Ruszyły na pomoc bez zastanowienia. Dziś działają ze sztabem ludzi
Cztery Parczewianki: Milena, Weronika, Karolina i Natalia, wywróciły swoje życie do góry nogami, aby pomóc uciekającym przed wojną mieszkańcom Ukrainy. W ich akcję, z czystej dobroci serca, zaangażowało się wiele osób. Niestety, nie wszystkim ten pomysł wydał się możliwy do zrealizowania.
21.03.2022 | aktual.: 21.03.2022 20:24
Pomysł, by pomóc uchodźcom z Ukrainy, narodził się spontanicznie. Natalia wspomina, że mocno przejął ją widok matki z ośmiomiesięcznym dzieckiem, która przybyła do Parczewa dosłownie bez niczego, aby znaleźć schronienie. Chwilę później wolontariuszka zorganizowała zbiórkę potrzebnych rzeczy. Darów było na tyle dużo, że potrzebowała pomocy w ich posortowaniu i przekazaniu dalej. W międzyczasie powstało ogłoszenie - szukano transportu i kierowców na granicę. Tak właśnie spotkały się cztery kobiety, które poruszają niebo i ziemię, aby wesprzeć ukraińskich sąsiadów: Milena, Weronika, Karolina i Natalia.
"Pierwszego dnia wszystkie się popłakałyśmy"
Parczewiankom, dzięki zaangażowaniu innych mieszkańców, bardzo szybko udało się znaleźć halę, która została im bezpłatnie użyczona. Mogą w niej magazynować żywność, leki, ubrania oraz wszystkie rzeczy, których potrzebują uchodźcy. Rąk do pracy nie brakuje. Mieszkańcy gminy chętnie wspierają wolontariuszki.
- Pomagają nam głównie osoby prywatne. Pada hasło, co jest potrzebne. W ciągu jednego dnia mamy tyle darów, że możemy zapakować całego busa - tłumaczy Milena.
Pomoc nadciąga z wielu miejsc - do Parczewianek odezwały się m.in. osoby prywatne mieszkające w Niemczech, które zorganizowały zbiórkę i zapewniły transport palet z żywnością. Za darmo. Dziewczyny świetnie sobie radzą same, niemniej jednak poczucie wsparcia ze strony władz z pewnością wzmocniłoby i ułatwiłoby działania, w które zaangażowało się tyle osób.
- Swoje działania zaczęłyśmy w sobotę 26 lutego, władza wyciągnęła do nas pomocną dłoń dopiero, gdy nasza hala i pomoc działały już sprawnie i intensywnie. Oficjalna obietnica pomocy padła zbyt późno, a nasza prośba z dofinansowaniem opłaty za prąd na hali, na której codziennie pomagamy, przeszła bez echa. Niemniej jednak udało nam się uzyskać w porozumieniu z władzami szafkę na leki - dodaje kolejna wolontariuszka.
Organizacyjny chaos i brak komunikacji
Problem z porozumieniem się pomiędzy władzami a ludźmi, którzy pomagają na własną rękę, jest przecież niepotrzebny. Rozmówczynie zauważają, że w mediach często pomijany jest fakt, kto tak naprawdę pomaga uchodźcom. Często jest natomiast mowa o płynnej współpracy samorządów z osobami prywatnymi, co, według samych wolontariuszek, jest niezgodne z prawdą.
- Z jednej strony nie chciałybyśmy się do tego odnosić. Z drugiej, to przykre, że media podają to w taki sposób, że rząd, samorządy pomagają od samego początku. To absolutna fikcja. Oczywiście, nie powiem, są wyjątki, gdzie samorządowcy się super angażują. My mamy tylko jeden ogólny apel do pozostałych ludzi: skoro nie pomagają, to niech chociaż nie przeszkadzają, bo to jest większy problem. Część wolontariuszy traci 80 proc. swojej energii na użeranie się z urzędami, a nie na pomocy - słusznie zauważa Karolina.
Wolontariuszki używają krótkiego, w wielu przypadkach bardzo trafnego porównania. "Momentami to nie pomaga Polska, tylko Polacy". Ludzie, którzy przeorganizowali swoje życia i zaangażowali się we wszystkie inicjatywy na rzecz uchodźców z Ukrainy, nie liczą na poklaski.
- Nie pozwolimy się nikomu podpisać pod naszymi działaniami, nie ze względu na nas, a tych wszystkich ludzi, którzy rzucili się do pomocy i pracują z nami codziennie, w swoim wolnym czasie. Potem przyjdzie ktoś, zrobi sobie ładne zdjęcia i co? Nie można tego tematu pominąć - podkreśla Weronika.
"Najwięcej mówią ci, którzy nic nie robią"
Wolontariuszki podkreślają, że ich celem jest pomoc jak największej liczbie uchodźców z Ukrainy. Cała społeczność, która zaangażowała się w rozpoczętą przez nie inicjatywę, działa z dobroci serca, a nie chęci jakiegokolwiek zysku czy "pokazania się". To pospolite ruszenie najwyraźniej dziwi niektóre osoby, które nie są w stanie zrozumieć, że można po prostu zacząć działać.
- Jednego dnia przychodzi do nas ktoś z gminy i ma zastrzeżenia do zorganizowania zbiórki. Drugiego przekierowuje ludzi szukających pomocy z pobliskich gmin do nas na Tatarczną. Niesmak i przykrość pozostaną na długo - komentuje Karolina.
Natalia, Milena i Weronika kiwają głowami na słowa koleżanki.
- W żadną politykę się nie bawimy. Oczywiście, jeśli któraś z tych osób chce przyjść i nam pomóc, to bardzo nas to ucieszy. Przecież naszym głównym celem jest bezinteresowna pomoc innym, mimo że niektórym najwyraźniej trudno to sobie uzmysłowić - zauważa Weronika.
Wolontariuszki dodają, że osoby, które powinny wesprzeć ich pomysł, nie dawały im szans na przetrwanie i zorganizowanie pomocy.
- Każdy nasz wieczór wygląda tak, że się wspieramy i powtarzamy, że nie damy się schować. Jesteśmy dla siebie wzajemnie siłą - dodaje.
Ludzie, którzy przychodzą i ofiarują pomoc oraz dary, liczą na te cztery dzielne kobiety. Mają do nich pełne zaufanie, bo widzą, ile dobrego już zrobiły i jak wygląda ich działalność.
To pospolite ruszenie ludności niesie pomoc
Wolontariuszki wspominają o tym, że początkowy chaos można jakoś uzasadnić. Nikt nie był gotowy na tę sytuację.
- Najpierw wszyscy tłumaczyli to w ten sposób: bo władza odgórna, bo rozporządzenia, bo ktoś jeszcze, bo ktoś czegoś nie wydał, bo był weekend. My nie mieliśmy weekendu, działaliśmy, ale w porządku. Rozumiem sytuację, ale jest jedno "ale". Mamy już trzeci tydzień wojny i dalej, w wielu przypadkach, nic się nie zmieniło - wyznaje Karolina.
Wolontariusze, gdy tylko rozpoczęła się rosyjska agresja, zaczęli działać bez względu na wszelkie "procedury". To właśnie ludzie dobrej woli pojawili się na polskich dworcach czy w samych halach w Parczewie. Sytuacja w Ukrainie wciąż jest niesamowicie trudna, a do Polski falami przychodzą kolejni uchodźcy. Wolontariuszki mówią o dość zaskakujących sytuacjach, z którymi się mierzą.
- Zapytałam się grupy osób, która do nas przyjechała - skąd o nas wiecie? Co usłyszałam? "Wójt nas wysłał!". Ludzie przyjeżdżają i się pytają, czy to są rzeczy z organizacji, czy jesteśmy jakąś specjalną akcją humanitarną. A gdzie są urzędy, które mogłyby stworzyć coś takiego? - dodaje jedna z organizatorek całego przedsięwzięcia.
W tym momencie pojawia się ważne pytanie - skoro urzędnicy i tak kierują przyjezdnych właśnie do Parczewianek, dlaczego, zamiast pomóc, pojawiały się głosy, iż działania kobiet nie mają sensu i racji bytu?
Zobacz też:target="_blank"> Wolontariuszka trafiła do rosyjskiej niewoli. "Ratowała życie ludności cywilnej"
Wolontariuszki nie zamierzają się poddać
Kobiety ani myślą się poddawać, choć, co same przyznają, momentami jest trudno. Mają chwile podłamania czy zmęczenia. Codziennie widzą, jak tę okropną sytuację przeżywają ich ukraińscy goście. Zwracają też uwagę, że wśród osób zajmujących się sortowaniem oraz przygotowywaniem paczek znajdują się również Ukraińcy, którzy dzień lub dwa wcześniej znaleźli schronienie w Parczewie i okolicach.
- Dla psychiki tych osób również jest lepiej, że nie siedzą same, tylko włączają się w działanie. Nie siedzą na Telegramie czy telefonie przez cały czas, tylko są między ludźmi i mogą się udzielać - podkreśla Weronika.
Na hali starają się nie rozmawiać o wojnie - to pomaga jednej i drugiej stronie. Wspólne działania sprawiają, że wszyscy w pewien sposób oswajają się z sytuacją.
Cztery wolontariuszki, wraz ze sztabem ludzi, którzy dosłownie w chwilę zorganizowali się sami, dalej załatwiają noclegi, transport i zbiórki na rzecz ukraińskich sąsiadów. Nieprzerwanie od 26 lutego niosą pomoc przybywającym uchodźcom.
"Nikt nie był przygotowany na taki scenariusz"
Burmistrz Parczewa przyznał, że ruchy oddolne, które powstały z dnia na dzień, z potrzeby chwili, świetnie wypełniają lukę decyzyjną pomiędzy samorządami a aparatem państwowym.
- Jako instytucje państwowe funkcjonujemy też w pewnych ramach prawnych. Osoby fizyczne, wolontariusze, nie są związani pewnymi obostrzeniami prawnymi, a po prostu reagują najszybciej na to, co się dzieje dookoła. Tak było w naszym przypadku. Panie podjęły decyzję, aby utworzyć taki punkt w Parczewie. Staramy się współpracować, ale przede wszystkim, jeśli mówimy o samorządzie i takim wolontariacie - jest jedna podstawowa zasada: nie przeszkadzać. Ewentualnie reagować na to, w czym możemy pomóc jako samorząd - tłumaczy Paweł Kędracki, burmistrz Parczewa.
Kędracki zwraca również uwagę na fakt, że większość uchodźców znalazła się na terenach najbiedniejszych województw, co jest ogromnym wyzwaniem dla lokalnych samorządów.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!