Ruszanie głową
To niesamowite, że ludzie tak uzależnili się od wiedzy dostępnej w Internecie. Szczerze przyznam, że ja nawet nie zauważyłam, iż strony Wikipedii były wyłączone. Uzależniłam się lata temu od realu i to tu bawię się, uczę i szukam znajomych.
31.01.2012 16:15
To niesamowite, że ludzie tak uzależnili się od wiedzy dostępnej w Internecie. Szczerze przyznam, że ja nawet nie zauważyłam, iż strony Wikipedii były wyłączone. Uzależniłam się lata temu od realu i to tu bawię się, uczę i szukam znajomych.
Największy popłoch pojawił się zapewne wśród studentów uczących się na setkach wyższych uczelni w Polsce. Każde miasteczko ma dziś wyższą uczelnię, a każdy młody Polak „robi“ co najmniej licencjata. Orła mamy w godle narodowym i wszyscy już jesteśmy orłami magistrami. Najlepiej idzie nam fruwanie po necie i polowanie na czyjeś dobrze udokumentowane teksty.
Wśród moich bliskich znajomych mam kilku wykładowców uniwersyteckich z Warszawy, Lublina i Szkoły Filmowej z Łodzi. Już parę lat temu kolega wykładający prawo twierdził, iż jego studenci nagminnie piszą prace metodą „copy and paste“. Podczas gdy dawniej kopiowali długie fragmenty czyichś oryginalnych dzieł, co było dość łatwe dla profesora do wykazania i udowodnienia, ostatnio kopiują po kilka zdań, ale z setek różnych źródeł. I tak widać, że prace polegają na „patchworku“ z fragmentów zerżniętych z netu, ale trudniej profesorowi udowodnić ściąganie i piractwo.
Najsmutniej wygląda dyskusja w sali wykładowej, podczas gdy studenci są odcięci od sieci. Studenci trzeciego roku germanistyki nie byli w stanie wymienić żadnego znanego czeskiego autora (!), zaś studenci dziennikarstwa na pytanie wykładowcy o filozofię Sartre’a przyznali, iż ani jeden z nich nie czytał nic tegoż autora. Mój przyjaciel wykładający fotografię w Filmówce miał dość tego, że studenci rzekomo interesujący się tą sztuką w ramach prac semestralnych przepisują eseje i wieści z netu. Robi studentom podczas zajęć… regularne kartkówki. Po trzech godzinach pisania dostaje przeciętnie po jednej zeszytowej kartce formatu A4 zapisanej oryginalnymi analizami swych wychowanków.
Ruszanie głową, podobnie jak ruszenie pupy z kanapy po to, by sięgnąć po jakże ciężki tom encyklopedii, jest taaaakie męczące. A rozmowa z panią w bibliotece to już w ogóle… zmora jakaś. Rewersy trzeba wypełniać. A co to znaczy rewers? Po co czytać tego Sartr’a? Można sobie jakieś wikicytaty wyguglać za darmo i po sprawie. I z tak wyguglanym wykształceniem można oczekiwać wysoko płatnych miejsc pracy.