Piękne i diabelnie inteligentnie. Jest kraj, w którym prawie wszyscy naukowcy to kobiety
Drobna szatynka o promiennym uśmiechu i figurze modelki. Kiedy prof. Patchanita Thamyongkit z Chulalongkorn University, odnosząca sukcesy w dziedzinie chemii organicznej wyszła na scenę podczas jednej z konferencji naukowych w 2008 roku, by jako gość specjalny wygłosić przemówienie, organizatorzy próbowali wyprowadzić ją ze sceny. Nie spodziewali się, że tak utytułowanym naukowcem może być kobieta. Tymczasem w Azji Południowo-Wschodniej to właśnie kobiety stanowią większość naukowców – w Myanmarze aż 85 proc.
To o wiele więcej, niż wynosi światowa średnia, czyli zaledwie 28 proc. Chemiczka Patchanita Thamyongkit, która jest obecnie zastępcą dziekana swojej uczelni i ma na koncie blisko pół setki publikacji, w tym wiele w prestiżowych czasopismach naukowych, wpisuje się w trwający od kilkunastu lat trend w swoim kraju. Choć jej rodzinna Tajlandia kojarzy się przede wszystkim z pięknymi tancerkami i – niestety – pracownicami seksualnymi, Tajki coraz częściej wybierają karierę naukową.
Na zjawisko zwróciło ostatnio uwagę UNESCO, publikując raport dotyczący udziału kobiet w światowej nauce. Na dołączonej do raportu mapce w morzu złowrogiego błękitu, okrywającego większą część Azji i oznaczającego, że kobiety stanowią w tamtejszych społeczeństwach mniej niż 30 proc. wszystkich naukowców, wybija się jaskrawoliliowa plamka Myanmaru (ponad 70 proc.) i nieco bledsza, sąsiadująca z nią Tajlandia (45-55 proc.).
Czy dane mogą odpowiadać rzeczywistości? Nawet opracowujący je pracownicy UNESCO spodziewają się, że są zawyżone. W rozmowie z "BBC News" przedstawiciel tej organizacji wyjaśnił, że raport opiera się na danych wysłanych w 2002 roku przez birmańskie Ministerstwo Nauki i Technologii, w których być może wzięto pod uwagę liczbę wszystkich żeńskich nauczycieli akademickich, a nie tylko tych, którzy prowadzą badania. Niemniej nawet jeśli tak się stało, nie zmienia to faktu, że tamtejsze uniwersytety to obecnie świat kobiet.
Kobiety w Birmie prowadzą badania, redagują pisma naukowe, prowadzą konferencje, uczą studentów. I pobierają za to bardzo marne wynagrodzenie. Dr Thazin Han, biotechnolog, która opracowała metodę pozyskiwania nawozów ze skorup krewetek, wpływając na pracę dziesiątek tysięcy rolników w swoim nadmorskim kraju, zarabia zaledwie tyle, że wystarcza jej na codzienne wydatki.
A ponieważ, podobnie jak większość birmańskich pracowników naukowych, otrzymuje wynagrodzenie od państwa, nie spodziewa się szybko zmian w tej materii. Obecnie jej wynagrodzenie wynosi jakieś 300 dolarów [ ok. 1100 zł] miesięcznie. – Zgodnie z zasadami ekonomii Myanmaru, to mężczyźni mają znaleźć pieniądze na utrzymanie rodziny – komentuje dr Han w rozmowie z BBC.
A ponieważ za tak niewielkie pieniądze jest to po prostu niemożliwe, mężczyźni niechętnie decydują się na karierę naukową. W efekcie, w specjalizacji dr Han dziewięciu na dziesięciu profesorów to kobiety.
Z podobnymi problemami spotykają się naukowcy w Tajlandii, a także Tunezji, dwóch pozostałych państw, w których odsetek kobiet-naukowców jest zaskakująco wysoki i wynosi odpowiednio około 53 i 54 proc. Brak środków na wynagrodzenia dla naukowców, a także na finansowanie badań, zamykanie uniwersytetów lub sprowadzanie ich do roli dydaktycznej – to wszystko sprawia, że kariera naukowa w tych krajach jest mało lukratywna, a w konsekwencji, mało atrakcyjna szczególnie dla mężczyzn, których tradycyjnie wciąż widzi się tam jako głowy rodziny, odpowiedzialne za domowy budżet.
Zostają najbardziej wytrwali, a raczej – wytrwałe. Wspomnianej prof. Patchanita Thamyongkit nie przeszkadza to, że pracuje niemal wyłącznie z kobietami i z dumą nazywa siebie feministką. Odwagę dla poświęcenia życia nauce znalazła dzięki przykładowi, jaki dała jej księżniczka Chulabhorn, najmłodsza córka króla Bhumibola Adulyadeja.
Księżniczka studiowała chemię, kończąc studia na uniwersytecie w 1979, a broniąc doktorat w 1985 roku. Nie wspierana przez nikogo, a wręcz do tego zniechęcana jako kobieta i koronowana głowa, rozwijała swoją karierę naukową i zachęcała inne kobiety w swoim kraju, by również miały odwagę zostać naukowcami. Unesco nagrodziło ją Medalem Einsteina, a brytyjskie Królewskie Towarzystwo Chemii zaproponowało jej honorowe członkostwo jako pierwszemu naukowcowi z Azji. – W innych krajach mówią: "Och, macie chemika-księżniczkę" – komentuje Patchanita Thamyongkit.
Z drugiej strony profesor wskazuje na to, że praca naukowa nie jest wcale takim złym wyborem dla tych kobiet, które chcą zostać mamami. Prawo gwarantuje Tajkom tylko 3 miesiące urlopu macierzyńskiego, natomiast przy uniwersytetach często są przedszkola i szkoły, w których mogą się uczyć dzieci pracowników, kiedy ci są w pracy.
Na tle takich państw jak Myanmar czy Tajlandia, gdzie odsetek kobiet-naukowców jest zdecydowanie powyżej średniej, Polska nie wypada tak źle, choć mogłoby być dużo lepiej. Z raportu UNESCO, biorącego pod uwagę dane z 2014 roku wynika, że 37,2 proc. pracowników naukowych w naszym kraju to kobiety. Odsetek tych pracujących w naukach ścisłych jest jeszcze niższy.
Źródło: BBC