Polskie prostytutki 100 lat temu. Co pisała o nich kobieta, która je leczyła?
Maria Grzywo-Dąbrowska to zupełnie zapomniana, przedwojenna specjalistka od ciemnych stron ludzkiej natury. Pisała prace poświęcone między innymi trucicielkom i samobójstwom połączonym z morderstwami. Przeprowadziła też badanie bez precedensu w polskiej historii.
19.05.2023 | aktual.: 22.05.2023 13:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W 1915 roku, w samym środku pierwszej wojny światowej, niemieckie władze okupacyjne zarządziły utworzenie pod Łodzią specjalnego szpitala, w którym odizolowano ponad 650 miejscowych prostytutek, tak by ograniczyć plagę chorób wenerycznych w mieście.
Zakład funkcjonował przez osiem miesięcy, a pracowała w nim między innymi Grzywo-Dąbrowska – wówczas początkująca, trzydziestoletnia lekarka.
Skrupulatnie notowała wszystkie swoje spostrzeżenia na temat pacjentek. Przeprowadzała z nimi szczegółowe wywiady, dzień w dzień obserwowała ich życie i obyczaje. Wnioski zebrała w książce "Psychologia prostytutki" opublikowanej w 1928 roku. I nie były one szczególnie budujące.
Czytaj także: Przymusowe śluby na wsi pańszczyźnianej. Dlaczego szlachcice zmuszali chłopów do małżeństwa?
Dziecinne, leniwe, rozkapryszone
Prostytutki poddane obserwacji były zdaniem autorki dziecinne, leniwe, rozkapryszone i niezdolne do życia w społeczeństwie. Zdecydowana większość była analfabetkami.
Niektóre nie wiedziały nawet, ile mają lat, nie potrafiły też powiedzieć, na ile kopiejek dzieli się rubel, a na ile groszy złotówka. Możliwość zdobywania wiedzy pod okiem lekarzy zupełnie ich nie interesowała.
Tylko nieco ponad 100 kobiet zdecydowało się brać udział w lekcjach, a niespełna 50 wyszło ze szpitala nauczywszy się pisać i czytać. Wolały się bawić lub całymi dniami wylegiwać w łóżku.
Zabawa w wesele
Grzywo-Dąbrowska relacjonowała:
"Najulubieńsza [z ich zabaw] to wesele. Jedna z dziewcząt jest przebrana za pannę młodą, druga za pana młodego. Jest orszak weselny, złożony czasem z kilkunastu par. Kostiumy są bardzo nieskomplikowane: jedno prześcieradło przypięte do koszulki szpilkami zastępuje suknię ślubną, drugie, upięte na głowie, ma być welonem (…). Pan młody i drużbowie ubrani po męsku, z wąsami i brodą z sadzy lub węgla".
Awantury niejednokrotnie wybuchały podczas posiłków. "My nie krowy, żeby nam kaszę dawano, chcemy mięsa" – krzyczały prostytutki, rzucając sztućce i talerze na ziemię. Zdarzyło się też, że jedna z nich podbiegła do kranu, odkręciła go do oporu i podstawiła palec, tak by skierować strumień wody prosto na pielęgniarki.
Nerwowe rozedrganie
Autorka mimo to podkreślała, że wszystkie pacjentki bez wyjątku miały "dobre serca". Wyrzucały na przykład przez okna własne porcje jedzenia dla biedaków zbierających gałęzie na opał w okolicach szpitala.
Ich dobroć była jednak – jak wynika z relacji Grzywo-Dąbrowskiej – bliższa dobroci małych, nierozgarniętych dzieci niż dorosłych kobiet (a niektóre miały nawet i ponad 40 lat). Stale były rozedrgane nerwowo.
Kiedy którejś powiedziano, że musi kilka tygodni dłużej zostać w szpitalu ze względu na swoją chorobę, zdarzało się, że wyciągała z kieszeni z góry przygotowaną fiolkę jodyny lub witriolu i groziła, że odbierze sobie życie.
"Raz nawet był wypadek dość poważnego poparzenia jamy ustnej w ten sposób" – wspominała lekarka. Z drugiej strony, pomimo napomnień personelu, chore kobiety kładły się do łóżek wspólnie ze zdrowymi. "Jeśli ja mam syfilis, to i ona może go dostać" – stwierdzały beztrosko.
"Kradły, gdzie tylko mogły"
Niejednokrotnie znajdywano rankiem połamane stoły i łóżka, bo pacjentki nagle postanowiły zapalić nimi w piecu. Nagminne były kradzieże i oszustwa.
"Co się tyczy kradzieży, to nie minął dzień, by jednej lub nawet kilku poszkodowanych się nie znalazło. Kradły, gdzie tylko mogły. Często, szczególnie w dni odpustowe, prosiły, by je puścić do kościoła; kiedyś jedna z nich otwarcie się przyznała, że chodziła do kościoła po to tylko, by coś »zarobić« w tłoku" – pisała Grzywo-Dąbrowska.
Do uczciwej pracy się nie garnęły, choć proponowano im, żeby przyuczały się do przydatnych zawodów. Do udziału w warsztatach udało się przekonać około setki, ale większość zaraz się znudziła. Pozostałe padły ofiarą szykan koleżanek.
Wyzywano je od szpitalnych utrzymanek, śmiano się, że są z nich brzydule i to dlatego zamierzają porzucić prostytucję.
Z drugiej strony, kiedy garstkę naprawdę pracowitych chciano nagrodzić pamiątkowym zdjęciem, wszystkie inne też nagle postanowiły, że muszą się znaleźć na fotografii potwierdzającej, że szyły i haftowały.
"Robiły wrażenie istot nienormalnych"
Prostytutki nie miały serca do pracy, za to do picia pchały się jedna przez drugą. "Wszystkie prawie lubią wódkę" – podkreślała autorka.
Nawet 15-, 16-letnie dziewczyny błagały, by dać im trochę alkoholu. Nie dostawały, więc tak jak wszystko inne – kradły. Z laboratorium szpitalnego raz po raz znikały fiolki spirytusu, a jedyny ślad po nich stanowiły awantury i rzygowiny.
"W ogóle kobiety te czyniły na mnie prawie że stale wrażenie dzieci, a często istot nienormalnych" – podkreślała Grzywo-Dąbrowska.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!