Pracują jako pielęgniarki i położne. Przykre, co na co dzień słyszą w pracy
Konflikty, różnice pokoleniowe, przepracowanie, wypalenie, brak jasnej ścieżki kariery czy kwestia nowego systemu wynagrodzeń - to tylko część problemów, z którymi mierzą się w Polsce pielęgniarki i położne. Szczególnie negatywnie wpływają na młode osoby, które często odbijają się od ściany, słysząc: "Radź sobie sama". I radzą sobie - odchodząc z oddziałów lub - co gorsza - z zawodu.
Mobbing i konflikty to tylko niektóre kwestie wpływające na to, że młode pielęgniarki i położne nie chcą pracować na szpitalnych oddziałach, a to tylko kropla w morzu problemów, które narastając, mogą spowodować myśl o zmianie pracy lub nawet porzuceniu zawodu.
Z najnowszego raportu Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych wynika, że do 2030 r. aż 65 proc. aktualnie zatrudnionych pielęgniarek i 60 proc. położnych będzie w wieku uprawniającym do przejścia na emeryturę. Jednym z najpoważniejszych problemów, o którym często mówią reprezentantki tych grup zawodowych, będzie brak zastępowalności kadr.
Wiele przedstawicielek tych zawodów pracuje nie tylko na jednym etacie. Gdyby przestały je łączyć, sporo oddziałów w Polsce trzeba by zamknąć. Optymizmem nie napawa też rejestr zgonów pielęgniarek i położnych. Średnia wieku w chwili śmierci tej grupy zawodowej to 62 lata, podczas gdy statystyczna Polka żyje 82 lata.
"Radź sobie sama"
O trudnych początkach pracy w zawodzie mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Monika, pielęgniarka na oddziale intensywnej terapii w jednym z małopolskich szpitali. Jak sama przyznała, podobnie jak wiele młodych pracownic - niezastąpiona jest wówczas pomoc starszych koleżanek, które oprócz wiedzy, mają też ogromne doświadczenie praktyczne.
- Przychodząc do pracy po licencjacie, tak naprawdę wszystkiego musisz się nauczyć. Praktyki na studiach bywają różne. Wkłuwania wenflonów uczyłyśmy się z koleżankami na sobie nawzajem. Zresztą każdy oddział ma swoją specyfikę, którą poznaje się dopiero w codziennej pracy. Liczyłam, że na początku otrzymam większą pomoc, jednak odbiłam się od ściany, słysząc hasła typu: "Masz studia, to przecież wiesz wszystko" - wspomina.
- Nie dość, że stresująca jest sama praca, to strach pogłębia obawa przed zadawaniem pytań. U mnie na oddziale przy nieprzytomnym pacjencie jest wiele sprzętu - monitor, pulsoksymetr, pompy infuzyjne, respirator, pompa żywieniowa. Muszę to wszystko umieć obsłużyć. Naturalne jest, zwłaszcza na początku, że gdy coś się dzieje, prosi się o pomoc doświadczoną koleżankę. Jeśli w trudnym momencie słyszałam: "Radź sobie sama", a dookoła wszystko piszczało, wyło, coś działo się z pacjentem, to miałam ochotę się rozpłakać - opowiada.
Podziały i (pod)oddziały
Obecnie Monika przebywa na dłuższym urlopie. Choć bardzo lubi swoją pracę, przyznaje, że musi się dokładnie zastanowić, czy chce wracać do tego samego szpitala.
- Jak mam znowu słuchać, że na moje miejsce jest dużo podań, albo mogę iść na inny oddział, to nie wiem, czy jest sens się męczyć. Tym bardziej że niestety u mnie w pracy widoczny jest podział na "młode" i "doświadczone". Ciężko jest pracować ze świadomością, że gdy tylko wychodzisz, starsze pielęgniarki natychmiast cię obgadują. A teraz, po zmianie siatki płac, jest jeszcze gorzej – przyznaje.
Niedawno jedna z koleżanek Moniki po siedmiu latach zrezygnowała z pracy w zawodzie.
- Nie była w stanie znieść tej atmosfery, sztucznie stworzonej rywalizacji. Totalnie się odcięła, zablokowała telefony, kontakty, znajomości na Facebooku. Stwierdziła, że musi uciec z tego toksycznego środowiska. Ile można chodzić do pracy i bać się każdego dyżuru, z kimś, kto nas źle traktuje. A ta praca sama z siebie przecież jest wystarczająco obciążająca - również fizycznie, bo obracanie bezwładnego 120-kilogramowego ciała, nawet w dwie osoby, jest męczące. A jeszcze gdy zarobki są niskie, to brak współpracy wszystko potęguje - opowiada pielęgniarka.
Ze szpitala do... salonu samochodowego
O tym, dlaczego młodzi ludzie rezygnują z pracy w zawodzie pielęgniarki czy położnej, mówi też Barbara, położna, która po trzech latach zamieniła szpital na salon samochodowy. Do decyzji o zmianie przyczyniło się wiele czynników, w tym duże obciążenie fizyczne i psychiczne, niskie, niepozwalające się usamodzielnić zarobki, a także frustracje wynikające z wciąż widocznych podziałów - zarówno pokoleniowych, jak i dzielących pracowników na "lepszych", czyli lekarzy, i "gorszych" - pozostały personel.
- Babcia mi zawsze mówiła, że położna to wyjątkowy zawód. Początkowo myślałam o medycynie, skończyłam położnictwo i nie żałuję. Jednak w pewnym momencie zderzyłam się ze ścianą i brakiem możliwości rozwoju po skończeniu specjalizacji. Marzyłam o otwarciu własnego gabinetu i prowadzeniu ciąży, jednak nie jest to takie proste. Lekarze nie chcą się tym kawałkiem dzielić. Miałam szczęście, że udało mi się zrobić kurs USG, bo bardzo długo nie było lekarza, który by go dla położnych przeprowadzał - mówi Barbara w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Nie ukrywam też, że np. nocne dyżury dały mi mocno popalić, a to jest czas, którego nie jest się w stanie w żaden sposób odespać - dodaje.
Decyzję o zmianie podjęła spontanicznie po tym, jak dostała zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Chciała sprawdzić, czy odnajdzie się w innym miejscu. Jednak pogodzenie się z tym, że nie jest już w szpitalu na 100 proc. zajęło jej trochę i przez jakiś czas brała dyżury weekendowe. Ma z tego okresu zabawne wspomnienie.
- W czwartek obsługiwałam klientkę w salonie, a w sobotę była moją pacjentką na oddziale. Widziałam, że mi się przygląda lekko zdezorientowana, jednak ostatecznie mnie nie rozpoznała. W fartuchu wygląda się inaczej - śmieje się Barbara. Przyznaje, że tęskni za pracą, bo jej zdaniem to piękny i satysfakcjonujący zawód, jednak na razie nie planuje powrotu do szpitala.
Kwestia wynagrodzeń
Niewątpliwie elementem, który mocno wpływa na decyzje o zmianie pracy, są pieniądze. Z tego powodu wiele młodych osób szuka etatu w pobliżu stałego miejsca zamieszkania, niekoniecznie w zawodzie. Choć niedawno przeprowadzono reformę wynagrodzeń pielęgniarek i położnych, nie wszystkie szpitale jeszcze się dostosowały.
Obecnie im wyższe i bardziej specjalistyczne wykształcenie, tym wyższa pensja. Co ważne, od 2004 roku, aby rozpocząć pracę w zawodzie pielęgniarki lub położnej, trzeba ukończyć studia licencjackie. Wcześniej do pracy można było pójść po liceum medycznym lub studium. Dlatego też reforma i podwyżka stały się kolejnymi elementami potęgującymi podział w tej grupie zawodowej.
Anna, pielęgniarka po studiach i specjalizacji, mimo wieku znalazła się w lepiej opłacanej grupie zawodowej. Przyznaje, że choć cieszy się z podwyżki, rozumie złość starszych, niewątpliwie bardziej doświadczonych koleżanek.
- Wierzę, że jest im przykro, bo teraz zarobki są inne, a one całe życie dostawały śmieszne pieniądze. Ale to nie jest moja wina, że zawód się tak zmienił, że są studia, specjalizacje i jak chcesz, to możesz się kształcić i mieć z tego lepsze pieniądze. Przykre jest też, że się grupują i działają nie tak, żeby dostać lepsze pieniądze, ale żebyśmy my - młodsze - tych pieniędzy nie dostały - mówi.
Jasna ścieżka kariery
Także Barbara Kotlarz, doświadczona pielęgniarka i położna, prowadząca własną firmę świadczącą usługi pielęgniarsko-położnicze oraz pracownica jednej z uczelni medycznych na Śląsku, w rozmowie z Wirtualną Polską stwierdziła, że decyzja ministerstwa uzależniająca wysokość wynagrodzenia od poziomu ukończonej szkoły nie jest dobra.
- Moim zdaniem brakuje nam czegoś takiego jak uprawnienia. Pielęgniarka czy położna z pewnym stażem, dodatkowymi kwalifikacjami, powinna mieć większy zakres obowiązków na oddziale. Teraz jest on taki sam, niezależnie od wykształcenia. Można się więc poczuć niesprawiedliwie potraktowanym, jeśli komuś płaci się więcej tylko ze względu na wykształcenie. Choć to przecież też nie jest wina osoby, która urodziła się akurat w takim momencie, że nie mogła skończyć innej szkoły - mówi.
Zdaniem Barbary Kotlarz, rozwiązaniem mogłaby być jasna ścieżka kariery. Obecnie jedynym awansem jest możliwość objęcia stanowiska kierowniczego, a tych w szpitalach jest niewiele.
- Powinna istnieć ścieżka kariery z wypunktowanymi wytycznymi do uzyskania awansu i idącymi za tym jasno określonymi gratyfikacjami finansowymi. Być może to zmieniłoby podejście młodych ludzi, którzy stawiają np. na rozwój - wylicza.
Obecnie wszyscy są "wrzuceni do jednego worka" i często zdarza się, że oddziałowa przyjmująca nową dziewczynę do pracy ma niższe wykształcenie, co dodatkowo generuje frustracje i negatywnie odbija się na młodych pielęgniarkach i położnych.
Potwierdza to też Monika, która studia II stopnia próbowała pogodzić z pracą: - Oddziałowa była zła, że robię magisterkę. Przejawiało się to m.in. tym, że gdy poprosiłam w grafiku o wolną środę, bo np. miałam kolokwium z angielskiego, to dostałam nockę. A ten angielski już mi się przydał w pracy, bo pojawiają się obcokrajowcy w szpitalu.
Wypalenie zawodowe
Zdaniem rozmówczyń konflikty i idące za tym negatywne zachowania doświadczonego personelu w stosunku do młodszych koleżanek mogą wynikać także z przepracowania i częstego wśród pracowników ochrony zdrowia – wypalenia zawodowego, którego skutki odczuwają zarówno pacjenci, jak i współpracownicy.
- Wśród starszych pielęgniarek są osoby zawsze traktujące pacjenta tak, jakby tam leżała ich matka czy ojciec. Są niestety takie, które potrafią nieprzyjemnie i bezpośrednio skomentować fakt, że np. pacjent po udarze wypróżnił się w pieluchę – relacjonuje pracująca na OIOM-ie Monika
- Przykro mi, gdy widzę i słyszę ostry komentarz koleżanki i nie raz przepraszałam pacjenta za takie zachowanie. Być może to wynika z rutyny, przepracowania, bo często pielęgniarki nie mają jednego etatu, a nie da się sprawnie funkcjonować przez tak długi czas. Jednak to też nie jest wina pacjenta - mówi.
Barbara, która pracuje obecnie w salonie samochodowym, może spojrzeć na sytuację z nieco innej perspektywy. Jej zdaniem wiele zależy po prostu od charakteru człowieka, a możliwość pracy w zawodzie medycznym powinny mieć osoby posiadające odpowiednie cechy charakteru.
- Przez całe studia miałam praktyki w jednym szpitalu, jednak do pracy poszłam już do innego. Choć placówki dzieliło niecałe 20 km, to przepaść mentalna była ogromna. Później zdarzały się osoby, które głównie wytykały nam błędy, choć same robiły gorsze, to jednak w drugim szpitalu można już było zauważyć zespołowe podejście do pracy, a nie na zasadzie: "Jestem lekarzem, wiem lepiej, więc masz mnie słuchać, a nie gadać". Choć to przecież położna czy pielęgniarka przebywa z tym pacjentem częściej - wspomina ze smutkiem.
Czytaj także: Brak higieny i świadomości. Wiele kobiet nie wie, jak przygotować się do wizyty u ginekologa
Zmiana pokoleniowa
Zdaniem rozmówczyń – w polskim systemie ochrony zdrowia musi się dokonać także zmiana pokoleniowa. Monika zauważa, że choć w ostatnim czasie zrobiono wiele, aby zawód pielęgniarki i położnej przestał kojarzyć się jedynie z usługiwaniem - pacjentom czy lekarzom, to starsze koleżanki wciąż - przynajmniej u niej na oddziale - tkwią w innym systemie.
- Na moim oddziale młody zespół - lekarze i pielęgniarki - zwraca się do siebie po imieniu, co niestety wciąż jest to źle odbierane przez starsze koleżanki. Nie potrafią zrozumieć, jak ja mogę mówić do niego na ty, "przecież to lekarz". Od razu wymyślają plotki i dogadują. To też bardzo zniechęca - dodaje.
O potrzebie wprowadzenia zespołowości mówi także Barbara Kotlarz, przywołując swoje doświadczenia z pracy na jednym z oddziałów intensywnej terapii w Niemczech, gdzie mówienie do siebie po imieniu było czymś naturalnym, jednak – jak wskazuje – nie tylko o to chodziło.
- W Niemczech, gdy zdarzyła się trudna sytuacja, ktoś popełnił błąd, to zbierał się cały zespół i analizował sytuację, aby takie coś już się nie powtórzyło. W Polsce niestety wciąż jest szukanie winnego do kwestii możliwych odszkodowań - mówi.
Dodaje, że choć w tym zakresie trzeba wykonać jeszcze wiele pracy, już teraz zauważa zmiany we wzajemnym podejściu do siebie wśród młodszego personelu, a młodzi lekarze coraz częściej zwracają uwagę na opinie pielęgniarek czy położnych.
Pomoc psychologiczna
Choć zawód medyczny niesie za sobą obciążenia nie tylko fizyczne, ale i psychiczne, pomoc w tej drugiej kwestii nie jest na porządku dziennym.
- Obowiązek skorzystania co pewien czas z zajęć terapeutycznych powinien być wpisany w obowiązki zawodowe - uważa Barbara, która po trzech latach zrezygnowała z zawodu. - Ja osobiście krótko pracowałam na porodówce, ale na jednym z dyżurów zostałam sama i niestety musiałam przyjąć martwy poród. To są bardzo trudne sytuacje dla jednej i drugiej strony, dlatego takie zajęcia powinny być prowadzone przynajmniej raz w roku – stwierdza.
Tego samego zdania jest doświadczona pielęgniarka i położna Barbara Kotlarz. Przyznaje, że nie zna placówki, w której funkcjonowałaby stała opieka psychologiczna dla personelu. A potrzeby są ogromne.
- Gdy umiera pacjent, rodzi się dziecko z wadami albo pacjentka decyduje się na oddanie dziecka, to wszystko są trudne sytuacje, które w nas siedzą. Często nie mamy z kim tego przegadać i – co sama obserwuję - podczas spotkań z innymi koleżankami pielęgniarkami czy położnymi, zawsze rozmowa zejdzie na tematy związane z pracą i omówienie jakiejś trudnej sytuacji, co dobitnie świadczy o potrzebie - podsumowuje.
Joanna Bercal, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl