Pracownicy restauracji o przestrzeganiu obostrzeń. "Nie będę legitymować klientów, bo nie jestem do tego upoważniona"
Agnieszka i Beata są właścicielkami lokali gastronomicznych. Choć wydawałoby się, że po poluzowaniu obostrzeń i otwarciu restauracji będą garnąć się do pracy, "nowa rzeczywistość" szybko zweryfikowała plany. Ich odczucia podziela Weronika, kelnerka. – Przestrzeganie większości obostrzeń to fikcja – stwierdza gorzko.
20.05.2020 | aktual.: 20.05.2020 18:42
Agnieszka Dziedziniewicz od 21 lat prowadzi lokal z domowym jedzeniem Titum w Wieliczce. W związku z pandemią 18 marca jadłodajnię zamknięto, ograniczając się tylko do przygotowywania dań na wynos. Ten czas właścicielka lokalu przeznaczyła na remont sali i dostosowanie jej "nowej rzeczywistości".
– Staram się przestrzegać wszystkich zasad. Wraz z pracownikami zadbaliśmy o płyny do dezynfekcji zarówno w kuchni, jak i na sali. Nad ladą powiesiliśmy płytę z plexi i rozwiesiliśmy kartki przypominające o konieczności mycia rąk z zastosowaniem odpowiedniej techniki. Usunęliśmy też kilka stolików, bo teraz w restauracji może przebywać 10 osób, wcześniej mieliśmy przygotowywane miejsca dla 21 – mówi właścicielka.
Zgodnie z wymogami Ministerstwa Zdrowia kucharze oraz obsługa lokalu gastronomicznego powinni podczas pracy nosić maseczki oraz rękawiczki. Wszyscy pracownicy prowadzonego przez panią Agnieszkę obiektu stosują się do tego zalecenia.
Gotowanie w maseczkach jest udręką
– Mamy w kuchni bardzo dobrą wentylację, ale stanie nad rozgrzanymi garnkami 8 godzin w maseczce jest naprawdę trudne. Duszno nam i ciężko się oddycha z osłoniętymi ustami. Utrudniona jest też komunikacja między pracownikami stojącymi w różnych częściach kuchni – zauważa pani Agnieszka, która nie tylko zarządza restauracją, ale również jest jedną z kucharek.
Zobacz także: Aleksandra Kisiel mówi urodzie. Jak zadbać o cerę?
Wieliczka to miasto turystyczne, a ze względu na epidemię koronawirusa ruch na ulicach jest bardzo mały. Po otwarciu jadłodajni do lokalu wróciło wielu stałych klientów, jednak nowi się nie pojawiają. Nastawienie gości do obostrzeń też jest różne.
– Niektórzy głośno wyrażali swoje niezadowolenie, inni popierali zachowanie środków ostrożności. Zauważyłam jednak, że praktycznie wszystkich zaskoczył jeden nakaz. Klienci mogli zdjąć maseczki dopiero po tym, jak siądą przy stoliku. Muszą zasłaniać usta i nos stojąc przy ladzie, choć oddziela nas od gości osłonka z plexi – zauważa pani Agnieszka. – Co ciekawe, w obostrzeniach nie wspomniano nic o zakazie używania telefonów komórkowych w restauracjach, podczas gdy w salonach fryzjerskich klienci nie mogą z nich korzystać. Nie rozumiem tej różnicy – dodaje.
Klienci nie chcą przestrzegać obostrzeń
Pani Beata wraz z partnerem prowadzi pizzerię w małej miejscowości. Lokal, który był wcześniej dla mieszkańców miejscem spotkań towarzyskich, w trakcie epidemii ograniczył się jedynie do sprzedawania pizzy na wynos z możliwością dowozu. Pani Beata nie ukrywa, że dotkliwie odczuła skutki pandemii koronawirusa.
– Ta sytuacja bardzo nas dotknęła pod względem finansowym. Dwa miesiące właściwie bez dochodu wyczerpały oszczędności na tzw. czarną godzinę. Możliwość choć częściowego wznowienia działalności powinna być nam na rękę, jednak my uznaliśmy, że na takich zasadach, jakie obecnie panują, nie otworzymy lokalu. Powodem jest postawa klientów – opowiada.
Wraz z ponownym otwarciem lokali rząd wprowadził zasadę, zgodnie z którą przy jednym stoliku mogą przebywać rodzina lub osoby pozostające we wspólnym gospodarstwie domowym. W innym przypadku przy stoliku powinny siedzieć pojedyncze osoby, chyba że odległości między nimi wynoszą min. 1,5 m i nie siedzą one naprzeciw siebie. Stali klienci pizzerii ustawali się przed drzwiami lokalu jeszcze przed oficjalnym "odmrażaniem" gastronomii. Prosili, by ich wpuścić do środka.
– Ja w tym lokalu pracuję już 23 lata. Zbyt ciężko pracowałam na taką atmosferę, opinię, kontakty z klientami, by popsuć to takim rygorem. Gdy rząd ogłosił ponowne otwarcie lokali gastronomicznych, zadałam sobie pytanie, jak mamy weryfikować to, czy do pizzerii weszły osoby, które są najbliższą rodziną, i kto ma to egzekwować. Boję się, że zostaniemy ukarani mandatami, na których spłatę nie będzie nas stać. Gdy przygotowywaliśmy wyłącznie dania na wynos, zdarzało się, że przychodzili ludzie bez maseczek. Część z nich to znajomi lub stali klienci. Nie chcemy być postrzegani jak jacyś dozorcy – podkreśla pani Beata.
W końcu właścicielka pizzerii podjęła decyzję o nieotwieraniu lokalu, mimo zniesienia części obostrzeń. W mediach społecznościowych opublikowała oficjalny komunikat, w którym poinformowała klientów o powodach takiej decyzji.
– Chociaż w lokalu można zamawiać wyłącznie na wynos lub z dowozem, jeszcze wczoraj przyjechała do nas grupa osób, które próbowały wejść do środka. Nikt nie miał maseczki, liczba osób przekraczała maksymalną liczbę gości, jaką moglibyśmy przyjąć w obecnych warunkach. Przez uchylone drzwi próbowaliśmy grzecznie tłumaczyć, że my jeszcze nie otworzyliśmy pizzerii, ale klienci nalegali – opowiada pani Beata. – Próbowali nas przekonać, mówiąc, że wszyscy mają astmę, a w razie przyjazdu policji zdążą się schować albo będą tłumaczyć policji, że mieszkają razem. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie upilnowalibyśmy ludzi, gdybyśmy otworzyli pizzerię.
Sala dla klientów wielka, zaplecze dla pracowników małe
Weronika jest kelnerką w pubie należącym do jednego z dużych klubów piłkarskich. Wcześniej lokal przyciągał ludzi, którzy chcieli razem obejrzeć mecz, a w okresie epidemii koronawirusa przygotowywano w nim przede wszystkim jedzenie na dowóz.
– Zauważyłam, że po otwarciu lokalu przychodzi do niego o wiele mniej osób. Teraz możemy mieć 140 klientów naraz. To naprawdę duży obiekt i wcześniej mogło być ich około 200 – opowiada Weronika. Zwraca jednak uwagę, że stosowanie się do obostrzeń w przypadku gości jest łatwiej, niż w przypadku personelu.
– Nasze zaplecze to niewielkie i raczej ciasne pomieszczenie. Zachowanie 1,5-metrowego odstępu jest po prostu niemożliwe. To jakaś paranoja. My też mamy przecież przerwy, sami musimy zjeść albo wychodzimy do ogródka na papierosa. Jak mamy wtedy się izolować od siebie nawzajem? – pyta.
W pubie, w którym pracuje Weronika, wytrzymanie wielu godzin w maseczkach jest dla personelu wyzwaniem. Bywa, że kucharze pracujący w małej odległości od rozgrzanych pieców po prostu je zdejmują – choć wiedzą, że to wbrew zasadom.
– Może i ruch jest mniejszy, ale pracuje się ciężej – przyznaje Weronika. – My, kelnerzy jakoś dajemy radę, ale kucharze nie. Na kuchni mamy 40 stopni. Nikt nie wytrzyma wielogodzinnego osłaniania ust w takich warunkach. Tak się po prostu nie da pracować.
Podobnie jak w przypadku pani Beaty Weronika nie czuje się upoważniona do legitymowania klientów. Wie, że przy stolikach powinno siadać się rodzinami, ale częściej widuje grupki znajomych.
– Często rozpoznaję osoby, które przychodzą. Widuję kolegów i koleżanki, ale nie zwracam im uwagi. Nie mam prawa wypraszać nikogo z lokalu. Przestrzeganie większości obostrzeń to fikcja. W praktyce nie da się wszystkiego wprowadzić w życie – stwierdza.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl