Polacy drastycznie skracają urlopy. Sprawdziłam, czy w dwa dni można wypocząć
Już nie dwutygodniowe wakacje z całą rodziną, a raczej wydłużony weekend w kameralnym gronie. Jak wynika z tegorocznych raportów, Polacy zmienili wyjazdowe przyzwyczajenia i wszystko wskazuje na to, że tendencja ta będzie się utrzymywać. Czy jednak dwa pełne dni wystarczą, by efektywnie wypocząć? Z planem w ręku i określonymi założeniami postanowiłam spróbować.
Gdy zaczynałam pracę, od starszych koleżanek słyszałam, że urlop krótszy niż trzytygodniowy nie ma najmniejszego sensu. Pełne nostalgii za lepszymi czasami i sfrustrowane aktualnymi oczekiwaniami pracodawcy, który niechętnie zgadzał się na wolne trwające dłużej niż tydzień, powtarzały, że przez pierwsze dni wakacji myślą wciąż o pracy, a kilka ostatnich poświęcają na mentalne przygotowanie się do powrotu za biurko.
Zamiast wakacji przedłużony weekend
Wówczas model jednego, za to długiego urlopu odchodził powoli do lamusa. Do diametralnej zmiany przyczyniła się jednak pandemia, a przypieczętowała ją tegoroczna inflacja. Z raportu serwisu Nocowanie.pl wynika, że w wakacje 2022 największą popularnością wśród Polaków cieszyły się wyjazdy dwu (16 proc. turystów) lub trzydniowe (17 proc. turystów). Tylko 2,5 proc. wybierało pobyt 10-dniowy, a zaledwie 1,5 proc. dwutygodniowy.
Wraz ze skróceniem czasu przeznaczonego na wypoczynek zmienił się także jego model. Zgodnie z raportem "Potrzeby i oczekiwania Polaków w obszarze aktywności fizycznej i rozrywki" serwisu Prezentmarzeń najbardziej zależy nam na aktywnościach fizycznych takich jak spacery, wycieczki rowerowe czy basen. Rosnąca popularność tzw. miejsc z duszą, często "pośrodku niczego", za to z dobrym, lokalnym jedzeniem czy sauną/banią wskazuje, że nad zaliczanie atrakcji turystycznych przedkładamy wartościowe spędzanie czasu. Możliwości do tego stwarza również coraz więcej hoteli stawiających na różnorodną ofertę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bez laptopa i telefonu
Przed wyjazdem do jednego z nich – w Arłamowie – założyłam, że do minimum ograniczę korzystanie ze smartfona. Laptop zostawiłam w domu. Nie tylko chciałam przekonać się, czy mam już powody do niepokoju związane z nomofobią (zaburzenie lękowe polegające na strachu przed utratą kontaktu ze smartfonem i możliwością skorzystania z sieci), ale wzięłam sobie do serca słowa ekspertów. Szczególnie wyniki badań przeprowadzonych przez naukowców z Maurice and Gabriela Goldschleger School of Dental Medicine na Uniwersytecie w Tel Awiwie, z których wynika jasno, że długotrwałe użytkowanie urządzenia podwyższa poziom stresu, zwiększa liczbę nocnych przebudzeń, a nawet częstotliwość… zgrzytania zębami.
Z kolei prof. Manfred Spitzer, niemiecki neuropsychiatra, autor książki "Cyfrowa demencja" przestrzega, że stres informacyjny związany z coraz to większą liczbą wiadomości i bodźców przekłada się na bezpośrednio na problemy emocjonalne, a nawet osłabienie lub zanik samodzielnego myślenia. Pracuję w mediach, nie mogę więc na co dzień po prostu schować smartfon do szuflady, na wyjeździe chciałam jednak uniknąć wszelkich dodatkowych obciążeń.
Pustkę po zdjęciach, newsach i filmikach zastąpiłam aktywnym wypoczynkiem w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu. Mam bowiem na myśli nie tylko spacery czy inny niż na co dzień wysiłek fizyczny, o których napiszę nieco później, ale także uważność w najprostszym możliwym jej rozumieniu.
Termin wprowadzony do świata zachodniej nauki przez Jona Kabata-Zinna – profesora medycyny i terapeuty – potraktowałam być może nieco powierzchownie, ale z dobrym skutkiem. Starałam się zauważać zmieniające się kolory liści, czuć każdy bąbelek rozbijający się na mojej skórze podczas kąpieli w jacuzzi, w trakcie masażu koncentrować się wyłącznie na przyjemnym dotyku i doceniać każdy kęs jedzonych podczas pobytu smakołyków. Nie wybiegać w przyszłość (co będzie po powrocie?), unikać myślenia o przyszłości. Postawić na tu i teraz – spokojny poranek na balkonie z widokiem na góry, zasypianie bez telewizora i telefonu.
Mam wrażenie, że ta postawa okazała się kluczowa w efektywności mojego ekspresowego odpoczywania – nie tylko pozwoliła wydłużyć czas, na co dzień skutecznie zabijany chociażby scrollowaniem, ale także wzmocniła wspomnienia. Dzięki uważności doskonale zapamiętałam napotkaną przy polsko-ukraińskiej granicy jaszczurkę czy obłędy zapach kosmetyku do masażu. To z kolei ułatwiło mi poczucie, że naprawdę odpoczęłam – tyle rzeczy widziałam i zrobiłam, doskonale o nich pamiętam i mogę przywołać je w momentach zmęczenia.
Ogromne znaczenie miał też wybór miejsca na dwudniowy wypoczynek. Wiedziałam, że po przybyciu na miejsce nie chcę tracić czasu na dojazdy. Nie zamierzałam także przygotowywać posiłków – wolałam zjawić się o określonej godzinie w hotelowej restauracji i po prostu nałożyć na talerz to, na co w danym momencie miałam największą ochotę. Zależało mi również na zachowaniu balansu między wysiłkiem fizycznym, a relaksem w duchu SPA, co również się udało.
Wakacje dla ciała, praca dla mózgu
Pierwszego dnia skorzystałam z samego rana ze ścianki wspinaczkowej i strzelnicy, by po lunchu ruszyć do saun i na peeling całego ciała. Drugiego, korzystając z przepięknej, jesiennej aury, ruszyłam na siedmiokilometrowy spacer wśród łąk i drzew, a po obiedzie zdecydowałam się na masaż całego ciała i twarzy. Klasyczną kąpiel tym razem zastąpiłam tą leśną (jap. Shinrin-yoku), odpoczywając w hamaku wśród żółci i zieleni. Taki program można rzecz jasna dowolnie modyfikować w zależności od indywidualnych potrzeb i oczekiwań. Ważne, by odpowiednio go zbilansować i znaleźć w nim miejsce na aktywności, z którymi nie mamy do czynienia na co dzień.
Dlaczego to taki istotne? Kiedy robimy coś po raz pierwszy, między neuronami tworzą się nowe połączenia – synapsy. To proces niezwykle pożądany, a jednak zaniedbywany przez wielu z nas w dorosłym życiu. Dlatego chociaż na wyjazdach warto znaleźć czas, przestrzeń i odwagę, by wyjść ze strefy komfortu i spróbować swoich sił w nieznanych dotąd obszarach, dziedzinach czy aktywnościach. W moim przypadku padło na park linowy – jak się okazało rozrywkę wymagającą, ale bardzo satysfakcjonującą. Nowe było w niej dla mnie wszystko – nauka obsługi nowoczesnych karabińczyków, pokonanie lęku przed wysokością, próby wyczucia kolejnych przeszkód i sprawdzenie siły rąk i nóg przyzwyczajonych do innego rodzaju wysiłku. Chociaż dwukrotnie byłam bliska rezygnacji, ukończyłam trasę, a relaks w podgrzewanym basenie zewnętrznym smakował jeszcze lepiej.
Dwudniowy urlop może być okazją do pełnej koncentracji na sobie, odcięcia się od innych ludzi, także bliskich. Może jednak sprzyjać budowaniu relacji – nie tylko tych romantycznych, ale również z przyjaciółką, mamą, dorosłym dzieckiem. Zmiana otoczenia sprzyja pogłębionym rozmowom – odpada cała warstwa związana z codziennością: pytaniem, co na obiad, zakupami, porządkami, planowaniem tygodnia. Mniej liczy się, co robimy razem, bardziej to, w jakich okolicznościach i z jakim nastawieniem. Kluczowe, by pozwolić sobie na swobodę w wyborze aktywności – może okazać się, że najlepsze dla nas będzie wspólne spędzanie posiłków i wieczorów, a w ciągu dnia interesują nas zupełnie inne rzeczy. Danie sobie swobody, stworzenie możliwości wyboru minimalizuje ryzyko konfliktu do minimum, o czym też przekonałam się na własnej skórze.
Czego zabrakło?
Podobnie jak o tym, że do pełni szczęścia i naprawdę efektywnego wypoczynku zabrakło mi jednego – odpowiedniej ilości snu. Kosztem przeciągających się kolacji (chciałam spróbować jak najwięcej lokalnych specjałów) i poranków, które rozpoczynały się bardzo wcześnie, by zobaczyć z balkonu wschód słońca, a przed śniadaniem zdążyć jeszcze do sauny, skracałam liczbę godzin z zalecanych 8 do 6. Nie odbiło się to negatywnie na moim samopoczuciu, jednak po powrocie czułam niewielkie zmęczenie fizyczne (psychicznie odpoczęłam bardzo). Stąd pewność, że podczas kolejnego ekspresowego urlopu muszę zadbać także o ten element.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!