Rozwód z rozsądku, powrót z miłości. O wchodzeniu dwa razy do tej samej rzeki
33 małżeństwa na 100 kończą się rozwodami. Maria i Ewa chciały przełamać ten schemat i chociaż z mężami spotkały się na wokandzie, postanowiły dać im drugą szansę. Dziś, po latach od powrotu, mówią jedno: "Dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi".
14.01.2020 | aktual.: 14.01.2020 18:28
Maria swojego byłego męża zna, odkąd pamięta. Wychowali się w jednym bloku. On od zawsze ją fascynował i pociągał. Niestety, nie tylko Marię. – Wiesz, to był taki typ przystojniaka. Wszystkie dziewczyny za nim latały, a on przebierał i wybierał. Każda chciała z nim być, a mnie się to udało – wspomina 37-latka.
Maria żałuje swojej decyzji
Kobieta czuła się wyjątkowa. Myślała, że uda jej się zatrzymać przy sobie ukochanego. – To było jak w filmie. Wielka miłość, można powiedzieć, że nosił mnie na rękach. Byliśmy wtedy bardzo młodzi, nasz związek zaczął się, gdy miałam 16 lat. Zabierał mnie na kolacje, spacery do kina. Nie miałam jeszcze skończonych 17 lat, kiedy razem zamieszkaliśmy – opowiada.
Maria szybko zaszła w ciążę. Wtedy jej ukochany postanowił się oświadczyć. – Zapytał mnie o rękę w dniu moich 18. urodzin, rok później wzięliśmy ślub. Było cukierkowo. Bardzo dbał o mnie w ciąży, później pomagał przy dziecku. Nic nie zapowiadało, że się wszystko rozpadnie – mówi.
Problemy zaczęły się na chwilę przed ślubem. Maria wolała zostać przy swoim nazwisku, a jej partner nie potrafił tego zaakceptować. 37-latka twierdzi, że już wtedy miała złe przeczucia. – Pamiętam to jak dziś. W dniu ślubu jeździłam po fryzjerach i kosmetyczkach, i płakałam w samochodzie. Już wtedy mówiłam swojej przyjaciółce, że to jest mój największy życiowy błąd, ale nie miałam odwagi wszystkiego odwołać – wspomina.
Po ślubie związek Marii zaczął przypominać rollercoaster. Wzloty i upadki, zmiany nastrojów, wyprowadzki i awantury. – Mój mąż wyjechał do pracy za granicą. Kiedy wrócił, był zupełnie innym człowiekiem. Zaczął pić, być agresywny. Pojawiły się nawet narkotyki. Nie potrafiłam na niego patrzeć już tak samo. Wszyscy klepali mnie po plecach i mówili, że jestem szczęściarą, a ja byłam rozdarta – wspomina.
Pierwsza myśl o rozwodzie pojawiła się w kolejną rocznicę ślubu. – Byłam na skraju. To miał być wyjątkowy dzień, a jak zwykle skończyło się awanturą. Rzucił we mnie obrączką i wyszedł z domu. Pomyślałam sobie, że to koniec. Nie dam się więcej poniżać. Złożyłam papiery rozwodowe – mówi.
Do czasu pierwszej rozprawy Maria miała mętlik w głowie. Zastanawiała się, czy podjęła dobrą decyzję. Jej mąż nie dawał za wygraną. Obiecywał, że się zmieni, mówił, że Maria jest miłością jego życia. – Był w tym wszystkim bardzo napastliwy. Przychodził, błagał, przepraszał. Bałam się, byłam w tej sytuacji sama. Nie miałam wsparcia w rodzicach, o teściach nie wspomnę – mówi.
Gdy Maria zobaczyła męża na sali rozpraw, coś w niej pękło. – Kolejna scena jak z filmu. Wzięłam go za rękę w sądzie i po prostu wyszliśmy. Chciałam dać mu następną szansę, dla siebie i dziecka – tłumaczy. Sielanka nie trwała długo. Miesiąc po powrocie Maria zrozumiała, że znowu popełniła błąd. – Największy banał. Mój mąż znalazł sobie kochankę, wrócił do picia i narkotyków. Czułam się jak największa idiotka. Po raz drugi dałam się wykorzystać i upokorzyć – mówi.
W tym roku mijają 4 lata od rozwodu. Maria stanęła na nogi, jest w szczęśliwym związku, a na świecie pojawiło się jej kolejne dziecko. – Trochę mi zeszło, żebym mogła powiedzieć o sobie "dzielna" i się uwolnić. Uważam, że co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Żałuję, że dałam mu kolejną szansę, ale wyciągnęłam z tego wnioski. Przynajmniej już się nie zastanawiam, "co by było, gdyby". To mnie zahartowało i teraz doceniam bardziej to, co mam – puentuje.
Warto dać drugą szansę. Drugą, nie piątą
Maria Rotkiel, psycholożka, mówi jasno: dawanie drugiej szansy jest dobre, jednak warto pamiętać, że powinniśmy stawiać granice. – Druga szansa tak, ale nie piąta i szósta. Jeśli chcemy naprawiać nasz związek, warto rozpisać sobie, nawet na kartce, plan terapeutyczny. Udać się po pomoc do mediatora albo pójść na terapię. Warto próbować, jeśli mamy poczucie, że coś nie zostało przepracowane, wyjaśnione, że ta historia nie jest jeszcze zamknięta. Uważam, że warto dawać szanse, ale nie wolno "kręcić się w kółko", czyli powtarzać tych samych błędów – wyjaśnia.
Psycholożka namawia, do stawiania granic i warunków powrotu do byłego partnera. – W przypadkach związków z nadużyciem lub uzależnieniem pierwszym warunkiem powinna być terapia partnera. Dopiero gdy on podejmie się, dokończy i wytrwa przynajmniej pół roku w abstynencji, możemy myśleć o daniu sobie kolejnej szansy. Wracanie do partnera, który nie podjął żadnej pracy nad sobą, a nawet nie ma do tego motywacji, nie ma najmniejszego sensu – mówi w rozmowie z WP Kobieta.
Dwa pokoje w jednym domu
Ewa była ze swoim partnerem 7 lat. Jak twierdzi, nie był to związek z miłości, ale z rozsądku. Poznała go przypadkiem. – W naszej miejscowości był obiekt rządowy, mój mąż i inni żołnierze go pilnowali. Ja często robiłam im zakupy i tak wyszło. Związaliśmy się po 2 miesiącach. Początki były oczywiście wspaniałe. Zabierał mnie na wycieczki, zgadzał się z każdym moim zdaniem – wspomina.
34-latka po 8 miesiącach zdecydowała się zamieszkać ze swoim wybrankiem. Nie chcieli żyć w związku na odległość, dodatkowo para spodziewała się dziecka. – Udało się wziąć ślub jeszcze przed narodzinami naszej pierwszej córki. Po porodzie wszystko się zmieniło – mówi.
Ewa zaczęła czuć się niedoceniana. Jej mąż zaczął jej też wyliczać pieniądze. – Zaczęło się od zwracania uwagi, że coś źle robię – nie tak, jak on by chciał. Potem w kółko słyszałam, jaka to ja jestem beznadziejna. Zaczął też sępić pieniądze na życie – wylicza. – Ja nie pracowałam, więc to on zarządzał budżetem. Dawał mi 20 złotych na zrobienie zakupów, a potem narzekał, że produkty są marnej jakości – tłumaczy.
Kobieta starała się zaciskać zęby i nie zwracać uwagi na docinki męża. Po 6 latach małżeństwa doczekali się kolejnej córki. – Myślałam, że to coś zmieni, że znowu połączy nas dziecko, niestety było tylko gorzej. Nie chciałam więcej być "popychadłem", złożyłam papiery rozwodowe – tłumaczy.
Ewa szybko uzyskała status rozwódki, wywalczyła również w sądzie alimenty. – Dostawałam 1000 złotych na dzieci, pozwalało nam to się utrzymać, ale nie miałam za co się wyprowadzić, dlatego do dzisiaj mieszkam w jednym domu z byłym mężem i teściową – mówi.
Chcąc, nie chcąc Ewa często widywała swojego byłego męża. Jemu było to bardzo na rękę, starał się przekonać kobietę do powrotu. – Po 2 latach jego starań postanowiłam dać mu szansę i początkowo było super. Dość szybko zaszłam w trzecią ciążę. Uwierzyłam mu, że się zmienił. Oczywiście wszystko do czasu – wspomina.
Po 7 miesiącach od urodzenia trzeciej córki Ewa znowu spakowała rzeczy i wyniosła się do swojego pokoju. Na wyprowadzkę od byłej teściowej jej nie stać. – Znów dzielę pokój z córkami, a on ma oddzielny. Więcej już nie będę taka naiwna. On ma swoje życie, ja swoje. Trudno mi powiedzieć, czy żałuję dania mu kolejnej szansy. Myślę o tym jak matka, bez tego nie byłoby Emilki. Dlatego też dla niej staram się o tym myśleć jak o próbie, a nie porażce – tłumaczy Ewa.
"Dziecko nie jest ratunkiem"
Maria Rotkiel uczula, że najważniejsze w naprawie relacji z byłym partnerem są narzędzia, po które sięgamy. – W pojęciu "ratować" mieści się wiele synonimów. Jeśli coś ratujemy, to znaczy, że działo się coś złego. Musimy zdiagnozować problem i rozwiązywać go adekwatnymi narzędziami. Dziecko nie jest ratunkiem – tłumaczy.
Psycholożka przypomina również, że każdy ma prawo do szczęścia. – W momencie, kiedy podejmujemy adekwatne działania do problemu i nie dają one rozwiązania, to po drugiej próbie czy trzeciej próbie ratowania relacji powinniśmy zauważyć, że to nie ma sensu. Każdy z nas ma prawo do szczęścia, fakt rozstania lub rozwodu nie przekreśla wszystkiego. Koniec jest wtedy, gdy nie mamy motywacji i chęci naprawy tej relacji – twierdzi specjalistka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl