#Polishgirl na wakacjach. Nie widziała atrakcji, tylko ekran telefonu

Spodziewanym efektem wakacji Dagmary nie był wypoczynek ani wspomnienia. Były nim dobre zdjęcia na Instagram. Kiedy okazało się, że wykosztowała się na wakacje, a fani w serwisie społecznościowym nie będą zadowoleni, zrobiła chłopakowi awanturę.

#Polishgirl na wakacjach. Nie widziała atrakcji, tylko ekran telefonu
Źródło zdjęć: © 123RF
Przemysław Bociąga

30.04.2019 | aktual.: 10.05.2019 11:53

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wpiszcie do wyszukiwarki Instagrama hasztag "Rome" – Rzym, a wyświetli się 22 mln wyników. Mediolan wygrywa – "Milano" to 26 mln. Do królów hasztagów należą jednak wakacje – pod hasłem "#holiday" wyświetla się ponad 120 milionów zdjęć. Pejzaże, miejskie widoki, selfie. Dziś majówka czy wakacje to safari w poszukiwaniu idealnych urlopowych zdjęć.

Na weekend jak na fotosesję

Dagmara wybrała się ze swoim chłopakiem do Lizbony. Miało być "instagramowo", "holidayporn", słowem – "polishboy" i "polishgirl" na #wakacjach. Wyszło jak zwykle. – Wyjazd kosztował dwa tysiące złotych. Nie przywiozłam z niego ani jednego zdjęcia, które nadawałoby się na profilowe – rozpamiętuje dziewczyna.

Plan był prosty: znaleźć miasto, z którego będzie można przywieźć takie zdjęcia, jakie mają najbardziej znane blogerki i influencerki mediów społecznościowych. O ile na zwykłych wakacjach fotki są tylko "skutkiem ubocznym" zwiedzania, city break, czyli krótki wypad miejski, jest po to, by z weekendu przywieźć maks przeżyć. I fotografii.

Dagmara przygotowywała wyjazd metodycznie. – Kompletowałam sukienki i sandałki, zastanawiałam się nad dwoma słomkowymi kapeluszami. Nawet rozmawiając z fryzjerem upewniałam się, że moje włosy w nowej fryzurze będą odpowiednio dobrze powiewać na południowym wietrze – mówi Dagmara. Buty na obcasie nie były naturalnym wyborem, jeśli chodzi o zwiedzanie miasta z tysiącami schodów, ale w obiektywie miały się prezentować w sam raz.

Miało być idealnie, wyszło jak zwykle. – Sukienki niemal nie nadawały się do użytku, co dopiero mówić o zdjęciach. Pakowanie się do małego bagażu podręcznego sprawiło, że wyglądały jak psu z gardła wyjęte. Było gorąco. Chodziliśmy po tej Lizbonie, szukając odpowiednich lokalizacji i coraz głośniej kłócąc się z moim chłopakiem, że ciągle coś idzie nie tak. Przeglądałam ciągle galerię zdjęć w telefonie, ale żadne nie wyglądało dobrze. Posprzeczaliśmy się w końcu na amen. Nie odzywałam się do niego przez dwa dni – wspomina Dagmara.

Na jej telefonie było kilkadziesiąt zdjęć, które zrobiła chłopakowi. Prosił, by kilka z nich wysłać mu na telefon, ustawiał profilowe na Facebooku, zbierał lajki. Dagmara z tego samego wyjazdu przywiozła raptem kilka zdjęć i żadne z nich nie nadawało się, żeby pokazać je choćby bliskim znajomym. – Wszystkie nadawały się do tylko jednego hasztagu: #chciałamDobrzeWyszłoJakZwykle.

Co tu robi ten skuter?

Podobnie rozczarowana swoją galerią zdjęć była Ola, która razem z Pawłem wybrała się do Maroka. Pokazuje mi galerię zdjęć, których nigdy nie ujrzy kilkuset obserwujących ją na Instagramie. – Tu najmodniejsze zdjęcie sezonu. Odrapany tynk na ścianach w kolorze millenial pink, donice z monsterami i ja siedzę na schodach w zwiewnej sukience. Jak gruba krowa.

Kolejne zdjęcie. – Tu wszystko jest wspaniale. Zapatrzona w dal w suku w Marakeszu, błękitne niebo i ciepły ziemisty kolor, który doskonale kojarzymy z północnoafrykańskimi klimatami. I musiał tu wjechać w kadr jakiś Arab na skuterze!

Kolejne. – Malowniczy zaułek i ja na schodach. Sfotografowane od dołu, nogi mam grube, ściany budynków optycznie walą się na ulicę. Och, czemu on jest takim beznadziejnym fotografem!?

Ostatnie zdjęcie może być dowodem w sprawie rozwodowej. – Tu w zasadzie wszystko jest ok, tylko fotografowane pod słońce i moja postać wyszła niedoświetlona. Ale na twarzy, jak widać – spina. Tak się już kłóciliśmy o wszystko, że chodziłam ciągle spięta.

Więcej szczęścia miała Magda. Jej wymarzony wypad z koleżankami skończył się oczekiwanymi zdjęciami. Nie obyło się jednak bez zmiany planów. Wybrały się do Mediolanu. – Tanie loty do tego miasta lądują na lotnisku w Bergamo. Kiedy dostałyśmy się z lotniska do centrum miasteczka, po prostu odwołałyśmy nocleg w Mediolanie i zostałyśmy na miejscu.

Bergamo okazało się dostarczać wszystkiego, czego oczekiwałam. Magiczne stare miasteczko i pyszna pizza. Do tego bardzo fotogeniczna – śmieje się Magda. Jej zdjęcia doceniły obserwujące jej konto na Instagramie. Magdzie tak się spodobało, że do Bergamo lata czasami bez noclegu. – Jeśli upoluję tanie bilety, lecę tylko na pizzę – wyjaśnia.

Sugestia zażyłości

W 2019 roku codziennie Instagrama używa pół miliarda osób. Aplikacja wzbogaca się w ciągu jednego dnia o sto milionów zdjęć. Serwis ten ma swoją specyfikę, która odróżnia go od innych aplikacji społecznościowych. – Na Instagramie nie dodajemy znajomych, nie istnieje wspólnota. Tu relacja jest jeden do jednego, co przeczy istocie dzisiejszej komunikacji. Tam się tworzy własną markę – zauważa Wiesław Godzic, medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

Oznacza to, że – w przeciwieństwie do serwisów takich jak Facebook, nie tworzymy na Instagramie relacji po to, by dotrzeć do naszych znajomych. Każdy z osobna – znajomy czy nie – podejmuje decyzję o śledzeniu naszych wpisów. Może to właśnie przez to zamiast "co u mnie słychać" staramy się publikować treści na temat tego, "co chciałbym, by było u mnie słychać". Odwiedzanie fotogenicznych lokalizacji jest elementem takiej strategii.

Dla prof. Godzica fotografowanie znanych już ujęć i bardzo "instagramowych" miejsc jest odmianą selfie. – Kiedy fotografujemy się z kimś policzek przy policzku, jest w tym sugestia zażyłości, osobistej bliskości – tłumaczy. Podobnie może próbujemy wywołać wrażenie dobrej "znajomości" z odległymi miejscami, do których jedziemy.

Jednak ta "sugestia zażyłości" koniec końców okazuje się raczej kreacją świata, pewnym postulatem dotyczącym tego, jak powinien on wyglądać. Pytanie, czy – oprócz relacji z partnerem, niezbyt biegłym w robieniu zdjęć – nie szkodzi to też naszemu wypoczynkowi.

Wiesław Godzic przypomina sobie: – Jest takie opowiadanie o Japończyku, który nigdy nie widział Wieży Eiffla, bo choć był w Paryżu, cały czas patrzył przez wizjer aparatu. My coraz częściej tak właśnie nie widzimy świata, dopóki nie zobaczymy go podczas pokazu slajdów.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (314)