"Przez dzieci sąsiadów zdecydowałem się na wyprowadzkę". Wojny sąsiedzkie, "edycja dziecięca"
Ostatnio internautów podzieliła historia pani z Ełku, która w niewybrednych słowach zwróciła się do mieszkańców bloku. "Uprzejma prośba: trzymajcie swoje bachory w zagrodach albo niezwłocznie naprawiajcie szkody wyrządzone przez kaszojady" - napisała. Jednych treść kartki oburzyła, innych zachwyciła. A wszystkich ich dzieli jedno: cienka ściana w polskich blokach.
14.09.2021 15:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
To, że dzieci bywają hałaśliwe, nie jest żadną tajemnicą. W końcu każdy wiek ma swoje prawa. Czasy się jednak zmieniają, coraz rzadziej można spotkać rówieśników bawiących się wspólnie pod blokiem. Dzieci coraz częściej spędzają czas w czterech ścianach - grając na komputerze lub bawiąc się pod czujnym okiem rodziców. Skończyły się także czasy musztrowania młodzieży, teraz staramy się wychowywać pociechy łagodniej, bez stresu. Niestety nie wszystkim beztroskie zabawy milusińskich się podobają. Amatorzy tzw. "świętego spokoju" wypowiadają wojnę hałasom. A jak wiadomo, na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.
"Brak wychowania dzieci przechodzi wszelkie granice"
Mieszkanie w bloku, cienkie ściany i akustyka sprawiają, że zachowanie sąsiedzkich latorośli zaczyna być tematem publicznym. Coś przecież z rodzicami musi być nie tak, skoro pozwalają dzieciom na hałaśliwą zabawę.
- Mam problem z sąsiadką z góry, ma dwójkę dzieci w wieku przedszkolnym. Sama nie pracuje, więc te bachory są w domu non stop. Mówię "bachory", bo mam wrażenie, że te dzieci są zupełnie dzikie. Krzyki i piski nieraz do północy, bo w przeciwieństwie do mnie, nie muszą rano wstawać. Od kiedy zaczęłam tej pani zwracać uwagę, jest tylko gorzej. Wydaje mi się, że robi mi na złość. Potrafi o 22:00 włączać odkurzacz. Jeszcze chwilę i dostanę nerwicy - mówi w rozmowie z WP Dagmara, bezdzietna project managerka.
Zdaniem Dagmary, problem leży w niefrasobliwych rodzicach, a dom powinien być miejscem odpoczynku.
Podobnego zdania jest Arkadiusz, który do tego stopnia ceni sobie święty spokój, że po dwóch latach wojowania z rodziną zza ściany, postanowił wyprowadzić się za miasto.
- Mieszkaliśmy z żoną w mieszkaniu po mamie. W bloku sami emeryci. Dwa lata temu obok nas sprawdziła się młoda rodzina. Sam z żoną nie mamy dzieci - oboje skupiamy się na pracy naukowej. Mam bardzo uregulowany tryb życia. Wracam z pracy, ucinam sobie drzemkę, potem piszę do nocy artykuły naukowe. Już pierwszego dnia po przeprowadzce mój dzień szlag trafił. Całe popołudnie tupanie, wrzaski, krzyki. Sam byłem dzieckiem, ale my z bratem zawsze szaleliśmy pod blokiem. Po kilku dniach postanowiłem interweniować. Rozmowa z matką niewiele dała. Miałem wrażenie, że ta kobieta kompletnie nie panuje nad dziećmi. Miałem nadzieję, że sytuacja się uspokoi, gdy ci chłopcy pójdą do przedszkola. Okazało się, że zachorowali już w drugim tygodniu i hałasy wróciły. Cały dzień chodziłem nabuzowany i niewyspany. Po paru miesiącach proszenia o spokój zacząłem rozważać wyprowadzkę. Nie miałem złudzeń, że coś się zmieni. Ostatecznie wziąłem kredyt i kupiłem dom pod miastem - mówi Arkadiusz.
"Jestem otoczona rozwydrzoną bandą"
Jednak nie zawsze przeprowadzka za miasto pomaga. Niektórzy pechowcy nawet na dużej posesji nie mogą porządnie odpocząć.
- Mieszkam w domku i jestem otoczona rozwydrzoną bandą. Wrzaski, wycia, ryki przez cały boży dzień zmuszające nas do siedzenia przy zamkniętych oknach. I te trampoliny pod samym nosem. Do tego gra w piłkę na 80-metrowym ogródku. Uważam, że ich rodzice to zwykła niecywilizowana hołota, bez krzty wychowania. Taka prawda. To oni nie potrafią zwrócić uwagi swoim dzieciom, że tak się nie zachowuje normalny człowiek z odrobiną kultury - napisała na jednym z forów internetowych mieszkanka Trójmiasta.
Podobny problem miał Marcin. Działka pod miastem miała mu gwarantować ciszę i relaks. Problem zaczął się, gdy za jego ogrodzeniem wyrosły trampoliny i basen ogrodowy. Co weekend na sąsiedniej działce pojawiał się sąsiad z dziećmi, a czasem też z przyjaciółmi dzieci. Wesoła gromadka dawała upust swojej energii podczas hałaśliwych zabaw.
- W takich warunkach nie da się wypoczywać. Przyjeżdżam na działkę i pierwsze co, to sprawdzam, czy sąsiedzi przyjechali. Na razie udało się wyegzekwować, by przenieśli trampoliny na drugi koniec posesji, ale wiem, że teraz się skarży sąsiad z drugiej strony - narzeka Marcin.
Druga strona medalu
Czy rodzice "kaszojadów" to rzeczywiście pozbawieni wszelkiej kultury barbarzyńcy? Każdy przecież wie, że opieka nad maluchami to nie bułka z masłem, a tłumaczenie się obcym ludziom z metod wychowawczych nie należy do przyjemności.
- Jestem mamą siedmioletniego Wojtusia, mieszkamy w bloku z płyty. Pod nami mieszka starsza pani, która jak na złość ma bardzo dobry słuch. Przeszkadza jej dosłownie wszystko. Potrafi walić w kaloryfer nawet, jak jest włączony telewizor. Ostatnio zrobiła awanturę, że za głośno wyrzucam śmieci. No ale najbardziej przeszkadza jej moje dziecko. W trakcie pandemii nie chodziło do szkoły, więc bawiliśmy się w domu. Czasem przychodzili znajomi z dziećmi, żeby Wojtuś nie siedział cały czas sam. A dzieci jak to dzieci, przecież nie każę im siedzieć w kącie w milczeniu. Sąsiadka nie dawała nam żyć, przychodziła po kilka razy dziennie, irytował ją każdy hałas. Ostatecznie byłam tak sterroryzowana, że chodziłam po domu na paluszkach, a syn dostawał komórkę i grał cały dzień. Ostatnio Wojtek poszedł do szkoły, więc chwilowo babcia nas nie nachodzi, ale myślimy poważnie o przeprowadzce - mówi mieszkająca w Warszawie Marta.
W przypadku Anety problem rozwiązał się sam. Miała zastrzeżenia do dzieci sąsiadów, dopóki sama nie zaszła w ciążę.
- Gdy byłam skupioną na karierze singielką, mega mnie wkurzały dzieci sąsiadów. Mieszkają na parterze obok mnie i nasze balkony sąsiadują ze sobą. Czasem nie byłam w stanie skupić się na pracy, bo harmider zza ściany był nie do zniesienia. Wkurzało mnie, że młoda matka nie potrafi zapanować nad dziećmi, zwracałam jej uwagę, nieraz dosadnie. Widziałam, że jest jej głupio. Teraz karta się odwróciła, bo sama mam małe dziecko, które potrafi dać do wiwatu. Mam duże wsparcie od sąsiadki i czasem żałuję, że zbyt ostro ją traktowałam - mówi Aneta.
Zapraszamy Was na naszą grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!