Siła klasyki i moc nowości, czyli kosmetyki, które warto mieć tej jesieni
Jesień to fantastyczna pora dla dziennikarek urodowych: nowe trendy, setki premier kosmetycznych, można eksperymentować do woli. Ale gdy twoja twarz staje się poligonem doświadczalnym, potrzebne są dwie rzeczy: dobra pielęgnacja i makijażowa klasyka, która nigdy nie zawodzi. O odkryciach i produktach kultowych rozmawiają: Aleksandra Kisiel, szefowa urody w WP Kobieta, i Maria Kowalczyk, dziennikarka i autorka bloga nostressbeauty.com.
Aleksandra Kisiel: Od 16 lat pracujesz w mediach i piszesz o urodzie. Widziałaś i testowałaś każdy kosmetyk. Czy są produkty, do których wracasz?
Maria Kowalczyk: Jesień jest najlepszym momentem na testowanie nowych looków makijażowych. Właśnie teraz pozwalam sobie na mocniejszy makijaż oczu i bardziej wyraziste kolory na ustach. Ale i tak jestem wierna sprawdzonym "klasykom", jak dobre podkłady i maskary, które są odporne na zmiany sezonowe. Najważniejszy w makijażu jest dla mnie podkład. Jesień nie jest łatwym okresem dla cery problematycznej, takiej jak moja. Od zawsze walczę z dwoma problemami. Pierwszy to nadmiar sebum, który wynika z tego, że moja skóra jest mieszana i ma tendencję do łojotoku. A drugi – z tego, że jest reaktywna i każdy nowy składnik to dla niej ryzyko podrażnienia. Dlatego pomimo testowania różnych nowości, zawsze mam w kosmetyczce Creme Puff od Max Factor. Idealnie matuje skórę w miejscach, które tego potrzebują, ale nie daje efektu maski. Utrwala makijaż i jest dostępny w tylu odcieniach, że nie ma problemu z dopasowaniem go do tonacji skóry.
AK: Ja w okresie jesiennym z jednej strony eksperymentuję z makijażem, ale z drugiej szukam preparatów do pielęgnacji twarzy, które zregenerują ją po lecie i mocno nawilżą. Teraz w mojej łazience króluje kwas hialuronowy pod każdą postacią. Odkryciem jest serum Neuro Hyaluron Bielenda. Teoretycznie przeznaczony dla kobiet po czterdziestce, fantastycznie nawilża skórę również tych młodszych. Wszystko dzięki niewielkim cząsteczkom kwasu hialuronowego i ceramidom, które przenikają głębiej w strukturę skóry. Nakładam je rano, jako pierwszy etap pielęgnacji, i wieczorem, po wklepaniu w skórę oleju z czarnuszki marki Nacomi. Nic dziwnego, że jest zwany złotem faraonów.
MK: Przy jakiej skórze się sprawdza?
AK: Przy skórze naczyniowej i tłustej, pomaga w problemach z przebarwieniami i odbudowuje barierę hydrolipidową skóry. Na noc sięgam po bogaty krem-maskę Hyalurogel Noc marki Mixa. Ma dość tłustą konsystencję, która otula skórę niczym kołderka. Jest niezastąpiony przy pielęgnacji warstwowej. W jego skład wchodzi gliceryna, olejek z lnicznika siewnego no i 7 proc. kwas hialuronowy. Rano moja skóra jest bardzo miękka i świetnie nawilżona.
MK: Ja trochę żongluję produktami pielęgnacyjnymi, tak, żeby odpowiedzieć na wszystkie potrzeby skóry. Co drugi dzień nakładam na twarz i szyję genialne Nourishing Smoothing Serum z linii Snail Repair Therapy Biotaniqe. Zawiera aż 3 proc. wyciąg ze śluzu ślimaka, który jest świetnym sposobem na wygładzanie nierówności i zwężenie rozszerzonych porów, a także wyrównanie naskórka. Ma także odmładzając koenzym Q10 i silnie regenerujący olej z dzikiej róży. To mój patent przeciwzmarszczkowy! A co drugi dzień pod krem nakładam booster nawilżający Hydro Sensitia Iwostin. Ma w składzie kwas hialuronowy, który wiąże wodę w naskórku, odżywczy morski kolagen, wygładzający tripeptyd i roślinne komórki macierzyste.
AK: Czy jest coś, co zawsze masz w torebce?
MK: Tak, mój produkt S.O.S., czyli myPowerElixir Miya Cosmetics. To serum rewitalizujące w formie pomady, które nakładam na suchą, spierzchniętą skórę ust, przesuszone dłonie czy pod oczy. Jest małe, więc zmieści się w każdej torebce, a jak wiem — przydaje się w wielu sytuacjach.
AK: Skoro o preparacie pod oczy mowa, ja w końcu nauczyłam się regularnie stosować krem na te okolice! Aktualnie testuję krem Nivea Q10 Power. Wiesz, że linia Q10 jest w ofercie Nivea już od 20 lat? Jej najnowsza wersja to oczywiście koenzym Q10 i aż 10 razy więcej kreatyny. Pewnie dlatego krem pod oczy tak dobrze radzi sobie z cieniami, które dostałam od natury w pakiecie z małym dzieckiem.
MK: W mojej kosmetyczce też jest taki klasyk. To tusz Max Factor 2000 Calorie. Ma go w swoim kuferku każdy makijażysta, mam i ja, choć makijażystką nie jestem. Mogę nie mieć różu, pomadki czy eyelinera, ale tusz do rzęs mam w kosmetyczce zawsze. Używam go nawet, idąc na spacer z dziećmi. Bez pomalowanych rzęs czuję się, jakbym była nieubrana... 2000 Calorie cenię najbardziej za dobrą jakość. Świetnie rozdziela rzęsy, pokrywając je dokładnie tuszem. Nie tworzy pandy pod okiem i można go używać na co dzień i na wielkie wyjścia.
AK: To był pierwszy tusz, jaki kupiłam na studiach, i jestem mu wierna. Choć zdarzają mi się kosmetyczne "skoki w bok", gdy chcę gwarantowanych rezultatów i naturalnie wyglądających, ale idealnie podkreślonych rzęs, sięgam właśnie po 2000 Calorie. Uwielbiam go za trwałość i fakt, że nawet gdy jestem na wakacjach na końcu świata, mogę go kupić praktycznie wszędzie.