"Siostra Bożenna" od lat punktuje środowisko medyczne. Mówi, dlaczego wciąż pozostaje anonimowa
Od lat prowadzi jeden z najpopularniejszych medycznych profili na Instagramie, gdzie z ciętym humorem punktuje wady polskiej ochrony zdrowia. W rozmowie z Wirtualną Polską pielęgniarka znana jako "Siostra Bożenna" mówi m.in. o mobbingu i konfliktach wewnątrz własnego środowiska.
28.04.2023 | aktual.: 12.07.2024 22:37
Joanna Bercal, dziennikarka Wirtualnej Polski: Na początku ustalmy - do pielęgniarki nie zwracamy się siostro, więc jak?
Siostra Bożenna: Tak, siostry były tysiąc lat temu. Wystarczy "proszę pani" lub "proszę pana" do pielęgniarza.
W zawodzie jesteś od 11 lat. Wybrałabyś te studia ponownie?
Pewnie, choć dostrzegam wiele wad, bardzo lubię swój zawód. Dodatkowo za takim wyborem przemawiał fakt, że przez najbliższe lata nie powinno być problemu z pracą, bo niestety, ale ludzie chorowali, chorują i chorować będą. Teraz jeszcze braki kadrowe powodują, że gdziekolwiek się nie pójdzie, to do pracy przyjmą z pocałowaniem ręki. Choć nie ukrywam, że przez te lata miałam kryzysy i z jednego w sumie zrodziła się "Bożenna".
Od lat prowadzisz profil "Siostra Bożenna", jednak wciąż jesteś anonimowa. Dlaczego?
Żeby otwarcie mówić, co się chce, nie obawiać się poruszania trudnych tematów i publikowania podsyłanych przez ludzi materiałów punktujących patologie w szpitalach. Dodatkowo wszyscy wiemy, jak się podchodzi do medyków w sieci, wystarczy post na Facebooku o pracownikach ochrony zdrowia, żeby wylało się morze hejtu. Jeśli więc uda się dzięki "Siostrze Bożennie" nagłośnić jakiś temat bez stresu, że rzecznik odpowiedzialności zawodowej zarzuci komuś działanie niezgodne z kodeksem, to dobrze.
Statystyki pokazują kryzys w takich zawodach, jak pielęgniarki czy położne. Środowisko jest mocno podzielone.
Naczelna Rada Pielęgniarek i Położnych głośno o tym mówi, jednak nie trzeba mocno wchodzić w politykę, by wiedzieć, że problemem są osoby decyzyjne w ministerstwie. Ot, pierwszy z brzegu przykład zmiany siatki płac, co skutecznie rozdrażniło i jeszcze bardziej podzieliło nasze środowisko. Starsze pracownice, często po liceach medycznych, mają ogromne doświadczenie, a dostają z zasady o ok. dwa tysiące mniej niż koleżanka tuż po licencjacie.
Przy okazji nie ma też organu kontroli nad płacami, a jeśli jakiś dyrektor tego nie przestrzega, nie ma konsekwencji. I okazuje się, że robisz specjalizację z chirurgii, masz magistra, a dyrekcja stwierdza, że twoja wiedza nie jest potrzeba i masz wyłączyć mózg, bo i tak nie dostaniesz pieniędzy. Oczywiście starsze koleżanki też mogły robić studia, jednak sam "papier" nie zawsze jest odzwierciedleniem jakości, co dodatkowo potęguje poczucie niesprawiedliwości.
W tych zawodach faktycznie praktyka jest istotna. Na Instagramie nie raz pojawiały się słowa krytyki związane z przygotowaniem do pracy na oddziałach.
Z mojego doświadczenia wiem, że przychodzisz na oddział przede wszystkim z głową pełną teorii. Ciężko mi dokładnie powiedzieć, jak jest teraz, ale odkąd skończyłam studia chyba niewiele się zmieniło. Pamiętam swój pierwszy dzień w pracy. Dostałam wenflon i usłyszałam "działaj". A ja ten wenflon na studiach miałam może dwa razy w ręce, w dodatku uczyłam się na manekinie. Po zmianie siatki płac młode pielęgniarki mają jeszcze ciężej, bo idą wtedy do starszej koleżanki, a ona mówi: "masz dwa tysiące więcej, więc radź sobie".
Wokół tego zawodu wciąż krąży wiele stereotypów.
Sama mam świadomość negatywnego zachowania moich koleżanek, dlatego uważam, że trzeba to nagłaśniać i piętnować, co sama robię m.in. na profilu Bożenny. Może racją jest, że musi przeminąć pewne pokolenie, żeby zmiany na lepsze się utrwaliły? Przyznam jednak, że choć prowadzę profil już kilka lat, wciąż zaskakuje mnie poziom patologii w naszej ochronie zdrowia i – przede wszystkim – pogodzenie się z nią.
To znaczy?
Każdy wie, że jest źle i lepiej nie będzie, ale raczej nikt z tym nic nie robi. I to zarówno, jeśli chodzi o istotne, ogólnopolskie kwestie, jak i drobiazgi, jak grzyb w jednej ze szpitalnych szafek w szatni studenckiej. Ludzie wysyłają mi zdjęcie w wiadomości, ja publikuję, ale gdy mówię, żeby to gdzieś zgłosili, odpowiadają, że nie, bo "my tylko tobie tak anonimowo".
Już o tym wspominałam, ale kiedy jakiś czas temu pewnej stacji telewizyjnej chcieli zabrać koncesję, to na ulice wyszły tłumy, bo jak to tak, że nie będzie ulubionego serialu. A to, że z bólem w klatce czekasz trzy dni na wizytę w POZ lub dwa lata na wizytę do neurologa z ojcem chorym na padaczkę nikomu nie przeszkadza, bo "tak było, jest i będzie". I albo idziesz prywatnie, wydając dużo pieniędzy, albo umierasz w kolejce do specjalisty. Ale jak zaczyna się strajk i pojawia się białe miasteczko, to wylewa się hejt.
I potęguje zniechęcenie.
Ja też kiedyś myślałam, że zrobimy strajk i zmienimy świat. Tak się nie stało i przekonałam się, jak wielka jest ministerialna machina. Zresztą, wystarczy spojrzeć na małe podwórko oddziału, by zobaczyć, jak ciężko jest coś zmienić. Sama jako ofiara mobbingu przekonałam się, że nie wystarczy osoba, która się postawi, jeśli nie stanie za nią grupa. I co z tego, że w pokoju socjalnym rozmawialiśmy o ogromnych nadużyciach oddziałowej, jak pod pismem do dyrektora już niewiele osób chciało się podpisać. "Po co będziemy sobie robić problemy", "ja mam dzieci, kredyt" - mówili. I tak jest bardzo często.
Łatwiej zmienić miejsce pracy.
Tak było w moim przypadku. Przeniosłam się na izbę przyjęć i później już, nauczona doświadczeniem, nie pozwalałam sobie na takie zachowania przełożonych.
I mocno nagłośniłaś temat w mediach społecznościowych, co dla wielu osób było chyba bardzo ważne.
Mnóstwo osób pisało, że są ofiarami mobbingu lub niesprawiedliwego, pogardliwego traktowania w miejscu pracy. Wiesz, to też nie jest tak, że "dajesz się mobbingować". W tym się tkwi, tak jak w patologicznych związkach, ciężko po prostu wstać i wyjść. Ja to rozumiem, ale niestety jedna osoba w internecie świata nie zbawi. Od tego są instytucje, prawnicy w okręgowych izbach albo związkach zawodowych, psycholog itd.
Zrobiłam nawet taką ankietę na Instagramie, w której aż 81 proc. uczestników odpowiedziało, że "kiedykolwiek zaznali mobbingu w placówce ochrony zdrowia", a 90 proc. było jego świadkiem. Co ciekawe w kolejnej ankiecie zapytałam "czy uważasz, że jesteś dobrą pielęgniarką" – twierdząco odpowiedziało 68 proc. (3500 osób), a NIE tylko 2 proc. (114 osób). Z kolei 29 proc. (1496 osób) stwierdziło, że nie, ale się starają.
Wracając więc do profilu i e-booka, który chyba jest pewnym podsumowaniem lat działalności w sieci: jakich pacjentów nie lubi Siostra Bożenna?
Roszczeniowych. Takich, którzy z góry zakładają, że są mądrzejsi i dają to odczuć już od wejścia. Mimo wszystko staram się nawet wtedy podchodzić do nich neutralnie i traktować tak, jakby to była moja mama czy babcia. Zawsze mam z tyłu głowy, że może ktoś się niedawno dowiedział o strasznej diagnozie i po prostu nie ma ochoty na żarty.
Pewne posty generują ogromną liczbę komentarzy. Tak było w przypadku trudnego tematu mobbingu, ale i innych, nieco "lżejszych", jakkolwiek to brzmi, jak kwestia higieny.
Tak, "gazika nasączonego alkoholem nie oszukasz". Też kiedyś myślałam, że to żarty, ale ludzie ogólnie się nie myją i edukacja higieniczna w naszym kraju kuleje. Przekonałam się o tym dobitnie, gdy w jednej z przychodni, w której pracowałam, gabinet zabiegowy znajdował się przy toalecie. Gdybym dostawała złotówkę za każdą osobę, która nie umyła rąk po wyjściu z ubikacji, dziś byłabym milionerką. To jest przerażające.
Inną sprawą są oddziały, gdzie są pacjenci leżący czy izby przyjęć, na które można trafić z ulicy, a umówmy się, po całym dniu pracy nie jest się pachnącym jak po wyjściu spod prysznica. Jednak niestety w POZ spotykam też ludzi, którzy przychodzą z domu i mają tak brudne ręce, że gołym okiem widać, jak długo nie były myte. Są też przykre przypadki, gdy pojawia się starsza osoba z wrośniętymi wręcz paznokciami, jej córka czy syn wciska mi, że mamusia jeszcze wczoraj była w pełni sprawna, dopiero dzisiaj "zaniemogła", a ja widzę, że ta osoba tygodniami leżała zaniedbana.
Czyli pacjenci i ich rodziny niestety kłamią.
Kłamią, bardzo dużo. Nie tylko alkoholicy twierdzący, że wypili jedno piwo, a w badaniu okazuje się, że mają ponad dwa promile, ale i osoby z nadciśnieniem podkreślający, że przyjmują leki zgodnie z zaleceniami i nie mają pojęcia skąd ciśnienie 230 na 180.
Najgorszy dyżur, który zapadł ci w pamięć?
Chyba strzelanina w szpitalu. Dziś już mam do tego większy dystans, ale sytuacja była bardzo poważna. Postawny mężczyzna pod wpływem narkotyków nagle złapał za nóż do ściągania gipsu, zaczął się nim okaleczać, a my razem z policją nie byliśmy w stanie do niego podejść. Gdy nie pomógł gaz, policjant był zmuszony strzelić mu w nogę.
Co jeszcze bardziej przerażające, pacjent był tak naćpany, że nawet tego nie poczuł. Nie uspokoiła go też lejąca się gorąca woda z przestrzelonego kaloryfera. Dopiero gdy stracił trochę krwi, spacyfikowaliśmy go w pięć osób i pojechał na blok operacyjny, a nas czekały potem zeznania i prokurator. Zresztą, narkotyki to zwykle ciężkie przypadki. Jeszcze gorzej jest z dopalaczami, bo nie mamy pojęcia, jak dany człowiek zareaguje. Często nie wiemy też, co w ogóle możemy mu podać.
Rozumiem, że po takich przejściach zapewniono wam opiekę psychologa? Bo o ogólnym braku wsparcia słyszałam od kilku pracowników ochrony zdrowia.
(śmiech) Nie no, szybkie sprzątanie i kolejni pacjenci już czekali.
Tak... To może coś o pozytywnych stronach tego zawodu? W końcu wciąż pracujesz.
Mimo wszystko jest ich sporo. Może zabrzmi to nieco patetycznie, ale największą nagrodą jest wdzięczność pacjenta lub jego rodziny. Gdy po 12-godzinnym dyżurze, na którym nie było czasu usiąść, zjeść czy skorzystać z toalety, przychodzi ktoś i dziękuje za uratowanie życia żonie, mężowi, ojcu czy matce to przypominasz sobie, dlaczego to robisz.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl