Skandynawscy tatuśkowie, polskie kociaki. Sponsoring nad Wisłą
Odżegnują się od porównań z prostytucją, wolą nazywać to związkiem z wzajemnymi korzyściami. Twórcy skandynawskiego portalu łączącego pary zainteresowane "sugar datingiem", czyli relacją sponsorów z utrzymankami, nie promowali go w naszym kraju. Jednak zainteresowanie młodych Polek było tak duże, że szybko stworzyli polskojęzyczną wersję.
12.07.2016 | aktual.: 25.11.2016 16:11
Młoda, piękna dziewczyna u boku dojrzałego, zamożnego mężczyzny to obrazek stary jak świat. Niewielu oburza, prawie nikogo nie dziwi. Ot, życie: do mężczyzny sukcesu lgną przecież najatrakcyjniejsze kobiety. Nieco więcej emocji i kąśliwych komentarzy budzą jeszcze relacje majętnych pań po 40-tce i urodziwych młodzieńców. To jednak ze względu na fakt, że kobiety wciąż chętniej ocenia się i piętnuje w naszym społeczeństwie niż mężczyzn. I mimo że obie formy związków, o ile tworzą się naturalnie w prawdziwym życiu, są dla otoczenia do przełknięcia, to już robienie z nich biznesu budzi wiele kontrowersji. Zwłaszcza w Polsce.
Przykładny mąż i ojciec
W internecie pomyślano już chyba o wszystkich możliwych portalach randkowych. Są więc strony i dla tych, którzy szukają poważnego związku, i zwolenników seksu bez zobowiązań. Są również portale dla szukających drugiej połówki katolików, ateistów, podróżników, fanów gwiezdnych wojen (to nie żart), niepełnosprawnych, pracoholików, brzydali, miłośników zwierząt, osób o ponadprzeciętnym ilorazie inteligencji i wyjątkowo urodziwych. Dlaczego więc nie miałaby powstać strona dla utrzymanek (utrzymanków) i sponsorów?
Rikki Tholstrup Jørgensen, mimo że sam jest, jak twierdzi, przykładnym mężem i ojcem, nie miał złudzeń. Taki portal to żyła złota. Żeby zrobić z niego biznes, rzucił posadę nauczyciela. Dobrze wiedział, że mimo oburzenia, jakie wzbudza „sugardating” (czyli relacja utrzymanka - sponsor) nawet w bardzo liberalnej Skandynawii, jego pomysł będzie się cieszył ogromną popularnością. Nie pomylił się. Od 2013 roku, kiedy wystartował ze swoim serwisem w Danii, sukcesywnie rozszerza działalność o kolejne kraje Europy: m.in. Szwecję, Niemcy, Francję, Hiszpanię i również w styczniu 2015 o Polskę. Kontrowersyjny portal zyskuje wielu fanów, a dowodem na to jest wciąż rosnąca liczba „sugar daddies” (sponsorów) i „sugar babes” (utrzymanek). W całej Europie serwis liczy obecnie 300 tys. użytkowników (w Danii jest ich 100 tys., a w Polsce 10 tys.).
O ile takie kraje jak Francja czy Niemcy były naturalną drogą rozwoju, z Polską historia jest nieco inna. A to dlatego, że użytkowniczek nie trzeba było specjalnie poszukiwać. Przyszły same, zanim serwis w ogóle pojawił się w naszym kraju. Twórcy zauważyli po prostu, że na portalu z dnia na dzień rośnie liczba Polek, zarówno tych, mieszkających w Skandynawii, jak i młodych studentek mieszkających na stałe w naszym kraju.
- Zagraniczni użytkownicy bardzo lubią kontaktować się z polskimi „sugar babes” – wyjaśnia mi Rikki, który właśnie odwiedza nasz kraj w ramach promocji swojego biznesu. Dorzuca również frazes o tym, że nasze rodaczki to najpiękniejsze kobiety w całej Europie, ale zarzeka się, że szczerze w to wierzy. - Duńscy „sugar daddies” w szczególności zwracają uwagę na Polki, dla których gotowi są w każdej chwili wsiąść w samolot i polecieć na spotkanie. Może to ta uroda Polek?
Może to ta uroda, a może po prostu sytuacja życiowa młodych ludzi, która wciąż pozostawia w naszym kraju wiele do życzenia.
- Wrzesień i styczeń to zdecydowanie najlepsze miesiące, co może być związane z początkiem semestru - mówi Rikki, gdy pytam, kiedy notują największy ruch na portalu. - Wtedy osoby w wieku 19-26 lat szukają wsparcia finansowego. Można określić, że jest to pomiędzy 30-40 nowych użytkowniczek dziennie.
W takiej Francji czy Niemczech można zrzucić „winę” przynajmniej na wyzwolenie seksualne i zepsucie, ale nie w Polsce. Tu, w społecznej opinii, młoda dziewczyna logująca się portalu takim jak ten założony przez Rikkiego, jest po prostu łasa na kasę i nic jej nie różni od prostytutki.
Twórcy skomercjalizowanego „sugar datingu” odżegnują się od określeń typu „seks za pieniądze”, tłumacząc, że związek utrzymanki i sponsora to po prostu wymiana korzyści. Jednak niewielu to przekonuje. Gdy „Na temat” pisał o działalności portalu przymierzającego się wówczas do wejścia na polski rynek, komentatorzy nie pozostawili suchej nitki na użytkowniczkach (negatywne opinie dotyczyły prawie wyłącznie kobiet, mimo że przecież licznie logują się tam również mężczyźni). Dostało się nawet autorce artykułu, oskarżanej o robienie reklamy serwisowi, za którą na pewno przyjęła pieniądze.
W rzeczywistości, jak wyjaśnia Rikki, największą grupę użytkowników stanowią „sugar daddies (sponsorzy: 42 proc.), następne w kolejności są „sugar babes” (utrzymanki: 31 proc.). Zaskakująco duży procent stanowią tzw. „sugar boys (utrzymankowie: 20 proc.) - bo jak się okazuje młodzi, atrakcyjni mężczyźni bez grosza przy duszy również chętnie poszukują sponsorek. Te ostatnie, czyli „sugar mamas” to jednak zdecydowanie najmniejsza grupa (7 proc.).
Kociak z przeszłością
Dagmara ma 22 lata i jest polską „sugar babe”. Z obawami, ale jednak zgadza się na rozmowę. Z oczywistych przyczyn nie chce ujawniać prawdziwego imienia i nazwiska ani pokazywać twarzy. Wypowiada się elokwentnie, bije z niej pewność siebie i nietypowy jak dla tak młodej osoby dystans do życia, choć może to bardziej pretensje, rozczarowanie i złość. Ot, doświadczona przez los dziewczyna, która postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Studiuje w Warszawie, ale pochodzi z niewielkiej miejscowości na wschodzie Polski.
- Wychowywała mnie mama i babcia, tata odszedł. Miałam dość trudne dzieciństwo i ciężką sytuację rodzinną. Bardzo chciałam wyrwać się z mojej mieściny, jednak według mojej mamy studia w stolicy stały pod znakiem zapytania ze względu na naszą sytuację finansową.
Jej upór zwyciężył. Gdy tylko dostała się na studia, zaczęła szukać mieszkania i pracy.
- Przez dwa miesiące pracowałam w klubie zbierając szklanki, ale jako 19-latka bez doświadczenia byłam w stanie zarobić 800-900 zł za miesiąc, pracując na cały etat. To starczało na czynsz we współdzielonym pokoju, bilet miesięczny i za resztę mogłam tylko kupić coś do jedzenia. Jak zaczęły się studia, nie byłam w stanie już chodzić do pracy i tyle zarobić, ale przeprowadziłam się do akademika, więc mogłam trochę zaoszczędzić. Oczywiście wciąż było mi ciężko.
O „sugar datingu” dowiedziała się podczas pobytu w Danii na wymianie. Za granicą także łączyła studia z pracą, dostawała nawet pomoc finansową z duńskiego programu rządowego. Tłumaczy, że po powrocie do Polski znowu zostałaby „na lodzie”, więc skorzystanie z portalu, który stworzył Rikki, było pomysłem na poradzenie sobie z kiepską sytuacją finansową w kraju.
Pytam, czy przez portal udało jej się nawiązać jakąś konkretną znajomość? Może kilka? Czy długo ich szukała? Odpowiada, że próbowała randkować z dwoma, trzema mężczyznami, ale na początku uznała, że to nie dla niej.
- Nie chciało mi się z nimi spotykać głównie dlatego, że byli nudni i dużo starsi – kwituje.
Drążę dalej. Czy miała jakieś określone kryteria? Na co jeszcze nigdy by się nie zgodziła? Oprócz zbyt dużej różnicy wieku i nudziarstwa odstręczały ją również zbyt bezpośrednie propozycje panów, którzy pisali, że będą w Polsce w konkretnym terminie i chcą umówić się na kolację ze śniadaniem.
- Omawianie tematów związanych z seksem na czacie (jeszcze przed spotkaniem) także mnie zniechęcało i nie odpowiadałam na takie wiadomości. Oprócz seksu, na pewno bym odmówiła komuś, kto szuka zabaw w łóżku (fetysze, zabawki). I wygląd. Nie byłabym w stanie zbliżyć się z kimś, kto nie jest dla mnie atrakcyjny. To też się wiąże z wiekiem, więc granica do 40 lat jest dla mnie w sam raz. No i na koniec charakter. Nie podobają mi się nudni i mało aktywni mężczyźni albo typy zazdrośników, którzy mnie chcą tylko dla siebie.
Jens (imię zostało zmienione) okazał się inny. Jest przystojny, interesujący, ma 36 lat i urodził się w Danii. Przyjeżdża do Polski w interesach raz do trzech razy w miesiącu, prowadzi tu kilka firm.
- Postanowiłam dać mu szansę. Oszczędności z Danii się skończyły, więc nie miałam nic do stracenia. Po dwóch spotkaniach postanowiłam, że będzie to coś na dłużej. Mojego partnera traktuję jak „friends with benefits”. Nie jest w Polsce często, ale dzięki temu mamy czas na własne życia.
Bo oprócz tego, że Jens nie jest ani za stary, ani za nudny, co przekreślało poprzedników, nie chce również Dagmary „tylko dla siebie”.
- Mogę imprezować, ile chcę i spotykać się, z kim chcę. On również. Bardzo się lubimy, ale jestem w takim momencie mojego życia, że nie chcę, aby to było coś więcej. Traktuję go jak przyjaciela, któremu mogę się również zwierzyć albo zapytać o radę, poćwiczyć języki. Jest bardzo interesującym człowiekiem, poszerza moje horyzonty. Nie oczekujemy od siebie zbyt wiele, znamy zasady tego związku.
Jakie to zasady? Gdy Jens przyjeżdża, spędzają czas robiąc zakupy, Dagmara pokazuje mu miasto, idą do restauracji, baru. Dwa razy to ona była u niego w Danii. Jens płaci także za wydatki Dagmary: czynsz, telefon, bilety, zakupy… Zdarza się, że przywozi jej prezenty, np. perfumy. W tym roku byli razem na wakacjach na Majorce.
Rodzina Dagmary nie wie, że córka kogoś ma, a już na pewno nie ma pojęcia, w jaki sposób go poznała.
- Myślą, że wciąż pracuję w barze, robię tłumaczenia i że to wystarcza na utrzymanie w Warszawie.
Prawdę zdradziła tylko swojej współlokatorce, bo Jens czasem je odwiedza. Była wyrozumiała, miła dla niego, ale nie spodobał się jej ten pomysł.
- Innym nie mówię, bo chcę uniknąć krytyki. Niektórym zwyczajnie trudno zrozumieć, jak tak można. Te osoby zazwyczaj mają wszystko zapewnione przez rodziców, załatwione staże albo zapewnioną posadę w rodzinnej firmie. Mojej współlokatorce zawsze powtarzam, że nie robię tego wbrew własnej woli i że czerpię z tego dużo więcej, niż jedynie korzyści finansowe. Jens mi się spodobał, lubię go i podziwiam. Wiem, jak to wygląda. Dyskusja na temat moralności i sponsoringu jest wciąż żywa. Ja się jednak dużo od Jensa uczę, jest między nami chemia. Poznaję swoje ciało, eksperymentuję, czuję się trochę jak Lolita uwodząca starszego mężczyznę i bardzo mi się to podoba.
Na znajomości ze sponsorami Dagmara daje sobie czas do końca studiów. Jak mówi, dzięki kochankowi ma więcej czasu i pieniędzy na naukę i doskonalenie umiejętności, nie musi tracić go na szukanie źródeł zarobku, pracę po nocach. Zna trzy języki: angielski, duński i szwedzki. Chce się usamodzielnić i pracować jako tłumacz, najchętniej na konferencjach i spotkaniach biznesowych. Gdy uda jej się zdobyć niezależność i stabilność zawodową, założy rodzinę.
Podwójne standardy
Komentatorzy (zwykle mężczyźni), którzy wypowiadają się pod artykułami o sponsoringu wiedzą jednak lepiej:
„Bogaty Duńczyk czy Szwed poużywał sobie ciebie parę lat, oczywiście o żadnych dzieciach nie było mowy, a jak się znudziłaś, to postanowił wymienić sobie ciebie na nowszy, ładniejszy model. No i nagle zostałaś na lodzie: bez pracy, wykształcenia, znajomości, rodziny. W obcym kraju, przyzwyczajona do luksusów, nagle na dnie. Co gorsza bez żadnych konkretnych korzyści materialnych z dawania d…, czego nie można powiedzieć o klasycznej prostytucji.” – wróży jeden z internautów, a to i tak bardzo łagodna w słowach opinia w porównaniu z innymi.
Trudno nie zadać sobie pytania, dlaczego wciąż w XXI wieku w tego typu związkach to kobieta jest odsądzana od czci i wiary, mimo że wchodzi w nie razem z mężczyzną? Często żonatym, z dziećmi i nieskalanym w otoczeniu wizerunkiem. To on jest tym „cwanym”, ona „głupia i naiwna”. To jego się usprawiedliwia, „bo ma swoje potrzeby”, a ona tylko „rozkłada nogi”.
- Nie spędziłam na stronie dużo czasu, ale część mężczyzn, z którymi rozmawiałam, wydawała się trochę zdesperowana – mówi Dagmara. - Na przykład żonaci próbują znaleźć sobie kochankę albo zdarza się, że samotni są tam tylko dla seksu. Ale takie rzeczy zdarzają się chyba również na normalnych portalach randkowych. Jest tam na pewno dużo samotnych, którzy szukają zwyczajnie partnerki do wspólnego spędzania czasu. Są też tacy, którzy szczerze szukają swojej księżniczki do rozpieszczania. Moja koleżanka z Danii ma takiego partnera, który spełnia każdą jej zachciankę. Są oficjalnie parą, a dzieli ich ok 20 lat różnicy. Odpowiada jej taki układ, że on jest jej tatuśkiem, bo tak ma, że woli dużo starszych mężczyzn.
„Sugar babes” to 30 proc. użytkowniczek portalu, „sugar boys” (czyli młodzi mężczyźni szukający dojrzałych sponsorek) 20 proc. Różnica nie jest taka duża. A jednak, gdy role się odwracają i na świeczniku staje dwudziestolatek z czterdziestoletnią kochanką, opinia publiczna również nie ma wątpliwości, że to mężczyzna jest tym, który bawi się i korzysta, a kobieta naiwnie wierzy w jego afekt i „musi płacić za miłość”.
Nie chwalę Dagmary za jej wybory życiowe, nie stawiam za wzór zaradności. Jestem raczej ciekawa, jakich mechanizmów używa, aby usunąć z głowy fakt, że tego układu nie byłoby bez jego pieniędzy i jej dostępności seksualnej. A że mariaż seksu z pieniędzmi jest wyjątkowo popularnym, bez względu na płeć, połączeniem, potwierdza tylko sukces portalu, który założył Rikki.
Polecamy również: