zaistnieć. Był i chórek kościelny, zespoły taneczne. Prężnie działał Dom Chemika, gdzie chodziłam na zajęcia do Zespołu Pieśni i Tańca „Powiśle”. To właśnie tam wyśpiewałam swój pierwszy przebój. Wybrano mnie do solówki spośród trzydzieściorga dzieci. To był mój debiut. Byłam w pierwszej klasie. Nawet mam zdjęcie w stroju ludowym i wianku, śpiewałam wtedy: „Gdybym ja miała skrzydełka jak gąska, poleciałabym ja za Jaśkiem do Śląska…”. Mój pierwszy sceniczny występ, który zaczął moje sięganie po marzenia. Bardzo się wtedy denerwowałam. Po występie dostałam strasznej migreny. Tak mam zresztą do dziś.
Chciałaś śpiewać…
Tak. Odkąd pamiętam zawsze było to dla mnie ważne. Ale nie chciałam zostać gwiazdą, kimś sławnym. Ważne było samo śpiewanie. To dawało mi wielką radość i szczęście.
Byłaś ambitna?
Bardzo. Zawsze bardzo dobrze się uczyłam. I kiedy przyniosłam czwórkę z klasówki, w domu był płacz i ból głowy.
A zawsze miałaś świadectwo z czerwonym paskiem?
Tak. Przynajmniej w szkole podstawowej. W liceum trochę się zmieniło, tak jak zmieniają się priorytety z wiekiem. Ale rzeczywiście byłam ambitną dziewczynką. I była to zdrowa ambicja. Ambicja, która motywuje i daje siłę, nie sprawia przykrości, nie boli, wypływa z mojej natury i ludzkiej uczciwości. Nigdy do nikogo się nie porównywałam. I tak mi już zostało.
No właśnie. Jesteś bardzo lubianą osobą w tak zwanym showbiznesie, a to nie jest takie oczywiste…
Miłe to jest dla mnie. Myślę, że po prostu ludzie cenią fakt, że sama zapracowałam na swoje miejsce w telewizji, na to kim jestem i czym się zajmuję. Że nie jestem czyjąś córką, nie mam znanej cioci czy wujka, nikt mi niczego po znajomości nie załatwił. Co jest uważam z kolei ogromnie ważne dla wszystkich niedowiarków, którzy myślą, że bez koneksji nie można niczego w mediach osiągnąć.
Polsat od zawsze był twoją matczyną stacją?
Tak. Najpierw był występ w „Idolu”, który zmienił wszystko. W jury Wojewódzki, Cygan, Zapendowska, śp. Leszczyński.
Co ci powiedzieli wtedy?
Same dobre rzeczy. Przede wszystkim, że potrafię śpiewać. Wojewódzki był zachwycony. Miałam 22 lata. To było ogromne przeżycie. Wydawało mi się, że to jedyna droga dla mnie. Chciałam tylko wystąpić i zaśpiewać. Wybrałam piosenkę zupełnie pod prąd, bo śpiewałam poezję w tym czasie, jeździłam po różnych konkursach. Piosenka wykopana była gdzieś z lamusa przez mojego instruktora śpiewu. Byłam zaraz na drugim miejscu, za Hanią Stach. Ale zauważono mnie. Dostałam kilka fajnych propozycji śpiewania w zespołach. Zadzwonił też telefon z czwórki, z zaproszeniem na casting do programu „Muzyczne listy”. No i dostałam tę pracę. Przyjeżdżałam do Warszawy raz, dwa razy w miesiącu. W międzyczasie był casting do „Pogody”. Nagrywałam muzyczny program dla czwórki w gmachu Polsatu. Myślałam wtedy: „Ja? Pogodynką? Nie pasuję tam”. Ale poszłam, bo pomyślałam, że skoro los daje mi szansę, muszę spróbować. I dostałam tę pracę. Szybko znalazłam swój kierunek i okazało się, że także w prognozie pogody można przemycić siebie.
Pamiętasz życzliwych ci wtedy ludzi z telewizji? Miałaś od kogo się uczyć?
Nikt mnie nie uczył. Jeśli nie poradzisz sobie sam, odpadasz. Trzeba było samemu zmagać się ze wszystkim, ciężko pracować, uczyć się, czytać. Nie dostawałam żadnych rad. Ale miałam szczęście, bo ludzie, których spotykałam na swojej drodze widzieli we mnie wartość i potencjał. Zresztą ciągle w to wierzę, że jeśli dajemy dobro, ono do nas wraca.
Karma.
Tak. W dorosłym życiu, przekonałam się, jak interesowni i obłudni mogą być ludzie. Znam wielu takich, którzy kosztem innych leczą swoje niespełnienie i frustracje. Takich, którzy tylko udają przyjaciół, po to by na tym skorzystać. Ubolewam nad tym i staram się trzymać od nich z daleka. Żyję w zgodzie ze sobą, nie udaję, przestrzegam zasad i nie utrzymuję nieszczerych relacji. I jestem szczęśliwa.
Piotr, twój mąż, jest solidną częścią twojego zawodowego życia. Pracujecie razem. Mówisz otwarcie, że jest twoim największym przyjacielem. Jedynym?
Piotr jest dla mnie wszystkim, także największym przyjacielem. Ale jest jeszcze kilka osób, które darzę szacunkiem, za to jakie są i ten szacunek widać na każdym kroku. Lubię Paulinę Drażbę. Poznałyśmy się całkiem niedawno. Powiedziałam: „Fajnie, że jesteś u nas”. I szybko nawiązała się między nami dobra relacja. Nie jesteśmy psiapsiółkami ale bardzo ją szanuję, czuję, że ona mnie również. Nasze rozmowy są pełne empatii, ludzkie, zaangażowane. Mam też koleżanki, projektantki, które poznałam kilka lat temu i tak się zaprzyjaźniłyśmy, że nawet życiowo możemy na sobie polegać. To dziewczyny z firmy Laurelle: Agata i Kamila. W pracy przyjaźnię się z Mileną Rostkowską-Galant. Fantastyczna dziewczyna. Znamy się od wielu lat i ciągle bez żadnych spięć. Zawsze potrafiłyśmy się dogadać. Ona jest młodą mamą, ja mamą zaraz będę. Mogłaby być zazdrosną koleżanką. Na szczęście nie jest. Ogromnie to doceniam.
No i jest Piotr…
Tak, on jest spełnieniem moich marzeń o szczęściu. To prawda.
No właśnie. Zatrzymajmy się przy nim dłużej. Jak można być z kimś, i zawodowo i prywatnie, 24 godziny na dobę. Ciągle jesteście razem.
To prawda. Żyjemy w dużej symbiozie. Czasem śmieję się, bo nawet wspólnie odczuwamy różne dolegliwości. Nawet moja pani doktor od medycyny chińskiej powiedziała mi, że właśnie tak mają ludzie, którzy żyją ze sobą w silnej koegzystencji. Jesteśmy bardzo różni, a ta symbioza, wynika z tego, że żyjemy ze sobą bardzo blisko duchowo. Podziwiam go za to, że jest zawsze uśmiechnięty, radosny, pełen życia. I tak też mnie zdobył. Pamiętam, jak po raz pierwszy uśmiechnął się do mnie. Prawie 20 lat temu. Zostałam zdobyta właśnie tym uśmiechem na pierwszym spotkaniu. Był wyjątkowy, szczery, taki od ucha do ucha, amerykański, powiedziałabym. Bardzo przy tym naturalny. Podoba mi się jego pozytywne usposobienie. Nawet gdy rozmawia z ludźmi, a temat już dawno można byłoby skończyć, on jest pogodny, sympatyczny, cierpliwy. Zawsze dobrze nastawiony do świata i codzienności. Przy nim nauczyłam się hamować emocje i dzięki niemu zrozumiałam, że nie zawsze warto im ulegać. Dzięki niemu właśnie, potrafię złapać dystans. Poza tym on ma taką fajną cechę, że zawsze do wszystkiego, niezależnie od rodzaju zadania, angażuje się w stu procentach. I czy jest to nowy projekt zawodowy, czy majsterkowanie, on jest zawsze na „full”. A kiedy kończy, jest pełen euforii, że się udało i widać efekt. Fascynuje mnie to! Poza tym jest zwyczajnie dobry i kochany.
Towarzyszył ci w twoich początkach?
O tak. Razem rozwijaliśmy się, dojrzewaliśmy. Poznałam przecież bardzo młodego chłopaka. Dzisiaj kocham go tez za to, że przeszedł tak wartościową przemianę, jest moim domem po prostu.
Jak zareagował na wieść o dziecku?
Bardzo się ucieszył. To ja byłam na początku przerażona. Najbardziej rozczulił mnie swoją opieką. Mój organizm w pierwszych miesiącach ostro reagował na odmienny stan. Niesamowite było również to, że kiedy tylko wychodziłam na scenę i włączały się kamery, a tak było podczas „Tańca z gwiazdami”, miałam wrażenie, że maleństwo dodaje mi sił, pełna współpraca. Myślałam wtedy: „Boże, jakie kochane dziecko”.
Przygotowujesz się do tego macierzyństwa? Panikujesz trochę?
Jestem spokojna. Mam wspaniałego partnera u boku. Poza tym czytam książki, fachowe artykuły w internecie. Mam dobrych lekarzy, kilka fajnych mam dookoła. Zosia Ślotała już zadeklarowała swoją „techniczną” pomoc, co z pewnością będzie cenne. Ona etap testów ma już za sobą.
Masz poczucie, że jesteś doceniana w pracy?
Wiesz, nigdy nie myślałam o wielkiej karierze. Skupiłam się na pracy i chciałam wykonywać ją najlepiej, jak potrafię. Los stworzył mi możliwości, z których skorzystałam. Cenię i szanuję ludzi, którzy są dla mnie dobrzy. Inteligencji emocjonalnej wystarcza mi na tyle, żeby mądrze wybierać i inwestować w uczciwe relacje. Dlatego myślę, że osoby decyzyjne, które spotykam na swojej drodze, wiedzą jaka jestem. Cenią moją pracowitość, kreatywność i to, jak się rozwinęłam. Odpowiadając na twoje pytanie zatem: tak, myślę, że doceniają.
Twoje plany na ramówkę jesienną znamy, będziesz przede wszystkim mamą. Jak chciałabyś pogodzić resztę?
Jesienią jestem w „Tańcu z gwiazdami”, wszyscy tam witają mój brzuch, który pewnie już się zaokrągli. Na początku grudnia na świat przyjdzie nasza dziewczynka. Chciałabym ułożyć wszystko tak, by Róży było jak najlepiej.
Ty za dziesięć lat raczej widzisz się w otoczeniu większej gromadki dzieci?
Koleżanki mówiły mi właśnie, że po pierwszym dziecku pojawiają się pytania o kolejne. Zobaczymy jak będzie. Co prawda cyganka w Kazimierzu Dolnym wywróżyła Piotrowi: „Ty dzieci nie będziesz miał wiele, ale dwoje…”, więc przepowiedziane zostało!
Mam wrażenie, że jesteś chyba jedyną osobą, której sumiennie zapracowane szczęście nie kole w oczy. Jesteś szczęśliwa, prawda?
Tak, jestem szczęśliwa. To wszystko, co mi się przydarzyło, nie było kwestią przypadku ale umiejętności dostrzegania tego, co ważne. Najpiękniejszą stroną mojej pracy są ludzie, których spotykam. Bez nich moja praca nie miałaby sensu. Nie byłoby telewizji. Zawsze to powtarzam. I cieszę się, że nie przegapiłam najważniejszego człowieka w moim życiu, nie przegapiłam niczego, co istotne. Żyję z szeroko otwartymi oczami. Warto być uważnym.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (49)
Zobacz także