Skandalistka z Niemodlina. Dała do wiwatu Polakowi

Poliksena Pückler zapisała się w kronikach z opinią skandalistki. Żyjąca na przełomie XVI i XVII w. w zamku w Niemodlinie hrabina chyba zbyt mocno wczuła się w etymologię swojego imienia, na które składają się dwa wyrazy: "wielu" i "gości". Znana była bowiem z przyjmowania kosztownych prezentów w zamian za obietnicę małżeństwa i niedotrzymywania złożonych wcześniej zobowiązań.

Zamek w Niemodlinie
Zamek w Niemodlinie
Źródło zdjęć: © Adobe Stock, East News

21.07.2023 15:20

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Pół godziny drogi od Opola leży Niemodlin, urokliwe miasto słynące z kolegiaty, unikalnego rynku w kształcie wrzeciona, tak zwanej "ulicówki" i sięgającej początkami XIV wieku hodowli karpia królewskiego poławianego z okolicznych stawów. W sondażach na atrakcję Niemodlina bezapelacyjny zwycięzca jest jednak jeden: magicznych zamek, który wielokrotnie w swojej kilkusetletniej historii był najeżdżany, palony, niszczony, odbudowany i ponownie niszczony, aż do 2015 roku, kiedy nowy właściciel zaczął przywracać mu świetność i otworzył dla zwiedzających.

"Łakomy kąsek"

W historii dawnej książęcej rezydencji wiele się działo. Przewijali się przez nią Piastowie Śląscy, Hohenzollernowie, familie Promnitzów i Praschmów, ekipa filmowa Jana Jakuba Kolskiego ze zdjęciami do poetyckiego "Jasminum". Jednak najosobliwszy epizod rozegrał się tu z końcem XVI wieku za sprawą kobiety.

W 1591 roku Poliksena Nacher von Buchwald pochowała 48-letniego męża, pana na zamku w Niemodlinie, Baltazara Pücklera, lojalnego poddanego cesarskiego i właściciela księstwa opolsko-raciborskiego. Baltazar zbił imponujący kapitał na hodowli świń, w których jadłospisie dominowały żołędzie licznych w okolicy dębów. Żywiciele świnek Baltazara do dziś są ozdobą najstarszego w Polsce arboretum w pobliskim Lipnie, słynącego z nie mniej okazałych żywotników, cyprysików i tulipanowców.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wdowa po Baltazarze należała do pań zaradnych, toteż opłakawszy męża, z werwą zajęła się pomnażaniem pozostawionego przez niego majątku. Nie wiemy, jak wyglądała, bo nie zachował się żaden jej portret. Wiemy za to z całą pewnością, że była w wieku bohaterek powieści Balzaka, cieszyła się niesłabnącym zainteresowaniem starających się o jej rękę adoratorów i opinią "łakomego kąska".

Pozwala to sądzić, że urody musiała być nieprzeciętnej, choć złośliwi appealu dopatrują się w jej nie mniej urodziwym majątku. Zalotnicy mieli więc o co toczyć boje: prześcigali się w uprzejmościach i pomysłach na kosztowne podarki. Poliksena prezenty skwapliwie przyjmowała, ale nie zamierzała się dzielić swoją fortuną i odrzucała zaloty starających się o jej względy kandydatów.

Przyjęła podarki i odrzuciła zaręczyny

Godną podziwu determinacją wykazał się zwłaszcza jeden z nich: 30-letni polski szlachcic, Jan Gratus Tarnowski, rotmistrz, kasztelan żarnowiecki i starosta nowokorczyński. Zjawił się przed bramą niemodlińskiego zamku w paradnej karecie wypchanej po brzegi podarkami. Poliksena z czarownym uśmiechem przyjęła dary, co zmyliło kawalera, który uznał, że może liczyć na jej specjalne względy. Obdarowana była jednak innego zdania. Oznajmiła, że prezenty są zbyt skromne, w związku z czym nie może obiecać hrabiemu swojej ręki. Zwłaszcza pierścionek zaręczynowy jawił jej się na tyle niepozornie, że mogła potraktować go co najwyżej jako rewanż za gościnę. W Tarnowskim zawrzało, co jest o tyle zrozumiałe, że początkowa zalotność Polikseny pozwalała mu żywić pewne nadzieje.

Wtedy w myślach Jana Gratusa zrodził się plan zdobycia kapryśnej wdówki metodą kija. Pozbierał oddział piechoty i jazdy, na jego czele najechał na zamek w Niemodlinie, obsadził tamtejszą zbrojownię i profilaktycznie zagwoździł działa. Najazd okazał się brzemienny w skutkach, choć pewnie nie takich, jakich oczekiwał pomysłodawca: Poliksena i jej obecna na zamku sędziwa matka wpadły w popłoch na tyle gwałtowny, że ta ostatnia po paru dniach zmarła.

Pogrążona w kolejnej żałobie wdowa zwróciła się do starosty opolskiego z prośbą o ochronę przed zawziętym stalkerem. Starosta przychylił się do jej prośby i tak oto pierwszego maja 1595 roku stu zbrojnych na koniach zabezpieczało ją podczas podróży na pogrzeb matki aż do Kujaw na niebezpiecznej drodze przez Skorogoszcz, Mikolin, Narok, Opole i Krapkowice. Wobec groźnie prezentującej się siły dowodzonej przez rotmistrza Jana von Schneckenhausa hrabia Jan Gratus z Tarnowa zrezygnował z uprowadzenia metodą "na Sabinki".

Zakaz flirtu pod karą grzywny

Nie oznaczało to jednak wcale rezygnacji ze starań o rękę i majątek wdowy po Pücklerze: urażony kandydat skierował sprawę na urzędnicze tory i wniósł skargę przeciwko Poliksenie o niespełnienie przyrzeczenia zawarcia małżeństwa. Pierścionek zaręczynowy przyjęła? Przyjęła, zatem sprawa wydawała się przesądzona. W odpowiedzi hrabina wystosowała list do króla polskiego Zygmunta III Wazy, zaklinając się w nim, że niczego Polakowi nie obiecywała, co najwyżej stosowała niewinne techniki flirtu, a biżuteria nie robi na niej żadnego wrażenia.

O miłosnych zapasach zrobiło się głośno: do zbadania sprawy powołano zatem specjalną komisję, która po zapoznaniu się ze szczegółami, ostatecznie orzekła, że hrabina Poliksena nie przyrzekła ręki Janowi Gratusowi z Tarnowa, a pierścionek jest formą uniwersalnego prezentu w zamian za gościnę. Krewki Gratus nie dawał jednak za wygraną i próbował dochodzić swych praw, pisząc również listy do króla Polski.

Ostatecznie, starostwo w Opolu upomniało awanturnika i zakazało Poliksenie pod rygorem kary tysiąca talarów składania Janowi z Tarnowa jakichkolwiek matrymonialnych zobowiązań. Poliksena wzięła sobie zalecenia władz do serca i w kilka lat później wyszła za mąż za Victorina Ziertina z Moraw. Po jej śmierci w 1609 roku gigantyczny spadek odziedziczyły dzieci z pierwszego małżeństwa, w tym jej córka, również Poliksena zwana Młodszą, żona Weigharda Promnitza, który swego czasu stanął na czele protestanckiego, antyhabsburskiego obozu na Śląsku.

A jak potoczyły się losy Jana Gratusa Tarnowskiego? Jan Gratus ochłonął i po latach ożenił się z Anną Korniakt herbu Krucina, pół Greczynką, z którą miał czworo dzieci. Z pewnością było to małżeństwo z miłości, nie licząc drobnego faktu, że Anna była córką pochodzącego z Krety Konstantego Korniakta, najbogatszego mieszkańca Lwowa.

Źródło artykułu:Dagmara Spolniak
zamekszlachtazaloty
Komentarze (1)