Przymusowe śluby na wsi pańszczyźnianej. Dlaczego szlachcice zmuszali chłopów do małżeństwa?
Na początku epoki nowożytnej powszechnie przyjmowano, że wiejskie zagrody w Polsce są własnością samych chłopów i że w związku z tym mogą oni swobodnie przekazywać je w spadku dzieciom lub żonom. U schyłku epoki prawo do chaty, obejścia, a tym bardziej pola uchodziło już jednak za relikt przeszłości. A panowie folwarczni zaczęli rozmyślnie prowadzić bezwzględną "politykę rodzinną".
Przejęcie gospodarstwa przez jednego z potomków w XVII i XVIII wieku wymagało zgody pana, właściciela wsi. Udzielano jej zwykle, jeśli zmarły miał dorosłego syna, gotowego do natychmiastowego wzięcia na siebie wszystkich obowiązków pańszczyźnianych. Spadkobierca musiał jednak spełniać jeden kluczowy warunek: być żonatym. Do prowadzenia kmiecych zagród nie dopuszczano kawalerów.
"Wdowy mają być odsuwane od gospodarstwa"
Jeśli syn nie miał za sobą ślubu, gospodarstwo przechodziło tymczasowo w ręce wdowy, a potomkowi kazano jak najszybciej wyprawić wesele. Brano pod uwagę także możliwość, że zagrodę przejmie dorosła córka, ale podobnie – tylko jeśli miała męża.
Sprawę tę szczegółowo omawia instruktaż dworski z dóbr Roś, sporządzony na przełomie XVIII i XIX stulecia:
"Wdowy w podeszłym wieku owdowiałe i z powodu starości mężów już mieć nie mogące, od momentu owdowienia mają być odsuwane od gospodarstwa, chyba że któraś miałaby już dorosłego syna lub córkę, którzy by w krótkim czasie po śmierci ojca w stan małżeński wstąpić mogli. W takowym razie zalecone ma być przyspieszenie małżeństwa, a kiedy to będzie dopełnione, cała familia zostanie na miejscu".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czytaj także: Najsłynniejsza ofiara gwałtu w średniowieczu. Wciąż oskarża się ją, że kłamała lub wszystko jej się przyśniło
W przypadkach, gdy wszystkie dzieci były niedojrzałe, wdowa mogła sama odziedziczyć zagrodę, ale też tylko pod warunkiem, że niezwłocznie weźmie sobie nowego męża. Termin był często sztywny, a w międzyczasie kobietę poddawano szczególnemu nadzorowi.
Cytowany wyżej regulamin stanowił, że "wdowy po zmarłych gospodarzach" mają być pilnowane przez dziesiętników oraz "dwóch gospodarzy opiekunów". Ci ostatni dostawali "zalecenie, aby w przeciągu roku wydać wdowę za mąż", ona natomiast była ostrzegana, że jeśli "za mąż nie pójdzie, to po skończonym roku od śmierci rachując, majątek cały zostanie zlicytowany".
W polskiej wsi pańszczyźnianej nieustannej i nieodpłatnej pracy oczekiwano zarówno od chłopów, jak i chłopek. Ponieważ zaś istniały konkretne zajęcia folwarczne, egzekwowane tylko od kobiet, brak gospodyni w zagrodzie przynosił zwierzchności konkretne szkody.
Co ważne zasada pełnej obsady domostwa działała w obie strony, a kmieciom stawiano niekiedy nawet bardziej wyśrubowane warunki. "Kiedy [gospodarz] z małoletnimi dziećmi pozostanie, zwierzchność ma tego pilnować, aby dłużej niż pół roku nie zostawał bez żony, nakazując mu ożenienie się pod karą oddalenia od gospodarstwa" – polecano w dobrach Roś.
Czytelna statystyka
Nie tylko w opinii szlachty, ale i samych chłopów małżeństwa były konieczne: nie z uwagi na uczucia, ale dlatego, że prace we własnym obejściu podobnie wymagały zarówno gospodarza odpowiedzialnego w pierwszej kolejności za pole, jak i pani domu dbającej o chatę, jadło, ogród i potomstwo.
Przepisy z ksiąg sądowych i instruktaży nie stanowiły martwej litery prawa. Wprawdzie od średniowiecza w Polsce panował zwyczaj odprawiania przynajmniej rocznej żałoby po mężu lub żonie, ale ostentacyjnie pobożna szlachta właściwie nigdy nie pozwalała chłopom na tak długie opłakiwanie straty.
"Równowaga, zachwiana przez śmierć jednego ze współmałżonków, musiała być szybko odtwarzana" – tłumaczył profesor Witold Kula.
Znane są dokładne dane z jednej z parafii na kielecczyźnie. Mężczyźni najczęściej zawierali tam ponowne śluby już po miesiącu. Kobiety – po pięciu miesiącach. Podobnie wyglądała sytuacja w innych regionach kraju.
Tylko z rzadka zdarzały się przerwy w pełnej obsadzie gospodarstw trwające więcej niż pół roku. Ogółem nawet 95 proc. wszystkich mężczyzn stojących na czele kmiecych rodzin było żonatych. W praktyce: niemal każdy, bo w skromnych kilku procentach mieściły się właśnie przerwy przed nowymi ślubami i nietypowe, skrajne wyjątki od reguły.
Przymusowy ślub z włóczęgą
Oczywiście nie zawsze dało się w tak krótkim czasie znaleźć odpowiednią partnerkę czy partnera. Pod naciskiem dworu nagminnie dochodziło więc do związków zupełnie przypadkowych. Cierpiały na tym zwłaszcza kobiety.
Gdy wśród kmieciów czy zagrodników nie było żadnych kandydatów do natychmiastowego ożenku, wydawano je nawet za parobków czy przypadkowych włóczęgów, "ludzi luźnych". Trudno się dziwić, że powstawały stadła niedobrane, skłócone; że w realiach przepełnionych przemocą kobiety często trafiały pod władzę mężów-tyranów i sadystów.
O tym, że zwyrodniały system wynikał z nacisku dziedziców i z pańszczyźnianego kieratu, świadczą same liczby. Na Kielecczyźnie pod koniec XIX wieku, a więc już jedno pokolenie po zniesieniu pańszczyzny, okres wdowieństwa kobiet wydłużył się o 200%. Mężczyzn – aż o 400 proc.
Roczne lub dłuższe przymiarki do nowego związku w przypadku gospodyń stały się rzeczą zwyczajną czy wręcz oczekiwaną. U gospodarzy, choć wciąż nietypowe, nikogo dłużej nie szokowały.