Krzysztof Kolberger. Długo skrywał wielką tajemnicę
Andrzej Wajda mówił o nim "dziecko szczęścia ". Zawodowo pewnie tak było. Od pierwszych dni swojej aktorskiej kariery zyskał uznanie nie tylko reżyserów, ale też setek fanów. Zwłaszcza kobiet, które po spektaklach tłumnie gromadziły się przed jego garderobą. O szczęście w życiu prywatnym musiał walczyć z przeciwnościami losu.
Urodził się 13 sierpnia 1950 r. w Gdańsku, w dobrej, kochającej się rodzinie. Matka, z zawodu nauczycielka, prowadziła klub dziennikarza w Domu Prasy. Była wymagająca, ale bardzo ciepła. Ojciec pochodził ze Lwowa i był inżynierem telekomunikacji. To on wymyślił dla syna imię Krzysztof. Uważał, że pasuje do międzynarodowo brzmiącego nazwiska Kohlberger (spolszczył je w 1953 r.), a syn, który w przyszłości stanie się Christopherem, zrobi karierę jako dyplomata. W domu jednak wołano na chłopca Wojtek.
Dzieciństwo i młodość przyszły aktor spędził wraz z siostrą Barbarą w części willi w Gdańsku-Wrzeszczu, przy ul. Karłowicza. - Terenem naszych zabaw był placyk porośnięty drzewami, wspaniałe topole - opowiadał. - Tam odbywały się różne wymyślane przygody. Czasem bawiliśmy się również w jakieś teatrzyki.
Grał w siatkówkę, myślał nawet o karierze sportowca. Plany pokrzyżowały mu jednak kontuzje. Zaczął więc uczęszczać na zbiórki harcerskie i do kółka charytatywnego przy kościele. Wspólnota religijna wciągnęła go na tyle, że rozważał nawet seminarium duchowne. Jednak ostatecznie górę wzięła pasja aktorska.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Marta Żmuda Trzebiatowska: "Jestem z tego pokolenia, które dostawało listy od widzów"
W szkole średniej (ukończył IX Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku) zaczął brać udział w konkursach recytatorskich, tanecznych, muzycznych, które często wygrywał. Założył szkolny kabaret "Syfon" i grał w nim pierwsze skrzypce.
Po maturze, którą zdał w wieku 17 lat, wyjechał do Warszawy, by studiować na tutejszej PWST. Był pewien, że dostanie się za pierwszym razem, zwłaszcza że czuł, iż zrobił wrażenie na komisji egzaminacyjnej. Zaprezentował m.in. piosenkę Jerzego Połomskiego "Młodym być i więcej nic!". Gdy śpiewał: "zakochanym być i kochanym być, i mieć wciąż 20 lat", profesor Aleksander Bardini uśmiechał się i mówił: "A on ma dopiero 17 lat!". Niestety, nie znalazł swojego nazwiska na liście przyjętych. Usłyszał, że ma "martwy wzrok" i zeza. Wszystko dlatego, że do egzaminów podszedł bez okularów. Nie dał się jednak zbyć. Złożył odwołanie, przyniósł zaświadczenie od lekarza, że nosi okulary, i został przyjęty.
Już od pierwszych dni studiów wszystkie koleżanki były pod jego urokiem. - Był przystojny, miał świetny głos, wydawał mi się wtedy zbyt idealny na tle innych - wspominała Ewa Dałkowska. - Ale trzeba dodać, że stanowiliśmy rocznik wyrazistych osobowości: Joasia Żółkowska, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Marek Kondrat, Jerzy Radziwiłowicz.
On jednak nie rozglądał się za dziewczynami. Przynajmniej do czasu, gdy dwa lata później szkolnymi korytarzami zaczęła przechadzać się smukła, rudowłosa, eteryczna i bardzo kobieca Anna Romantowska. Choć byli rówieśnikami, on był już na trzecim roku, a ona dopiero zaczynała studia. Oszalał z miłości do niej, lecz ona długo nie chciała się wiązać. Studziła jego uczucia, jakby wyczuwała, że są inne niż to, którego oczekiwała od zakochanego mężczyzny. Z czasem jednak zrozumiała, że nie potrafi zlekceważyć bliskości, czułości i ciepła, jakie dawał jej Krzysztof.
Po studiach aktor wyjechał do Katowic, by grać u Ignacego Gogolewskiego w Teatrze Śląskim, lecz wkrótce wrócił, gdyż Adam Hanuszkiewicz dał mu angaż w stołecznym Teatrze Narodowym. Tą samą drogą dwa lata później podążyła Anna Romantowska. Gdy znów oboje byli w Warszawie, zaczęli razem pracować w Polskim Radiu, na antenie którego recytowali w kultowym "Lecie z Radiem" niezapomniane "Strofy dla Ciebie" (do muzyki Janusza Strobla). Ich piękne głosy i miłosne podteksty rozpalały wyobraźnię wsłuchanych w romantyczne wiersze Polaków.
Któregoś razu Tadeusz Sznuk zdradził na antenie, że Krzysztof Kolberger zaproponował Annie Romantowskiej małżeństwo. Prezenter zagadnął aktorkę, czy powiedziała już lub powie "tak". Odparła, że jeszcze nie wie. W końcu jednak przyjęła oświadczyny. Była gotowa odłożyć karierę, chciała mieć czas na stworzenie domu i rodziny.
Pobrali się, w 1978 r. przyszła na świat ich jedyna córka, Julia, która dzisiaj jest reżyserem filmowym. Niestety, małżeństwo trwało zaledwie kilka lat. Już na początku lat 80. zdecydowali się na rozstanie. O ich cichym rozwodzie długo wiedzieli jedynie najbliżsi. Gdy wieść trafiła do mediów, podejrzewano, iż przyczyną był romans aktora z inną kobietą. Wtajemniczeni wiedzieli jednak, że prawda jest zupełnie inna. Zdradził ją dopiero niedawno aktor, Jarosław Jakimowicz. W programie "W kontrze" w TYP wyznał, że gdy mieszkał z żoną w Barcelonie, odwiedzał ich tam Krzysztof Kolberger ze swoim partnerem.
- Jego partnera spotkałem niedawno na ulicach Warszawy. Zajmuje się kostiumami w filmach fabularnych - wspominał. Po tych słowach milczenie zdecydowała się przerwać córka aktora.
- Jestem do dziś zaprzyjaźniona z partnerem taty, wspaniałym człowiekiem. To jest dziadek dla mojego syna - wyznała Julia Kolberger w wywiadzie dla "Repliki". - Jeśli się jest dzieckiem kochającego rodzica, to naprawdę orientacja rodzica jest bez znaczenia.
Oboje bardzo chcieli kiedyś razem pracować. Niestety, nie doczekali tej chwili. O tym, że ma raka nerki, pan Krzysztof dowiedział się podczas rutynowych badań, które zasugerował mu lekarz po tym, jak jego siostra zmarła na tę samą chorobę. Miał wtedy 46 lat. Nie poddał się. Nie narzekał, choć walka trwała latami. Słuchał lekarzy, leczył się i cały czas pracował. Nawet wtedy, gdy z trudem wychodził na scenę. Nikomu się nie żalił. Wręcz przeciwnie, wciąż emanował dobrocią, spokojem, optymizmem. To on dodawał otuchy innym.
- W całym swoim życiu nie spotkałam kogoś o takim ładunku człowieczeństwa, szlachetności, lojalności. Tacy ludzie jak Krzysztof nie rodzą się na kamieniu - mówiła o nim Anna Romantowska.
On sam wychodził po prostu z założenia, że dobro wraca. - Wierzę, że jak uśmiechnę się do złodzieja, to mnie nie okradnie. To brzmi naiwnie, ale jakoś nikt mnie dotąd nie okradł. Jeśli dajemy innym ciepło i dobro, to odpłacają tym samym. Tym naszym dobrem są trochę zniewoleni.
Jeszcze w 2010 r. jeździł razem z Anną Romantowską ze spektaklem "Liryki Słowackiego i innych". W czerwcu odwiedzili m.in. poznańską Scenę na Piętrze. - Ze względu na chorobę był na spektakle wożony w pozycji leżącej. Co godzinę brał specjalnie przygotowane leki. Polegiwał, skupiając siły przed przedstawieniem - wspominał dyrektor teatru Romuald Grząślewicz.
Aktorka widziała cierpienie byłego męża. Nie potrafiła powstrzymać łez i żalu, lecz trwała przy nim do samego końca. Spędzili razem Wigilię, na której obecny był również partner aktora. 7 stycznia 2011 r. Krzysztof Kolberger odszedł. Został pochowany na warszawskich Powązkach.