Blisko ludziPracowałam w sieciówce podczas wyprzedaży. To co przeżyłam, to istny koszmar

Pracowałam w sieciówce podczas wyprzedaży. To co przeżyłam, to istny koszmar

Klientka prosi mnie o pomoc. Odmawiam, bo jeśli poświęcę jej pół godziny, będę musiała odpracować za darmo. Każda kobieta powinna przeżyć chociaż jeden dzień w roli sprzedawcy. Może to nauczyłoby ją szacunku…

Pracowałam w sieciówce podczas wyprzedaży. To co przeżyłam, to istny koszmar
Źródło zdjęć: © zdjęcie Użytkownika dziejesie.wp.pl
Dominika Czerniszewska

28.12.2018 | aktual.: 28.12.2018 17:45

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Szał wyprzedażowy trwa. Masa okazji do zgarnięcia, ale wchodzisz do sklepu i masz wrażenie, że zaczyna obowiązywać prawo dżungli. Kobiety rzucają ubraniami na prawo i lewo, by złowić jakąś "perełkę". Narzekają na bałagan. Odreagowują na sprzedawcach. Gdyby wiedziały, co w tym czasie przechodzą ekspedientki, już drugi raz nie powiesiłyby bluzki na lewą stronę.

Czerwona metka śniła mi się po nocach

Moda zawsze była mi bliska. Jako studentka postanowiłam dorabiać w sklepie z ubraniami, żeby mieć na czynsz za mieszkanie. Zaczęłam pracę w grudniu, tuż przed wyprzedażami. Wówczas nie wiedziałam jeszcze "z czym to się je". Zapowiadało się normalnie – doradzanie klientom przy zakupie, segregowanie ubrań według modelu, praca w magazynie w towarzystwie kolekcji na najnowszy sezon. I do tego zniżki! Przez pierwsze dni cieszyłam się jak dziecko. Koleżanki z pracy powiedziały: "Spokojnie, twój entuzjazm opadnie po świętach. Przygotuj się psychicznie i fizycznie”. Wówczas nie bardzo wiedziałam, jak mam interpretować te słowa.

Tuż po świętach zaczęłyśmy przygotowywać sklep. Najpierw segregowanie ubrań: na stole dżinsy, na wieszakach sukienki, pod nimi buty - 800 mkw ubrań kawałek po kawałku. Następnie były dyżury nocne od 21:00 do 5:00, aby przemetkować asortyment na czerwoną plakietkę z napisem: "Sale". Zmiana wieszaków drewnianych na plastikowe, aby pomieścić jak najwięcej garderoby. Po czym kolejne segregowanie, najpierw rodzajem, potem ceną i kolorem. Żmudna praca. Wygląd sklepu zmienił się diametralnie, ale udało się przygotować go na czas. Po pracy padałam ze zmęczenia, a ceny z czerwonymi metkami śniły mi się, kiedy zasypiałam nad ranem: bluzki za 69,90 zł, sukienki 139,90 zł etc.

Akcja: Czas! Start!

Już pierwszego dnia wyprzedaży po naszym sprzątaniu sklepu nie pozostał ślad. Potem było jeszcze gorzej. Sklep codziennie wyglądał, jakby dosłownie wrzucono tam bombę. W naszych głowach tylko jedna myśl – po co mamy sprzątać skoro jutro będzie to samo.

System pracy wyglądał tak, że każda z nas przez godzinę musiała pilnować swojego rewiru. Jedna osoba z przodu sklepu, odpowiadała również za piszczące bramki. W takcie wyprzedaży co chwilę dawały się we znaki. Zmęczone kasjerki zapominały o klipsach lub klientki podchodziły z rzeczami za blisko.

Pozostali sprzedawcy musieli zająć się środkiem sklepu, przymierzalnią oraz roznoszeniem z niej ubrań. Oczywiście zarówno do kasy, jak i do przymierzalni, były kolejki. Sfrustrowane klientki denerwowały się, że to nasza wina, że tyle czekają.

Kawa na zmianę z energetykiem

Miałyśmy założony dzienny cel sprzedażowy. Porównywano jak sprzedaż wypadała na tle innych sklepów, ubiegłego roku etc. Chora rywalizacja, którą nazywałyśmy "o złote kalesony". Dla sprzedawców procent z utargu to śmiech na sali, za to nerwy zszargane. Kiedy danego dnia byłyśmy "na minusie" to pojawiała się presja, podglądanie pracowników, czy na pewno dobrze wykonujemy swoją pracę. Do stresu związanego z klientami, dochodził jeszcze ze strony pracodawcy.

Na 8 godzin pracy przysługiwała nam jedna 30-minutowa przerwa. Oczywiście nie pracowałyśmy 8 godzin. W trakcie wyprzedaży znacznie dłużej, kiedy zamykał się sklep trzeba było zostać i posprzątać ten cały rozgardiasz, który pozostawili klienci. To nie było kilka, a kilkadziesiąt bluzek, które zamiast wisieć na wieszakach wycierały kurz. Spodnie wymieszane ze swetrami. Setki ubrań leżących na ziemi, wśród nich buty. 30-minutowe przerwy oznaczały dla nas: szybkie zjedzenie czegokolwiek, kawa lub energetyk, aby mieć "siłę" oraz przede wszystkim to były jedyne chwile, kiedy mogłyśmy usiąść.

Każdego dnia wychodząc z pracy czułyśmy się jakbyśmy wracały z katorżniczego treningu. Nasze nogi od biegania po sklepie odmawiały posłuszeństwa, kręgosłup i ręce błagały o pomoc po całym dniu noszenia wieszaków. Niezależnie od etatu każda z nas miała przynajmniej kilkanaście nadgodzin, włącznie z menadżerką. Sukcesywnie miałyśmy je odbierać… co nie było takie proste.

"Przecież od tego pani jest"

Najgorsze były przymierzalnie. Okres wyprzedaży to jedyny czas, kiedy nie miałyśmy obowiązku obsługi klientów w przebieralniach. Kolejki ciągnęły się jak w PRL-u. Ciągłe komentarze: "Dlaczego tak długo". Prosiłyśmy, żeby kupujące odwieszały nam rzeczy na wieszak: na próżno. Za każdym razem wynosiłyśmy sterty ubrań, wieszaków i pozostawione przez klientów rzeczy. Przymierzalnia w trakcie wyprzedaży to prawdziwe źródło skarbów. Tonęłyśmy w ciuchach.

Obraz
© zdjęcie Użytkownika dziejesie.wp.pl

Jedna z klientek podeszła do mnie i wykrzyczała: "Jak to nie może mi pani przynieść bluzki w rozmiarze M?! Przecież od tego pani jest”. Ze sztucznie przyklejonym uśmiechem spokojnie odpowiadałam: "Przepraszam, ale widzi pani, co tu się dzieje. Nie mogę opuścić przymierzalni i sprawdzić".

Kolejna klientka podeszła: "Przepraszam, czy jest rozmiar 38 tych kozaków?". Odpowiedziałam: "Wszystkie buty wystawione są na sklep”. "No dobrze, a czy może mi pani sprawdzić w innym sklepie?". "Tak, mogę.Tylko ostrzegam, że podczas wyprzedaży system nie nadąża z aktualizacją, więc nie mamy pewności, czy te buty na pewno będą". Klientka wydała się miła, powiedziała że skoro pokazuje jedną parę, to spróbuje pojechać do wskazanego przeze mnie sklepu. Wróciła następnego dnia ze skwaszoną miną, drąc się na mnie, że po co ją tam wysłałam, skoro w ogóle nie było tam tych butów. Po tamtej historii doszłam do wniosku, że już nigdy nie sprawdzę rozmiaru w trakcie wyprzedaży.

Obraz
© zdjęcie Użytkownika dziejesie.wp.pl

Najwięcej awantur było o o towar pobrudzony podkładem oraz o to, dlaczego w sklepie jest tak brudno. To była codzienność. Podchodzi klientka i pyta mnie: "Gdzie mogę znaleźć drugiego buta?". Trzymam w rękach stertę dżinsów, zza której nic nie widzę, i odpowiadam: "Przepraszam, ale ten but może znajdować się wszędzie". Rzuciła kilka niestosownych słów w moją stronę i odeszła. Nie powinnam była tak się zachować, ale wiedziałam, że szukanie z nią drugiego buta przez 30 minut wiąże się z dodatkowymi 30 minutami pracy po godzinach, aby roznieść te nieszczęsne dżinsy.

Obraz
© zdjęcie Użytkownika dziejesie.wp.pl

Syzyfowa praca

Sprzątanie w trakcie dnia to był śmiech przez łzy. Wieszak z sukienkami zaczynałam sprzątać od lewej strony: podnosić sukienki z ziemi i wieszać z powrotem. Nie zdążyłam dojść do końca, a już widziałam, że kobiecie upadła sukienka i nie podniosła jej. Wśród klientów zdecydowanie obowiązuje zasada: "spadło, niech leży” albo "samo się podniesie”. Tak naprawdę sprzedawcy powinni być jak cerberzy, dosłownie warować przy ubraniach, aby sklep ładnie wyglądał. Za każdym razem zastanawiałyśmy się z dziewczynami, czy te kobiety tak samo postępują ze swoją szafą.

Obraz
© zdjęcie Użytkownika dziejesie.wp.pl

Oczywiście zdarzały się klientki, które podchodziły do nas i zwracały się: "Naprawdę paniom współczujemy". Co prawda, w niczym nam te słowa nie pomagały, ale zawsze było nam miło.

Od tego czasu nauczyłam się doceniać ciężką pracę sprzedawców. To że czasami są niemili, najzwyczajniej w świecie wynika z ich zmęczenia. Klienci powieszą ubranie na lewą stronę, a dla sprzedawców każda taka bluzeczka oznacza dodatkowe nadgodziny Przestańmy się awanturować i stańmy grzecznie w kolejce.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (180)