Rozmawiała z żonami polskich miliarderów. "Wiele z tych kobiet nie ma nawet własnego konta"
- Mężczyźni często robią z tych kobiet wariatki, rozpoczyna się festiwal czarnego PR-u w towarzystwie, deprecjonowanie żony na każdym kroku. Kobiety za to nastawiają przeciwko ojcu dzieci, robią z byłego partnera - czasem bezpodstawnie - oprawcę - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Monika Sobień-Górska, autorka książki "Jak porzucić miliardera i... przeżyć".
01.11.2022 14:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski: Gdy myślimy o żonach miliarderów, zazwyczaj mamy przed oczami drogie kreacje, rauty i wakacje w pięciogwiazdkowych resortach.
Monika Sobień-Górska: Ten obraz jest prawdziwy, ale niepełny. Bo poza balami, wakacjami, luksusowymi zakupami istnieje jeszcze życie domowe, małżeńskie i ono często ma niewiele wspólnego ze splendorem i satysfakcją. Smutny obraz kobiet z elity finansowej, ich pozycji w związkach, w rodzinach zaczął wyłaniać się z rozmów, które przeprowadzałam z nimi pisząc pierwszą książkę o stylu życia polskich milionerów. Żony, byłe żony, partnerki i córki krezusów najpierw chwaliły się przede mną bajkowym życiem, ale kiedy zbudowało się między nami zaufanie, pękały i przyznawały, jak bardzo są nieszczęśliwe.
Co było najczęściej źródłem ich smutków?
Przede wszystkim brak bliskiej relacji z zapracowanym mężem, fasadowość ich małżeństwa, brak bezpieczeństwa emocjonalnego w rodzinie. Kobiety przyznawały, że są zdradzane, poniżane, niszczone psychicznie, nie mają prawa do własnych pieniędzy, ale przymykają oko na swoje krzywdy, nie buntują się, bo nie mają dokąd odejść. Zdają sobie sprawę, że po rozstaniu z multimilionerem wypadną z tego elitarnego kręgu, bo zwykle nie mają zbudowanego kapitału zawodowego, społecznego, towarzyskiego. Większość z tych kobiet przez dekadę, a nawet i trzy nie pracowała zawodowo. Zajmowały się dziećmi, domem, inwestowały w swój wygląd, by być najlepszą wizytówką męża. Przez to, gdy dochodzi do rozwodu, gdy mąż odchodzi, albo one same czują, że muszą odejść, nie wiedzą gdzie iść i kim teraz być. Chociaż jestem dziennikarką od 17 lat i wiem, że media społecznościowe nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością, byłam zszokowana, gdy zobaczyłam jak duży jest ten rozdźwięk w przypadku życia tych kobiet.
Dlaczego?
Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo daleki jest prawdziwy wizerunek naszej polskiej "Dynastii" od tego prezentowanego chociażby w programach typu "Żony Hollywood". Proszę sobie wyobrazić, że wiele z tych kobiet nie ma nawet własnego konta, a mąż decyduje o wszystkim, nawet o kolorze paznokci żony! Patriarchat jest wciąż tak silny w kręgach najbogatszych, że za luksusowe wakacje, jachty, torebki, biżuterię wartą setki tysięcy złotych, ubrania z najdroższych domów mody czy zabiegi medycyny estetycznej płacą złotą kartą męża. Gdy on odchodzi, zostają z niczym. I to nawet nie tylko w wymiarze finansowym, bo chodzi też o utracony model życia, pozostanie bez znajomych, bez prestiżowego adresu, bez pomysłu na siebie. Pomyślałam, że taka książka nie tylko opisze pewien wycinek rzeczywistości, ale przede wszystkim będzie miała funkcję edukacyjną dla każdej kobiety, która czytając o błędach popełnianych przez panie ze świecznika, będzie mogła się czegoś nauczyć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Spod ton cekinów i bajecznych zdjęć na Instagramie wyłaniają się nierzadko historie o wieloletniej przemocy. Fizycznej, ale także ekonomicznej czy seksualnej.
Najczęściej spotkałam się z opowieściami o przemocy psychicznej, mam wrażenie charakterystycznej dla tej grupy, bo kumulacja ogromnych pieniędzy ułatwia demonstrowanie siły i władzy poprzez upokarzanie kogoś, kto ma mniej. W książce przytaczam historię jednej z moich rozmówczyń, która podczas urodzin męża, siedząc z dziećmi przy stole, wypowiedziała się w kwestii ich edukacji. W odpowiedzi usłyszała od męża: "Ale po co ty się odzywasz? Kogoś obchodzi twoje zdanie? Na niczym się nie znasz. Jesteś nikim". Powtórzę, mąż to powiedział w obecności dzieci, na z pozoru ciepłej, rodzinnej uroczystości.
Byłe żony mówią także o zmuszaniu do trójkątów czy brania udziału w swingers party. Miliarderzy potrzebują więcej adrenaliny, wrażeń, doświadczeń granicznych?
Tę kwestię wyjaśnił mi seksuolog Andrzej Gryżewski, który jest jednym z sześciu ekspertów wypowiadających się w tej książce. Powiedział, że to nie same pieniądze psują człowieka czy wywołują potrzebę ekstremalnych wrażeń także w seksie, ale odhumanizowany tryb życia, który prowadzi do ich zdobycia. To on jest wyzwalaczem. Miliarderzy pracują po 12-16, a czasem nawet więcej godzin w ciągu doby, co na dłuższą metę drenuje ich siły, ale także emocje. Gryżewski nazywa to gospodarką rabunkową - człowiek się dehumanizuje, zamienia w robota. Dodatkowo podlega tak silnym stresom, że potrzeba ich odreagowania jest ogromna. Zachęca do przekraczania granic, co przekłada się także na seks.
Jak to wygląda w praktyce?
Ci mężczyźni bardzo często biorą udział w trójkątach, wielokątach, swingers party. Gryżewski mówi, że tak naprawdę fantazjuje o tym większość mężczyzn, ale przeciętny Kowalski na tych fantazjach poprzestaje. Dla miliardera, który jest przyzwyczajony, że więcej mu się należy, może po wszystko sięgać, wcielenie pragnień w życie jest dużo łatwiejsze. Często ich partnerki są na początku proszone, a później przymuszane do brania udziału w takich seks-spotkaniach. Później, chcąc uniknąć kolejnych stresów, przymykają oko, że ich mąż ma kochanki, realizuje te potrzeby na boku. Oczywiście pod warunkiem, że nie odejdzie z domu. Prawdziwe problemy zaczynają się bowiem, kiedy taką decyzję podejmuje.
Większość pani rozmówczyń podkreśla, że w pewnym momencie żona po prostu "traci datę ważności", zastępowana jest wówczas najczęściej sporo młodszą kobietą. Okrutne, ale czy faktycznie charakterystyczne tylko dla najbogatszych?
Żeby to zrozumieć, trzeba wrócić do genezy problemu, czyli tego, jak kobiety ustawiały się w tym świecie na samym początku. Budowa większości milionowych fortun w Polsce zaczęła się w latach 90. i z reguły nie wyglądała tak, że biedny Kopciuszek poznawał bogatego księcia. Ten model realizuje się teraz, właśnie w tym drugim okrążeniu, gdzie już ci starsi, ale bardzo bogaci panowie szukają sobie pięknych, młodych kobiet i zapraszają je do swojego pałacu, oczywiście na własnych warunkach. Kiedy te fortuny się budowały, model był najczęściej taki, że dwoje młodych, zakochanych ludzi z głową do interesów i pomysłem na biznes budowało wspólnie wszystko od zera. Nie podpisywali intercyzy, bo 30 lat temu w Polsce to była egzotyka. W pewnym momencie pojawiały się dzieci i dochodziło do podziału obowiązków. Kobieta brała na siebie wszystkie kwestie związane z nimi i domem, stawała się także wizytówką męża. On zabierał jej z głowy problemy biznesowe i poświęcał się pracy, a pieniądze szły do wspólnego worka.
Problem w tym, że kobiety zaufały takiemu modelowi i się w nim rozsiadły, rozgościły, nie chciały niczego więcej. Często ustawiały się w związku z pozycji ciała, jako to trofeum, wizytówka męża. Lata mijały, fortuny zrobiły się ogromne, formalnie należą do obojga małżonków, ale kiedy po 20, 30 latach pan mówi, że już nie kocha i odchodzi, nagle okazuje się, że z jego punktu widzenia żona właściwie nic nie robiła i na pewno połowa majątku jej się nie należy. Wtedy proponuje jej "procedurę exitu", którą ona otrzymuje od wynajętych przez niego prawników oraz daje jej "ofertę dnia", czyli kwotę na odejście, za którą ona ma podpisać ugodę i zrzec się dalszych roszczeń.
Te sprawy są oczywiście bardzo skomplikowane. Nie jest tak, że tylko mężczyźni są źli, a kobiety kryształowe. Dramat w tych rodzinach, gdzie największymi ofiarami stają się dzieci wynika moim zdaniem właśnie z tego modelu tradycyjnego podziału obowiązków i naiwności kobiet, nieczytania znaków świadczących o tym, że partner nie gra fair, że zdradza, oszukuje. Czasem błędem jest po prostu lenistwo, uśpienie instynktu samozachowawczego, które sprawia, że kobieta przez lata nie inwestuje w siebie, bo przecież "żyję w bajce i zawsze będę w niej żyć". No nie zawsze. Bardzo często następuje przebudzenie i twarde lądowanie.
Jedna z pani rozmówczyń zarabia na życie pracując w firmie sprzątającej.
A jeszcze niedawno miała na podjeździe swojego domu Ferrari. Z kolei inna pracowała na wysokim stanowisku, zarządzała ludźmi, rewelacyjnie zarabiała i dała się - kolokwialnie mówiąc - wyrolować własnemu mężowi. Padła ofiarą syndromu gotującej się żaby. Zaczęło się od małych kłamstewek męża i ustępstw wobec niego, a skoczyło dramatem, a ona do dziś zastanawia się, jak to jest możliwe, że będąc tak czujną osobą w biznesie, w życiu została na lodzie - zdradzona z 20 lat młodszą kochanką, która po prostu pewnego dnia rozwiesiła sukienki w jej szafie i zajęła jej łóżko. Do tego kobieta ta została pozbawiona pieniędzy, bo coś tam w dobrej wierze podpisała. Post factum mówi: "po prostu mu ufałam". Wydawało się jej, że jeżeli jest od lat w małżeństwie, muszą zawsze grać z tą drugą osobą do jednej bramki. Pomyliła się. Zaufanie jest oczywiście istotne, ale musimy mieć też świadomość, że nic nie jest dane raz na zawsze. Nie możemy w stu procentach przewidzieć czynów drugiego człowieka. A w tym środowisku upadki z wysokiego konia są szczególnie bolesne.
Inna z kobiet mówi wprost: nie dostałam od męża pozwolenia na pracę.
Zapytałam tę kobietę, jak mąż mógł zabronić jej pójścia do pracy, bo wydało mi się to nieprawdopodobne, zwłaszcza w tych kręgach. Odpowiedziała, że gdyby ten zakaz był wyrażony wprost, na pewno by się zbuntowała. Jednak mąż rozegrał to inaczej. Usłyszała, że przecież może iść do pracy, ale zarobi grosze w stosunku do tego, ile pieniędzy generuje ich firma. Tymczasem jest tak wspaniałą matką, na pewno zależy jej, by dzieci miały dobry kontakt choć z jednym rodzicem, były zaopiekowane, szczęśliwe, a nie całymi dniami pod opieką niań. Zgodziła się, bo mąż ją afirmował jako matkę idealną, a po latach ten mężczyzna zrobił nagły zwrot - zostawił rodzinę, a jej pozostało tylko powiedzieć "przecież nie na to się umawialiśmy".
Dlatego mówię o uniwersalnym wymiarze tych historii. Są przestrogą, by nie dać się uwieść żadnej bajce. Każdy człowiek może kiedyś "zjeść zatrute ciastko" i z porządnego zamienić się w takiego, którego nie chcielibyśmy znać. Jedna z moich rozmówczyń, która była w podobnej sytuacji, mówi: "Buduj alternatywne miasto. Miej swoich znajomych, pasję, zarabiaj własne pieniądze".
Tym bardziej, że do rozstania może dojść w najmniej spodziewanym momencie. W książce nie brakuje takich historii.
Mąż jednej z kobiet na wspaniałym przyjęciu wręczył jej luksusowy prezent z okazji rocznicy ślubu i publicznie wyznał jej miłość. Kilka dni później wyprowadził się z domu. Okazało się, że to był spektakl, bo wizerunek w tych kręgach jest jedną z najważniejszych kwestii.
Później rozpoczyna się trwająca czasem nawet kilkanaście lat przeprawa rozwodowa. Jedna z żon powołała prawie 100 świadków! Dlaczego te rozwody trwają tak długo?
No właśnie dlatego, że powołuje się hordy świadków, składa się tysiące dowodów, mających wykazać winę drugiej strony. Nierzadko strony zmieniają zdania w czasie procesu, po to by ukarać znienawidzonego małżonka i na przykład wycofują nagle zgodę na rozwód, albo klinczują drugą stronę tak, by obniżyć wartość firm. To wydłuża ten proces. Jeszcze dłużej trwa podział majątku. Dziesięć lat takiego procesu to wcale nie jest wyjątkowa sytuacja. To wszystko dewastuje życie, rujnuje zdrowie, utrudnia pójście dalej. Większość żon postawionych w takiej sytuacji skarżyła mi się, że zapadały na choroby autoimmunologiczne, traciły włosy, miały wypadki, bo stres je "zjadł". Niektóre się załamują, ale inne mają tak silne poczucie zmarnowanego życia i utraconego szczęścia, że zamieniają się w harde wojowniczki, które są w stanie poświęcić nawet dobro i zdrowie własnych dzieci, byle tylko dokonać rewanżu na mężu. Prawnicy mówią zgodnie, że w takich sytuacjach obie strony działają podobnie.
Przyznam szczerze, że metody stosowane przez mężów mnie przeraziły. Kamery zamontowane nawet w łazience, kilku ochroniarzy, którzy wprowadzili się do domu, by wywierać na kobiecie presję.
Mężczyźni często robią z tych kobiet wariatki, rozpoczyna się festiwal czarnego PR-u w towarzystwie, deprecjonowanie żony na każdym kroku. Kobiety za to nastawiają przeciwko ojcu dzieci, robią z byłego partnera - czasem bezpodstawnie - oprawcę. Są gotowe posunąć się nawet do wniesienia fałszywych oskarżeń o molestowanie dziecka. Emocje biorą górę, a wraz z nimi na wierzch wychodzą najgorsze cechy.
Pytałam niezwykle doświadczoną mediatorkę Magdalenę Marquez-Vazquez, czy takim ludziom nie szkoda lat i zdrowia na wojnę. Odpowiedziała, że niektórych udaje się "spotkać z rozumem", ale jest też typ ludzi, dla których wygrana staje się jedynym celem. O skali tych działań świadczy fakt, że są w stanie dożywotnio zniszczyć relacje z własnymi dziećmi albo doprowadzić do upadku własne firmy. Walka na śmierć i życie nikomu się na dłuższą metę nie opłaca, ale napędzane nienawiścią strony tracą zdrowy rozsądek.
Zwłaszcza, gdy żądania są tak absurdalne, że trudno na nie przystać. Dla zwykłego śmiertelnika kwota 100 tys. zł miesięcznie na alimenty dla dwójki dzieci wydaje się absurdalna, a jedna z pani rozmówczyń takiej właśnie od męża żąda. Inna twierdzi, że jej warunkiem są zakupy za 80 tys. dolarów w Nowym Jorku raz w miesiącu. Trudno spojrzeć na nie empatycznie.
Miałoby się ochotę powiedzieć "zejdźcie na ziemię", prawda? W tym środowisku, jak w każdym, są osoby o różnej wrażliwości, mentalności i charakterze. Rozmawiałam z kobietami, które chociaż przez lata żyły w nieprawdopodobnym luksusie, nie są materialistkami - ich priorytetem od zawsze było zbudowanie zdrowego związku i posiadanie szczęśliwej rodziny. Natomiast rozmawiałam także z tymi, które za torebki, jachty i brylanty sprzedają własną godność. Wolą być poniżane, niż iść do normalnej pracy. Z reguły po rozwodzie szybko próbują sobie znaleźć klona byłego męża. Nie myślą, by zbudować siebie na nowo, tylko za wszelką cenę utrzymać w świecie najbogatszych. Jedna z nich miała przemocowego partnera, ale koniecznie chciała mieć z nim drugie dziecko tylko po to, by uzyskać wysokie alimenty. Z reguły kończy się to tak, że w kolejnym związku są traktowane bliźniaczo - nieszczęśliwe, gnębione, wreszcie porzucane.
Faktycznie udaje im się wywalczyć w sądzie tak zawrotne sumy?
Papier przyjmie wszystko, ale na sali sądowej ci ludzie często zderzają się z rzeczywistością. Sędzia to też człowiek - najczęściej zaleca tym kobietom podjęcie pracy, przyznaje znacznie mniejsze alimenty niż te, o które wnoszą. Z kolei pełnomocnicy zwracają uwagę, by na rozprawę nie szły w szpilkach od Loubotina, z torebkami Louis Vuitton, od stóp do głów w Diorze. Bo tak ubrane, ale zapłakane mówiące, że nie mają na chleb nie wypadają wiarygodnie.
Pani miała jednak okazję zobaczyć je także w nieco innym świetle.
Niektóre po rozstaniu nie podniosły się. Całymi dniami leżą na kanapie z papierosem, płaczą, patrzą w sufit, oglądają po tysiąc razy zdjęcia kochanki, do której ten mężczyzna odszedł. Widzą siebie w jak najgorszym świetle: mówią, że są stare, brzydkie, do niczego się nie nadają. Gubią sens życia, zwłaszcza, że dzieci są już dorosłe lub na tyle duże, że nie trzeba się nimi opiekować. Patrząc na nie widzę potencjał, który został utracony - mniej lub bardziej świadomie - na rzecz wygodnego usadzenia się w złotej klatce. Ale też wierzę, że nawet z takiej sytuacji jest jakieś wyjście i jeśli te kobiety będą chciały wstać i zrobić jeszcze coś dobrego ze swoim życiem, to pójdą na terapię, pójdą do pracy, powoli staną na nogi i się odbudują. A ich historie traktuję jako naukę i przestrogę dla nas wszystkich.
Rozmawiała Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski.
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!