Rząd proponuje nowe rozwiązanie w sprawie in vitro
Rząd chce, by zapłodnienie in vitro było finansowane w ramach programu zdrowotnego. To racjonalny pomysł - uważają eksperci. W ocenie tej propozycji premiera Donalda Tuska i ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza podzieleni są politycy.
22.10.2012 | aktual.: 01.08.2017 10:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Rząd chce, by zapłodnienie in vitro było finansowane w ramach programu zdrowotnego. To racjonalny pomysł - uważają eksperci. W ocenie tej propozycji premiera Donalda Tuska i ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza podzieleni są politycy.
Refundacja ma być dostępna dla par (nie tylko małżeństw), które udokumentują, że od roku bezskutecznie starają się o dziecko. Program przewidziany jest na 3 lata; ma objąć 15 tysięcy par.
Koszt pierwszego pół roku funkcjonowania programu - od lipca do końca 2013 r. - to ok. 50 mln zł. W następnych latach ma to być kwota dwukrotnie wyższa.
Na razie refundowany ma być tylko zabieg in vitro, leki związane z terapią hormonalną przygotowującą do zabiegu nie będą objęte refundacją. Prof. Waldemar Kuczyński z Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego szacuje, że stały koszt samej procedury to ok. 5-6 tys. zł, a do tego trzeba doliczyć koszty zmienne – w wysokości od 2-3 tys. do 6-10 tys. zł – które zależą od stanu zdrowia pacjentki, przygotowania do zabiegu, potrzebnych leków itd.
Premier zapowiedział, że dalsze losy programu będą zależały od zapisów ustawy, która ma powstać w ciągu pierwszych trzech lat działania programu. "Jeśli nie wejdzie w życie ustawa, która to będzie regulowała, bo posłowie nie dojdą ze sobą do porozumienia, to będzie możliwość przedłużania takiego programu" – dodał Tusk.
Szef rządu poinformował, że w przyszłości ustawa rozstrzygnie, czy tylko małżeństwa, czy również single lub pary żyjące w związku niemałżeńskim będą mogły ubiegać się o finansowanie lub w ogóle korzystać z procedury in vitro.
Przypomniał, że obecnie polskie prawo w ogóle nie przewiduje ograniczeń w tej kwestii. "Dziś każdy kto chce, jeśli ma pieniądze, może się poddać procedurze in vitro, nikt nie bada preferencji seksualnych, statusu prawnego danej pary. (...) Tak czy inaczej finansowanie przez program zdrowotny powinno ograniczyć tę pełną dowolność, która niepokoi bardziej konserwatywnie wrażliwych obywateli" - uznał Tusk.
- Zaprezentowany w poniedziałek program leczenia niepłodności metodą in vitro jest bardzo dobry, realny i przybliża Polskę do rozwiązań europejskich w tym zakresie - ocenia prof. Sławomir Wołczyński, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu, który kieruje Kliniką Rozrodczości i Endokrynologii Ginekologicznej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.
„Wreszcie pojawia się propozycja realna, która i odciąży finansowo pacjentki, i jest korzystną propozycją demograficzną - bo to również trzeba uwzględniać" - powiedział PAP prof. Wołczyński. W jego ocenie założenia programu przedstawione przez premiera dotyczące liczby par, która mogłaby skorzystać z programu oraz jego kosztów są realne.
Również zdaniem prof. Waldemara Kuczyńskiego z Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego przedstawione w poniedziałek rozwiązanie w sprawie in vitro jest racjonalne. Według niego z szacunkowych danych PTG wynika, iż w Polsce jest zapotrzebowanie na wykonanie ok. 10-12,5 tys. takich procedur rocznie. "Kliniki wykonują prywatnie ok. 7 tys. cykli leczenia rocznie, czyli ok. 60 proc. tego zapotrzebowania" - ocenił.
Także według byłego ministra zdrowia Marka Balickiego to dobra propozycja. "To dobry krok. Szkoda tylko, że tak późno. Można było to zrobić już pięć lat temu" - dodał. Jak mówił, w Polsce brakuje dokładnych badań, ale według ekspertów niepłodność dotyczy ok. 10-12 proc. populacji, zaś par wymagających in vitro jest ok. 2 proc., czyli ok. 25 tysięcy.
W ocenie planów premiera w sprawie in vitro podzieleni są politycy. "Bardzo dobrze się stało" - oceniła wiceszefowa klubu PO Małgorzata Kidawa-Błońska. Podkreśliła jednocześnie, że rozwiązanie zaproponowane przez szefa rządu nie zdejmuje z klubu parlamentarnego PO odpowiedzialności za przygotowanie dobrej ustawy.
Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak uważa, że regulacja sprawy in vitro na poziomie rozporządzenia to obejście prawa i dowód na to, że Donald Tusk nie ma większości w Sejmie. "Gdyby tę większość miał, zostałaby przyjęta ustawa" - komentował Błaszczak. Ocenił, że przy trudnej obecnie sytuacji w polskiej służbie zdrowia nie stać państwa polskiego na taką procedurę.
Z kolei Janusz Piechociński z koalicyjnego PSL z oceną planów rządu w sprawie in vitro wstrzymuje się do momentu przedstawienia ich na piśmie. Uważa, że na obecnym etapie dyskusja jest przedwczesna.
Zdaniem szefa SLD Leszka Millera plany rządu w sprawie in vitro to krok w dobrym kierunku. "Przeciwnicy in vitro mówią, że ta sfera powinna być regulowana ustawą, a nie rozporządzeniem, czy programem ministra zdrowia. Ja uważam, że nie musi być regulowana ustawą, bo akt prawny może być podpięty pod ustawę o funkcjonowaniu ochrony zdrowia publicznego. Więc myślenie pana premiera idzie w dobrym kierunku" - powiedział Miller.
W ocenie rzecznika klubu Ruchu Palikota Andrzeja Rozenka z planu Tuska w sprawie in vitro nic nie wyjdzie. "Rozwiązanie jest pozaprawne, premier wymyślił bajpas, obejście Sejmu. To nie rozwiązuje problemu, to zabieg na chwilę, jakaś proteza, którą na dodatek bardzo łatwo oprotestować" - stwierdził.
Szef klubu Solidarnej Polski Arkadiusz Mularczyk ma poważne wątpliwości, czy propozycja premiera jest zgodna z konstytucją i czy szef rządu może w taki sposób podejmować działania "wkraczające w sferę ludzkiego poczęcia". "Uważamy, że tego rodzaju kwestie powinny być regulowane ustawowo, dotyczą one spraw fundamentalnych" – mówił Mularczyk.
(PAP/ma)