Jan Brzechwa. Niepoprawny donżuan, którego gestapowcy wzięli za obłąkanego

Kobiety okazywały mu względy, a on z tego chętnie korzystał. Jeden z romansów doprowadził go kiedyś na skraj szaleństwa...

Jan Brzechwa
Jan Brzechwa
Źródło zdjęć: © Domena publiczna

15.11.2024 13:17

Wysoki, przystojny, zawsze elegancko odziany, w kapeluszu i z laseczką. Na dodatek bardzo zamożny. Jest nie tylko jednym z najlepszych prawników II RP, ale też wziętym tekściarzem, autorem kabaretowych piosenek, monologów, skeczów. Gdy zasiada na teatralnej widowni, aktorki zerkają na niego z ciekawością zza kulis. Młodziutka Stefania Grodzieńska ogłasza, że "musi się w nim zakochać". Nie ona jedna chętnie nawiązałaby bliższą znajomość ze sławnym mecenasem. Tym bardziej, że o jego słabości do pięknych kobiet krążą w towarzystwie liczne legendy.

Naprawdę nazywał się Jan Lesman i jako prawnik praktykował pod tym nazwiskiem. Choć profesje fachowca od paragrafów i kabaretowego tekściarza wydają się od siebie bardzo odległe, on łączył je z powodzeniem. Specjalizował się w prawie autorskim, które dopiero wtedy kształtowano. Odnosił tak duże sukcesy, że stał się znany w całej Europie. Jako skuteczny prawnik osiągał znaczne dochody i potrafił robić z nich użytek. Był człowiekiem niezwykle towarzyskim, żył na wysokiej stopie, lubił bywać w dobrych lokalach, gdzie często regulował rachunki za przyjaciół.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jego życie osobiste było bardzo burzliwe. Wprawdzie nie dorównywał pod tym względem swojemu kuzynowi, Bolesławowi Leśmianowi, preferującemu trójkąty i czworokąty erotyczne, ale niewiele mu ustępował. Przez pewien czas mieszkał w Warszawie, w pracowni malarskiej swej krewnej, Celiny Sunderland, wieloletniej kochanki kuzyna, a w tym samym domu mieszkała także wielka miłość Leśmiana, Dora Lebenthal. Brzechwa (taki pseudonim literacki przyjął za namową Bolesława - dwóch Lesmanów w literackim światku to o jednego za dużo) był powiernikiem we wzajemnych kontaktach tego czworokąta. Leśmian był bowiem żonaty, a obie panie miały ze sobą romans.

Plotki głosiły, że Brzechwa stał się piątym elementem tej erotycznej układanki. Wykorzystywał czas, gdy Leśmian wyjeżdżał w sprawach zawodowych do Hrubieszowa, romansując zarówno z Dorą jak i Celiną. Nie przeszkodziło mu to w poślubieniu w 1926 r. kuzynki ich wszystkich, Marii Sunderland. Małżeństwo szybko się jednak rozpadło, gdyż Brzechwa zainteresował się córką bogatego przemysłowca, Karoliną Lentową. Rozstanie nie przebiegało bezboleśnie, niektórzy znajomi twierdzili wręcz, że poeta "w bestialski sposób obchodził się ze swoją żoną". W efekcie była żona odcięła go od kontaktów z dzieckiem. Córkę zobaczył dopiero na pogrzebie Leśmiana, gdy miała już 10 lat.

Żonaty czy nie, Brzechwa nie unikał przelotnych romansów, był jednak człowiekiem bardzo dyskretnym. Jeżeli zwierzał się znajomym ze swoich przygód, to raczej opisywał porażki. "Przypominam sobie jego uroczą relację" - opowiadał pisarz Antoni Marianowicz - "o paryskiej przygodzie z piękną pedikiurzystką. Janek kazał się jej zgłosić do pokoju o 11.00 wieczorem i zamówił butelkę szampana. Panienka znosiła się punktualnie co do minuty, otworzyła swą walizeczkę i, odmawiając wszelkiej konsumpcji, zabrała się do roboty.... Mam na myśli robotę przy odcinaniu paznokci. »Próbowałem jakichś akcji zaczepnych, mówił Janek, ale spojrzała na mnie takim wzrokiem, że poniechałem dalszych awansów. I jak idiota spędziłem wieczór z bosymi stopami w misce z gorącą wodą«".

Poeta przyznał się też kiedyś do romansu z pewną stenotypistką sądową pochodzenia żydowskiego, która nawet w najbardziej intymnej sytuacji nie mogła zapomnieć o dzielącej ich różnicy pozycji zawodowej. W trakcie zbliżenia wykrzykiwała w ekstazie: "Oj, panie mecenasie! Uj, panie mecenasie!".

Brzechwa twierdził uparcie, że pisarstwem dla dzieci zajął się pod koniec lat 30. tylko po to, by zrobić wrażenie na pewnej uroczej przedszkolance. O tym, czy mu się z nią powiodło, nie wspominał, ale sława bajkopisarza pomagała mu zdobywać względy także innych kobiet. Panie z reguły nie potrafiły się oprzeć wizji bycia muzą poety, nawet jeżeli chodziło tylko o personifikację... pchły.

"Właśnie szkicowałem postać bohaterki" - wspominał pracę przy "Pchle szachrajce" rysownik Jan Szancer - "gdy spotkana w kawiarni znajoma oświadczyła mi, że pchła powinna być do niej podobna, bo to ją właśnie miał pan Brzechwa na myśli. Ale już następnego dnia spotkałem drugi pierwowzór pchły, potem trzeci i czwarty. Niepoprawny donżuan, Janek Brzechwa, w ten sposób głaskał próżność kobiecą".

Drugie małżeństwo poety nie przetrwało próby czasu, gdyż Brzechwa jeszcze przed wybuchem wojny porzucił partnerkę dla tancerki Wity Niedzielskiej. Równolegle do niej w jego życiu pojawiały się "liczne przyjaciółki" u których "pomieszkiwał", chociaż dysponował garsonierą przy ulicy Szczyglej. Niebawem jednak poznał Janinę Serocką i wszystko miało się zmienić.

Gdy spotkał miłość swego życia, był rok 1940 i Brzechwa, z pochodzenia Żyd, znajdował się w ogromnym niebezpieczeństwie. Mieszkał co prawda po "aryjskiej" stronie, miał w miarę bezpieczną pracę jako ogrodnik, ale nieustannie groziło mu zadenuncjowanie i śmierć. On jednak zawsze twierdził, że... niemal nie zauważył II wojny światowej i okupacji hitlerowskiej. Tak podziałała na niego nieszczęśliwa miłość, stracił głowę dla pięknej żony fryzjera, a ta, choć wdała się w krótki romans z poetą, nie zamierzała wiązać się z nim na stale. Brzechwa szalał, nazywając męża wybranki "zidiociałym samcem z rogami zasadzonymi na mętnym łbie", osobnikiem "ograniczonym, aż do mdłości, który sprowadził jej życie do cerowania skarpet i mycia klozetki".

"W dniu upadku Paryża zażył truciznę, ponieważ ukochana kobieta oznajmiła mu, że kocha innego" - pisał Kazimierz Brandys. Nie ustawał jednak w wysiłkach, oświadczając się jej raz po raz. Przy którejś z kolei odmowie zemdlał.

Słał do Janiny liczące 40 stron listy, spacerował w miejscach, w których mógłby ją spotkać, obrzucał słodyczami, wydając na nie oszczędności sprzed wojny. Stanowczo zbyt często pokazywał się publicznie i w końcu został zatrzymany przez szmalcowników. Trafił na gestapo. Wydawało się, że jest zgubiony. On jednak wyznał hitlerowcom, że nie zależy mu na życiu, gdyż ukochana kobieta nie chce się z nim połączyć. Niemców tak zaskoczyło jego oświadczenie, że uznali go za człowieka niespełna rozumu i zwolnili. Brzechwa na tym jednak nie poprzestał i po kilku minutach ponownie pojawił się w pokoju przesłuchań, gdyż zostawił tam ciastko, które nabył dla Janiny tuż przed aresztowaniem. Osłupiali gestapowcy pozwolili mu zabrać torcik i utwierdzili się w przekonaniu, że mają do czynienia z obłąkanym.

Tymczasem dla Brzechwy życie bez Janiny faktycznie nie miało sensu, tym bardziej, że nie potrafił zrozumieć, dlaczego ukochana nie chciała porzucić męża. Wypominał jej, że wojna się kiedyś skończy, a wtedy on znów będzie dobrze zarabiającym prawnikiem, natomiast jej mąż pozostanie tylko fryzjerem.

"Kładziesz się obok swego matołka" - irytował się - "chociaż nie możesz patrzeć na jego tępą twarz i wyłupiaste oczy, wytężasz swą sztukę miłosną, aby dogodzić temu niedorozwiniętemu, wyblakłemu prostakowi i zmylić jego podejrzenia". Nawet gdy spotkali się przypadkiem po Powstaniu Warszawskim, to nieważne było, że oboje przetrwali tragedię stolicy, a liczył się tylko fakt, że Janina wciąż odmawiała porzucenia fryzjera. Ostatecznie jednak to Brzechwa okazał się zwycięzcą i poślubił kochankę w 1946 r. Był już wtedy ponownie wziętym radcą prawnym, a jego książki ukazywały się w ogromnych nakładach. Trudno zatem nie oprzeć się wrażeniu, że partnerka zachowała się racjonalnie, wybierając stabilizację finansową u jego boku.

Małżeństwo okazało się udane, choć poeta wrócił do dawnych zwyczajów i wiernością nie grzeszył. Sam jednak był o żonę bardzo zazdrosny. Opowiadano, że daje jej do przepisywania swe utwory, by mieć pewność, czym się zajmuje... Było im jednak razem dobrze, a pani Janina starała się spełniać marzenia męża.

"Szkoda, że nie urodziłem się w czasach rzymskich" - westchnął kiedyś. "Mógłbym jak Petroniusz wśród grona przyjaciół ucztować na leżąco, w laurowym wieńcu na głowie i prowadzić błyskotliwe rozmowy". Zorganizowała mu więc "rzymską" ucztę. Uplotła dwa wieńce, pospinała agrafkami prześcieradła i podała ułożonemu na tapczanie Brzechwie krupnik, kurczaka i czerwone wino. Eksperyment okazał się nieudany: zupa i wino poplamiły meble i prowizoryczne togi, rzucane na podłogę kości doprowadziły do szaleństwa psa.

"Nie wiem, co ci Rzymianie w tym widzieli. To piekielnie niewygodna pozycja" oświadczył poeta. Nigdy więcej nie powtórzyli "rzymskiego’' przyjęcia. Byli razem do śmierci Brzechwy w 1966 roku.

Źródło artykułu:Magazyn Retro
Zobacz także
Komentarze (0)