Blisko ludzi"Rodzice wydzwaniali, mieli pretensje i roszczenia". Tak wygląda codzienność wychowawcy kolonijnego

"Rodzice wydzwaniali, mieli pretensje i roszczenia". Tak wygląda codzienność wychowawcy kolonijnego

"Rodzice wydzwaniali, mieli pretensje i roszczenia". Tak wygląda codzienność wychowawcy kolonijnego
Źródło zdjęć: © 123RF
07.08.2019 13:24, aktualizacja: 07.08.2019 19:12

Są odpowiedzialni za dzieci przez całą dobę. Jadą z nimi do szpitala, sprawdzają, czy umyły zęby. Nie mogą dopuścić do tego, by dzieci piły alkohol i spały razem w łóżkach. Dodatkowo muszą wysłuchiwać absurdalnych żądań rodziców. Tak właśnie wygląda praca wychowawców kolonijnych.

Dwa złote za opiekę nad dzieckiem

Zazwyczaj są studentkami. W przyszłości chcą być nauczycielkami, pedagożkami lub logopedkami. Na kolonie jeżdżą zazwyczaj po to, by przeżyć przygodę, zdobyć doświadczenie lub móc wypełnić puste miejsca w CV.

– Nie robię tego dla pieniędzy, bo po powrocie na moim koncie znalazłam niecałe 500 zł – mówi mi Kasia, która wielokrotnie jeździła jako wychowawca kolonijny. – Z koleżankami śmiałyśmy się, że to wychodzi 2 zł za godzinę pracy – dodaje. Ale ten śmiech może być śmiechem przez łzy, ponieważ odpowiedzialność, jaką biorą za wychowanków, jest ogromna, całodobowa i bezkompromisowa. Nawet w sytuacjach kryzysowych.

– Dziewczynka wieczorem uderzyła tyłem głowy o kant ściany. Cały czas kontrolowaliśmy sytuację. Najpierw pielęgniarka na miejscu, do czasu, gdy dziewczynka zaczęła wymiotować. Wtedy pojechałam z nią płaczącą do szpitala oddalonego o 20 km od miejsca kolonii – wspomina Kasia i dodaje, że to ona w szpitalu miała pełną dokumentację podopiecznej, a w razie problemów musiałaby podejmować wszystkie decyzje.

To nie był jednak koniec tej pechowej nocy. Przynajmniej nie dla Kasi. – Około 1 w nocy mama dziewczynki po rozmowie telefonicznej ze mną pozwoliła mi wrócić do reszty dzieci, ona była już w drodze. Musiałam na własny koszt, w obcym mieście, w środku nocy ogarniać transport. Pomogła mi kierowniczka kolonii, wysyłając po mnie pracownika recepcji, któremu musiałam oddać pieniądze za paliwo – wspomina.

Moje dziecko jest ważniejsze

Czasami rodzice nie są jednak chętni do współpracy, tak było w przypadku matki pewnej gimnazjalistki. Jej córka straszyła młodsze dzieci, namawiała do kradzieży noża i zabójstwa koleżanki. Problemy były z nią każdego dnia i wychowawcy musieli dzwonić codziennie do matki dziewczyny. – Twierdziła, że my sobie z dziećmi nie umiemy poradzić – mówi Kasia, a potem dodaje – W końcu zadzwoniłyśmy i powiedziałyśmy, że córka jest wydalona z kolonii i musi ją zabrać, a ona na to, że nie bedzie przez pół Polski jechać po nią – kończy Kasia.

Rodzice nierzadko mają pretensję do wychowawców kolonijnych i chcą podważać ich kompetencje. Ale pretensje to jedno, prawdziwy problem zaczyna się wtedy, gdy rodzice wysuwają swoje żądania. – Niejednokrotnie oczekują, że będziemy w wyjątkowy sposób zajmować się ich dzieckiem i nie rozumieją, że pod opieką jest jeszcze 14 innych dzieci – mówi mi Paulina, która już czterokrotnie była opiekunem kolonijnym.

– Miałam sytuację, że ojciec chciał, żebym jego córce wyprała ubrania, bo ona już nie ma w czym chodzić. Powiedziałam mu, że było urządzone wspólne pranie ręczne, ale jego córka powiedziała, że nie będzie tego robić i dlatego chodzi w brudnych ciuchach – mówi Paulina.

Dziewczyna wspomina też swój pierwszy wyjazd jako wychowawca kolonijny. – Rodzice zasypywali mnie telefonami, mieli pretensje i roszczenia, oczekiwali cudów, a sami nie rozumieli, że wychowawca nie ma wpływu na to, jak ośrodek wygląda i jakie atrakcje zapewniło biuro – opowiada dziewczyna.

– Na szczęście teraz nie mamy obowiązku kontaktowania się z rodzicami, wszelkie informacje i żale spadają na kierownika. Dzięki przepisom RODO nie musimy podawać swoich numerów – mówi z ulgą Paulina. Kobieta aktualnie przebywa na obozie, po raz kolejny zdecydowała się na bycie opiekunem. – Lubię tę pracę przez wzgląd na dzieci, to jednak wiele wynagradza – tłumaczy.

Wolne od dzieci

Na koloniach spędzają parę tygodni. Dwa turnusy, trzy turnusy. – To może być dla nich trauma – słyszę od Pauliny. Mówi o dzieciach, które na koloniach są z przymusu. Ich rodzice nie chcą spędzać z nimi wakacji. Wysyłane są więc do ośrodków kolonijnych. – Wielu rodziców chce się na dwa tygodnie pozbyć dzieci z domu. Teraz jestem na turnusie, gdzie są dwie uczestniczki z poprzedniego, więc siedzą poza domem już miesiąc, bo rodzice nie chcą wziąć ich ze sobą, a sami jadą na wakacje – mówi ze smutkiem wychowawczyni kolonijna.

Prośby o codzienne zaplatanie warkoczy, kąpanie dziecka, strzyżenie go, szukanie po walizkach jego pidżamy. Tam, gdzie jest to możliwe, rodzice wciąż wydzwaniają z absurdalnymi prośbami. – Jedna matka dzwoniła do mnie codziennie i pytała, czy jej dziecko ma związane włosy, druga z pretensją, bo jej córka nie spała obok swojej koleżanki – mówi Gosia, która też zdecydowała się na pracę wychowawcy.

Takie absurdy to często codzienność w pracy wychowawcy kolonijnego. Paulina przestrzega rodziców, by zawsze dokładnie przemyśleli, czy ich dziecko jest gotowe na taki wyjazd. – Rodzice powinni zdawać sobie sprawę z tego, jakie mają dzieci i czy one będą gotowe na inny rodzaj obowiązków i samodzielność – mówi kobieta. – Wiele z dzieci wychodzi z założenia, że będąc na kolonii nie muszą robić nic. Ani się kąpać, ani przychodzić na zbiórki – kończy Paulina.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (309)
Zobacz także