Seans w kinie
Rodzice kinomani wyczekują momentu, kiedy będzie można wybrać się pierwszy raz z dzieckiem do kina. Iga z rozdziawioną buźką rozglądała się dookoła, dopóki nie zgaszono świateł, a potem już cały czas prosto w poruszające się, komputerowe świnki.
07.10.2009 15:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Rodzice kinomani wyczekują momentu, kiedy będzie można wybrać się pierwszy raz z dzieckiem do kina. Postanowiliśmy, że ten czas już nadszedł i w pewne deszczowe popołudnie pojechaliśmy na pierwszy w życiu Jadźki seans.
Trudno jest dobrać odpowiedni repertuar dla dwulatki, więc postanowiliśmy zaryzykować i wybrać film, który prawdopodobnie spodoba się dziecku, a z pewnością zadowoli rodziców. Przez moment zastanawialiśmy się nad najnowszym filmem Tarantino lub uroczym Almodovarem, ale w końcu doszliśmy do wniosku, iż wybór może być tylko jeden. Poszliśmy obejrzeć „Załogę G”, czyli świnki morskie w akcji.
Wyjście to dla dziecka wkroczenie w nowy wymiar świata. Pamiętam moje pierwsze zetknięcie z wielkim ekranem w słynnym oliwskim kinie „Delfin”, sąsiadującym tak blisko z torami tramwajowymi, że co dziesięć minut cały budynek trząsł się w posadach. Na ekranie operator pokazywał wtedy „Bolka i Lolka na dzikim Zachodzie”, ale nic z tego filmu nie zapamiętałam. Największe wrażenie zrobiło na mnie samo miejsce: ciemność, rozmiar ekranu oraz obecność innych dzieci i ich rodziców.
Iga chyba miała podobne wrażenia. Z rozdziawioną buźką rozglądała się dookoła, dopóki nie zgaszono świateł, a potem już cały czas prosto w poruszające się, komputerowe świnki. Siedzieliśmy po jej obu stronach i, chociaż jesteśmy na bieżąco z filmami dla dzieci, nie mogliśmy się kolejny raz nadziwić, jak bardzo współczesne produkcje odbiegają od tych wyświetlanych w kinach za naszych czasów. Nie chodzi już tylko o stylistykę, o komputerowe postaci i efekty specjalne.
Tutaj mówi się do dzieci zupełnie innym, nowym językiem! Nie traktuje się ich jak nic nie rozumiejących istot, stale podwyższa poprzeczkę, a dzięki temu, że słowa w filmie mają podwójne dno – jedno dla młodych, a drugie dla starych, każdy bawi się na swój sposób. A kiedyś większość animacji była zupełnie bez głosów: Plastuś, Bolek i Lolek, Reksio – opierały się tylko i wyłącznie na obrazie. Czasem i za takimi filmami tęsknimy i takie pokazujemy małej w zaciszu domowym (prym wiedzie oczywiście Krecik).
Ale wracając do seansu. Okazało się, że bezwiednie, a raczej zupełnie bezmyślnie popełniliśmy kardynalny błąd. Wybraliśmy się do kina w samo południe, czyli w czasie, kiedy Jadźka zaprogramowana jest na zupełnie inną czynność, a wręcz można użyć tu określenia: bezczynność. Bowiem po pół godzinie maksymalnego zaangażowania Jadźki w zaskakujące i mrożące krew w żyłach przygody gryzoni, Iga nie wytrzymała napięcia i... walnęła w kimono. Chrapała na całe kino, co byłoby doskonale słychać, gdyby nie dolby system surround zagłuszający jej senne wibracje.
Cóż zrobić. Każdy reaguje na wielkie wydarzenie w życiu tak, jak umie. Tatce i mnie nie pozostało nic innego jak przykryć kinomankę, rozsiąść się wygodnie w fotelu i przenieść się z wypiekami na twarzy w zminimalizowany świat świnek morskich. I nie ma się co śmiać, drodzy Państwo, bo my z Tatkiem świnki morskie darzymy prawdziwym, czystym uczuciem. Kiedy Jadźki jeszcze nie było w planach, nasza rodzina liczyła czterech członków: my plus Dzik i Wiewiór. Dzik był czarny w szare paski, a Wiewiór... rudy jak wiewiórka.
Codziennie rano budziły nas swoim kwiczeniem, które wzmagało się niemiłosiernie, gdy otwierało się lodówkę. Tworzyliśmy jedną wielką szczęśliwą rodzinę, aż do momentu, kiedy Iga postanowiła zagnieździć się w moim brzuchu. Okazało się, że moja alergia na futrzaki nasiliła się do granic możliwości, a za drzwiami stoi już astma i czeka, aż ją wpuścimy. Pożegnaliśmy więc świnie i oddaliśmy do dobrego domu. W zamian dostaliśmy Jadźkę jak malowaną.
Jaga obudziła się na koniec filmu bardzo zadowolona. My też spędziliśmy miło czas, więc w następnym tygodniu postanowiliśmy pójść za ciosem i wybrać się z nią do Teatru Miniatura na spektakl dla dzieci. Tak też zrobiliśmy, a dokładnie Tatka. Niestety, niedzielne seanse zaczynają się o godzinie 12. Po pół godzinie Jadźka już chrapała. Ale Tatka świetnie się bawił. Dużo się dowiedział o japońskiej kulturze, a i dawno nie był na przedstawieniu lalkowym. Każdemu przyda się trochę kultury.