Pomagając mamy obowiązek dbać też o siebie. "Możemy czuć się wyczerpani"
- Pomagający wyobrażają sobie uchodźców jako ludzi smutnych, którym trzeba urządzić przytulisko i że dzięki temu ci ludzie odżyją, staną na nogi. Tymczasem u niektórych może pojawić się agresja, zamrożenie, brak kontaktu, kłopoty z uwagą, z pamięcią, czyli masa różnych rzeczy, na które nie jesteśmy przygotowani – mówi psycholożka i psychoterapeutka Elżbieta Kalinowska.
Katarzyna Trębacka: W obliczu wojny za naszą wschodnią granicą i wielką falą migracji do naszego kraju, rzuciliśmy się z pomocą Ukraińcom. Co sprawiło, że Polacy tak chętnie i bezinteresownie włączyli się w działalność charytatywną?
Elżbieta Kalinowska, psychoterapeutka: Gdy widzimy w telewizji i internecie obrazy wojny, która wybuchła tuż obok nas, przyswajamy porażające nas informacje z frontu, to pojawiają się w nas trzy podstawowe emocje. Po pierwsze jesteśmy przerażeni, dlatego że widzimy, jak na naszych oczach trwały fundament rzeczywistości, w której się obracamy, czyli dom, praca, pieniądze, podstawowe bezpieczeństwo, rozpada się niemal w oka mgnieniu. To automatycznie uderza w nasze własne poczucie bezpieczeństwa, bo widzimy, że to, na czym my się opieramy, jest niezwykle kruche.
Po drugie jesteśmy wściekli, u większości z nas pojawia się niezgoda na to, co się dzieje. Po trzecie, gdy obserwujemy niszczenie miast, strzelanie do ludności cywilnej, czyli całą potworność wojny, zdajemy sobie sprawę, że nic nie możemy z tym zrobić. Wtedy pojawia się poczucie bezsilności. Te uczucia sprawiają, że rodzi się w nas energia, która każe nam coś zrobić, działać. Zatem nasza motywacja to taka mieszanka przerażenia, sprzeciwu i bezsilności.
Pomaganie pozwala nam czuć się trochę mniej przerażonymi, trochę mniej bezsilnymi i daje możliwość skanalizowania naszego sprzeciwu w działaniu?
Tak, jednak to oznacza, że nasza motywacja do pomagania opiera się na bardzo emocjonalnych podstawach. Jeśli odczuwamy silne emocje, to zawęża się pole percepcji, czyli jesteśmy skoncentrowani na ludziach, którzy uciekają przed wojną, na tym, żeby im pomóc, żeby ich wesprzeć. Wtedy łatwo możemy stracić z widoku samych siebie. Łatwo zapomnieć, że my też mamy potrzeby albo uznać je za mniej ważne. Tymczasem wojna nie anulowała ani naszych problemów, ani obowiązków. Dbając o potrzeby poszkodowanych przez Rosję ludzi, nadal mamy obowiązek dbania o siebie, o potrzeby naszych dzieci, o obowiązki służbowe.
To co zrobić w tej sytuacji?
W momencie, gdy przychodzi nam do głowy, że chcemy pomagać, warto jest usiąść, zastanowić się i spojrzeć na problem szerzej. Chodzi o to, żeby pomysł na pomaganie umieścić w kontekście własnego życia. Myliśmy sobie: "Mam wolny pokój, mogę kogoś przyjąć!" Jednak zamiast podejmować decyzję pod wpływem impulsu, warto dobrze to przemyśleć, zastanowić się, jak to wszystko będzie wyglądało, jak wpłynie na nas, na życie naszej rodziny, na naszą pracę, odpoczynek. Wezmę kogoś pod swój dach i co potem? Czy poradzę sobie finansowo? Czy na pewno jestem w stanie zapewnić innym pomoc? Przez jaki czas? Jeśli zdecyduje się wziąć kogoś na 2 tygodnie, to co potem? Co zrobię, gdy się okaże, że ci ludzie nie mają dokąd iść?
Oczywiście można mieć gotowość, żeby wziąć kogoś na 2 tygodnie, tylko trzeba tym ludziom to powiedzieć na samym początku i zastanowić się, co się potem się z nimi stanie. Warto wziąć pod uwagę, że większość z nas nie ma kompletnie ani wiedzy, ani doświadczenia, jeśli chodzi o pomoc osobom, które przeżyły traumę wojenną. Warto zapytać siebie, czy wiem, co przeżywa, jak się zachowuje, co może czuć osoba, która cierpi z powodu stresu traumatycznego.
Co istotne, wyobrażamy sobie tych ludzi, którzy przyjeżdżają do nas, inaczej niż oni w rzeczywistości w tym stresie funkcjonują. Chodzi o to, że pomagający najczęściej wyobrażają sobie uchodźców jako ludzi smutnych, którym trzeba urządzić przytulisko i że dzięki temu ci ludzie odżyją, staną na nogi. Intuicja nie jest zła, bo większość osób w momencie, kiedy poczuje się bezpiecznie, wróci do równowagi. Jednak część ludzi doświadczonych przez wojnę wcale nie musi być tylko smutna.
Warto pamiętać, że uchodźcy to są ludzie, którzy przynajmniej w jakiejś części - jak to w każdej społeczności - mieli różne dysfunkcje zanim ta wojna wybuchła. Na te ich dysfunkcje nakłada się stres urazowy, który je pogłębia. Zatem to jest bardzo ważna i trudna decyzja: czy jeśli mam w domu jeden wolny pokój, to powinnam tam zakwaterować osobę lub rodzinę uciekającą przed wojną.
Co jeszcze może stanowić dla nas trudność w takiej sytuacji?
Myślę, że trzeba sobie też odpowiedzieć na pytanie, czy dam radę przebywać obok takiej osoby, która przeżywa emocje cały czas. Czy mam świadomość swojej emocjonalności? I jak zachowanie tej drugiej osoby może wpłynąć na mnie, na moich bliskich, moje dzieci… Czy udźwignę tę pomoc, czy cena, którą za to zapłacę nie będzie zbyt wysoka. Zwłaszcza, że pomagać można na wiele różnych sposobów, a w mojej ocenie przyjęcie kogoś do siebie do domu jest najbardziej obciążające.
Widziałam w mediach społecznościowych wypowiedzi osób, które pisały: "mam co prawda tylko kawalerkę, ale kąt i materac się znajdą". Uważam, że to nieprawdopodobnie odważna decyzja przyjąć kogoś do siebie, jak żyje się w jednym pokoju. Przecież w takiej sytuacji osoba goszcząca uchodźcę nie ma możliwości odłączenia się choćby na chwilę i zregenerowania emocji.
Niektóre osoby nieco zawstydzone tłumaczą się, że nie przyjęły uchodźców do siebie do domu…
Ale przecież można pomagać na wiele różnych sposobów! Zbierać dary, pakować je, wozić, robić kanapki, gotować zupę, pomagać na dworcach czy w punktach recepcyjnych, koordynować najrozmaitsze prace w wielu instytucjach, fundacjach czy parafiach. Można też wpłacać pieniądze. To realna i wartościowa pomoc, zwłaszcza jeśli nie mamy zasobów psychicznych, emocjonalnych na angażowanie się w działania, przy których ma się bezpośredni kontakt z uchodźcami, ich trudną sytuacją. Taka pomoc może być dla niektórych wolontariuszy bardzo obciążająca, więc można pomagać w drugiej linii.
Warto też pamiętać, że żeby nasza pomoc była wartościowa, nie trzeba pracować siedem dni w tygodniu po 12 godzin na dworcu w Przemyślu czy w Warszawie. Dwa razy w tygodniu po dwie godziny to przecież też jest pomoc. Mówię tu o pewnej hierarchii osobistego zaangażowania w pomaganie. Można wpłacać pieniądze na ten cel i to rodzaj pomocy najmniej obciążającej emocjonalnie, a można zamieszkać z uchodźcami i to jest najbardziej obciążające. To jednak nie znaczy, że im bardziej obciążająca jest pomoc, tym bardziej jest wartościowa.
Podkreślam, że to bardzo ważne, żeby przed zaangażowaniem się w działalność charytatywną, najpierw spotkać się przede wszystkim ze sobą i zastanowić się, czy nie dokonujemy takiego wartościowania. Czy nie popadamy w pułapkę myślenia, że wpłacenie pieniędzy to za mało, że choć nie mamy na to sił, powinniśmy zrobić coś więcej. Takie wartościowanie, wymuszanie na sobie większego zaangażowania niż jesteśmy w stanie dać, może być sygnałem, że mamy jakiś problem emocjonalny i być może właśnie powinniśmy poprzestać na pomocy mnie angażującej.
Wielokrotnie spotkałam się w mediach społecznościowych z ocenami na temat pomagania i jego wartościowania. Na przykład takimi: "wpłacanie pieniędzy to nie jest pomoc, tylko prosty sposób na uspokajanie sumienia"…
Finansowe zaangażowanie wcale nie musi być łatwe! Warto pamiętać, że niektóre osoby, nie są w stanie zaangażować się ani finansowo, ani inaczej, bo ich zasoby zarówno psychiczne, jak i materialne są bardzo skromne. Dla nich wpłacenie 50 zł jest wysiłkiem ponad miarę. Pomaganie nie może się odbywać kosztem samego siebie. W przeciwnym razie stanie się destrukcyjne i zacznie niszczyć życie osoby, która pomaga i to nie będzie dobre.
Co z tego, że będę godzinami zajmować się pomaganiem, jeśli w tym czasie będę kompletnie niedostępna dla własnych dzieci, nie będę wiedziała, co się u nich dzieje, że nie będą mogły liczyć na moją pomoc i zostaną same ze swoimi problemami. To może być cena, którą zapłacę za nadmierne zaangażowanie i może ona być zbyt wysoka. Oczywiście można zdecydować się na nagły zryw, na chwilę odłożyć swoje sprawy, aby zrobić coś szybko. Ale nie można sobie urządzić życia wokół tego. Wszystkie te kwestie trzeba rozważyć zanim rzucimy się, żeby pomagać innym. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, ile ja mogę realnie dać z siebie, żeby nie niszczyć spraw, które są dla mnie ważne.
A co, jeśli źle ocenimy własne możliwości pomocowe?
Wielu wolontariuszy zaangażowało się w pomaganie na 100 proc. i po trzech dniach okazało się, że nie dają rady. U wielu osób pojawiły się problemy nerwicowe, płacze, bezsenność. Gros tych ludzi wyeksploatowała się w ciągu kilku dni, a przecież pomocy ciągle potrzeba. Tymczasem oni nie są już w stanie wrócić na dworzec czy do punktu recepcyjnego, bo czują się wyczerpani i wypaleni. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest brak rozważnego zastanowienia się, na ile mnie stać, żeby pomagać innym. Ważne jest świadome zarządzanie swoją siłą i swoim zaangażowaniem.
Co zrobić, gdy jednak okaże się, że pomoc, w którą się zaangażowaliśmy, nas przerasta, że to jest dla nas za dużo?
Nawet jeżeli sobie wszystko rozważymy, spotkamy się ze sobą i oszacujemy swoje możliwości pomocowe, to pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Może się zdarzyć, że w pewnym momencie poczujemy, że jesteśmy wyczerpani. W sytuacji, gdy nie dajemy rady, warto zwrócić się albo do jakiejś organizacji, która organizuje pomoc - to może być parafia, fundacja, władze miasta, czyli do ludzi, którzy również działają na rzecz uchodźców. To ważne, żeby nie być w tym samemu i nie wymagać od siebie samodzielnego poradzenia sobie z każdym problemem.
W sytuacji zmęczenia, wyczerpania, dobrze jest też odłączyć się na trochę od pomagania, zresetować, zająć się innymi rzeczami, odpocząć, spotkać z przyjaciółmi. Jeśli problemy wynikają z tego, że kogoś gościmy w domu i już nie mamy na to siły, to bardzo trudno jest zakończyć tego rodzaju pomoc. Trudno przecież wyprosić z domu te osoby, które nie bardzo mają gdzie pójść. Oczywiście możemy się wycofać również i z takiej pomocy, ale trzeba to zrobić w sposób niezwykle delikatny, zapowiedzieć gościom, że powoli kończy się możliwość udzielania im azylu. Następnie trzeba się rozejrzeć za miejscem, do którego te osoby mogłyby się przenieść. Jeśli nasi goście są w dobrej formie, to mogą sami się zaangażować w poszukiwania nowego lokum. Ale warto pamiętać, że muszą mieć na to czas.
Natomiast może być tak, że jest u nas osoba, która nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji. Trzeba jej wtedy pomóc. Gdy nas to przerasta, warto zwrócić się do lokalnych instytucji, na przykład do ośrodka pomocy społecznej, ośrodka interwencji kryzysowej czy fundacji zajmującej się uchodźcami. Jeśli z czymś sami sobie nie radzimy, to pomocy szukamy na zewnątrz, niezależnie od tego, czy chodzi nam o wsparcie psychologiczne, emocjonalne czy organizacyjne. Im więcej szuka się na zewnątrz, tym większa szansa, że znajdzie się jakaś pomoc lub rada.
Elżbieta Kalinowska – psycholożka, specjalistka psychologii klinicznej i psychoterapeutka. Praktykę psychoterapeutyczną prowadzi od 1995 r. Od 2015 r. prowadzi zespół psychologów online, rekrutujący się ze specjalistów o dużym doświadczeniu zawodowym i życiowym.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!