Seks podszyty kłamstwem. W jakich sprawach kłamiemy najczęściej?
- Kłamiemy w sprawach związanych z seksem, między innymi dlatego, że nie umiemy o nim rozmawiać - twierdzi psycholożka i seksuolożka Anna Wenta. W jakich sprawach oszukują mężczyźni, a w jakich kobiety? Dlaczego te ostatnie udają orgazm? I czy niemówienie wszystkiego partnerowi zawsze jest nie fair?
12.07.2020 13:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Katarzyna Trębacka, WP Kobieta: Czy często kłamiemy w sprawach związanych z seksem?
Anna Wenta, seksuolożka: Tak, często. A to dlatego, że boimy się przyznać, kim naprawdę jesteśmy. Dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Wszyscy wstydzimy się rozmawiać o seksie. I ten wstyd sprawia, że nie rozmawiamy prawie wcale. Mimo że świat pędzi do przodu, to w tej kwestii, przynajmniej my Polacy, niewiele się zmieniamy.
W jakich sprawach kłamiemy najczęściej?
Tych dotyczących przeżywania orgazmów, zdrad, wcześniejszych doświadczeń seksualnych.
A jak jest z lubieniem lub nielubieniem seksu? Wiele razy słyszałam wyznania mężczyzn, że "żona lubiła seks przed ślubem, a teraz nie ". Dlaczego tak się dzieje?
Jeśli odwołamy się do psychologii ewolucyjnej, to widzimy, że kobiety nieco różnią się od mężczyzn. Kobieta chce zainteresować sobą mężczyznę i wie o tym, że pragnie i potrzebuje seksu, że to jest coś, co on bardzo lubi. Chce mu pokazać, że na te jego pragnienia jest otwarta, a jej zachowanie ma o tym świadczyć.
Czyli prezentuje wersję demo?
Tak, dokładnie. Dzięki pokazaniu mu cech, których on pożąda, kobieta łatwiej zdobywa partnera. Ale gdy już jej się to uda, czyli zaprowadzi go przed ołtarz, a on przysięgnie je wieczną miłość, kobieta czuje, że może być na powrót sobą.
Ale to jest przecież nieuczciwe!
Zdecydowanie. I nic dziwnego, że w takiej sytuacji mężczyźni czują się oszukani. Przecież ich partnerka przed ślubem była boginią seksu, a teraz trudną ją do niego nakłonić raz na dwa tygodnie. Tylko że ta broń jest obusieczna. Panowie również w okresie zalotów prezentują wersję demo. Często okazują kobiecie ogromną atencję, która blednie, gdy mężczyzna dopnie swego.
Czyli zaciągnie kobietę do łóżka?
Tak. Nie ma co ukrywać, że ewolucyjnie mężczyźni są zainteresowani rozprzestrzenianiem swoich genów, nawet jeśli na poziomie świadomości w ogóle taka myśl się u nich nie pojawia. Świadomie nie chcą, by efektem ich każdego kontaktu seksualnego było pojawienie się na świecie nowego potomka. Jednak podświadomie jest to u nich głęboko zakorzenione. Gdy dopną swego, czyli odbędą stosunek z nową partnerką, z którą nie planują się związać na stałe, to tracą zainteresowanie jej osobą.
Czy zdarza się, że role się odwracają?
Miałam kiedyś pacjenta, który przez długi czas zachowywał wstrzemięźliwość seksualną ze swoją partnerką. Za obopólną zgodą. Gdy do zbliżenia już doszło, udawał zaangażowanego kochanka, żeby zaimponować swojej partnerce. Po ślubie jednak całkowicie utracił zainteresowanie seksem. Wtedy jego żona zażądała udziału w terapii, w której wyszło, że mężczyzna przed ślubem był aktywny seksualnie, ponieważ sądził, że jego dziewczyna właśnie tego od niego oczekiwała. Choć sam nie miał zbyt dużych potrzeb. A ona wręcz przeciwnie.
A kobiety oszukują, że przeżyły orgazm?
Tak, robią to, choć często nie zdają sobie sprawy, że to siebie tym kłamstwem krzywdzą najbardziej.
Dlaczego kobiety udają orgazmy?
Najprostsza odpowiedź jest taka, że próbują spełnić oczekiwania. A paradoks sytuacji polega na tym, że te oczekiwania kobieta sobie sama narzuca, one nie pochodzą z zewnątrz, np. od partnera, tylko od niej samej. Udaje, bo boi się, że mężczyzna uzna ją albo za oziębłą, albo że brak orgazmu jakoś go dotknie, urazi. A udawanie powoduje, że kobieta zamyka się w bardzo ciasnym pancerzu zbudowanym z własnych wyobrażeń o tym, jaka powinna być i czego się od niej oczekuje. I zamiast być tu i teraz, z partnerem, odgrywa rolę w nieistniejącym teatrze, który funkcjonuje tylko w jej głowie. A to bardzo ciężka praca cały czas tak grać… Mężczyźni tez czasami udają, ale rzadziej niż ich partnerki.
A co zrobić, żeby przerwać taki ciąg kłamstw?
Jedna z moich klientek z powodów udawanych orgazmów chciała rozwieść się z mężem. Miała dosyć udawania, które trwało 25 lat… Na początku nie uwierało jej to tak jak po tych 25 latach, zwłaszcza że przez cały czas trwania związku seksu było w nim dużo. Jednak ona nie czerpała z tego satysfakcji, więc znużenie pojawiło się dość naturalnie. Wolała zakończyć małżeństwo niż powiedzieć prawdę. Uważała, że to jedyne wyjście z tej sytuacji. Byłoby to jednak zachowanie ucieczkowe, a nie realne podejście do problemu i próba jego rozwiązania.
Zdecydowała się przed złożeniem pozwu na konsultację z psychologiem, a następnie terapię, dzięki czemu zdała sobie sprawę z podłoża swoich problemów. Nigdy nie przeżyła orgazmu, więc udawanie go miało być sposobem na szybkie zakończenie nieprzyjemnego dla niej aktu miłosnego. Na dodatek okres jej młodości przypadł na przełom lat 70. i 80., kiedy modnym tematem była oziębłość seksualna. Kobieta obiecała sobie wtedy, że co jak co, ale oziębła to ona nie będzie. Na dodatek bardzo jej zależało, by podbudować niepewnego partnera, który miał za sobą ciężkie dzieciństwo. Na dodatek wyznała mi, że szukając informacji poświęconych kobiecym orgazmom, znalazła w internecie szczegółowy poradnik, jak orgazmy udawać!
I pani klientka powiedziała partnerowi, że przez 25 lat go oszukiwała?
Tak. Zrozumiała, że żeby naprawić swoje życie seksualne, musi zacząć od generalnych porządków, które w tym wypadku zaczynały się od szczerej rozmowy z partnerem.
Zdolność do orgazmu działa na korzyść tej osoby, która go przeżywa?
Tak! W mniemaniu wielu osób to umiejętność, która stawia je zdecydowanie wyżej niż tych, którzy rozkoszy w sypialni zaznać nie umieją. Jednak kłamanie w tej kwestii nie spowoduje, że orgazm któregoś dnia przyjdzie…
Czy ludzie, opowiadając seksuologowi o swoich problemach, kłamią?
Nie mam zbyt wielu takich doświadczeń. Ludzie przychodzący do seksuologa często są w sytuacji podbramkowej i mają jakiś konkretny problem, którego sami nie umieją rozwiązać. Wtedy zazwyczaj opowiadają szczerze, o tym, co ich trapi. Zdarza się czasami w przypadku osób uzależnionych od seksu, że przyłapane na zdradzie zostają niemal przymusowo wysłani do terapeuty przez żonę, męża czy rodzinę.
Czy kłamanie w kwestii swojej seksualnej przeszłości zawsze jest złe?
Przeświadczenie, że udany związek to taki, w którym partnerzy wyznali sobie absolutnie wszystko, a przede wszystkim opowiedzieli sobie w najdrobniejszych szczegółach o swoim dotychczasowym życiu seksualnym, niestety ciągle jeszcze pokutuje. Tymczasem to mit. Każdy ma prawo zachować dla siebie intymne szczegóły dotyczące jego życia seksualnego.
Rozmowa z partnerem to nie jest egzamin, na którym trzeba powiedzieć wszystko, co się wie, żeby dostać dobrą ocenę. Tego typu wyznania są niczym jak spowiedź, podczas której trzeba wyznać "grzechy" i tym samym zakończyć swoją brudną przeszłość. To akt, w którego czasie można się oczyścić, żałując tego, co było wcześniej i stać się - zwłaszcza dotyczy to kobiet - niemal dziewicą.
To co zrobić, gdy partner namolnie dopytuje się o przeszłość?
To jest taki moment, w którym warto postawić granicę. I nie chodzi tu tylko o seks, bo to veto może wiązać się to także z innymi sferami życia. Bycie w związku nie oznacza konieczności tłumaczenia się ze wszystkiego. Dotyczy to oczywiście nie tylko kobiet, ale również mężczyzn.
Dlaczego niektóre osoby tak bardzo chcą znać szczegóły wcześniejszego życia intymnego swoich partnerów?
Przede wszystkim za pytaniem o liczbę partnerów czy o zdobyte doświadczenia może kryć się zwykła ciekawość. Ale z drugiej strony często też wybrzmiewa tu niskie poczucie własnej wartości. Zadaję to pytanie, bo chcę się przekonać, czy na pewno ja jestem najlepsza, czy najlepszy, czy poprzedni partnerzy nie byli ładniejsi, seksowniejsi, atrakcyjniejsi jako kochankowie. Dla części mężczyzn pytanie o liczbę partnerów wiąże się z potrzebą ustalenia, czy kobieta zasługuje na szacunek. Bo co, jeśli miała trzydziestu kochanków? Oczywiście dla niektórych to jest liczba niewyobrażalna, a dla niektórych absolutnie do zaakceptowania.