Śpiewa na rynku w Krakowie. Mówi, co odbiera jako obelgę
- Ludzie patrzą na nas często jak na grającą szafę. Zapominają, że tworzymy sztukę i wkładamy w to całe swoje serce - mówi Karolina Pękalska, która śpiewa na krakowskim rynku. Opowiada, które zachowania są dla muzyka "jak policzek w twarz".
21.05.2024 | aktual.: 21.05.2024 08:55
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Jak często śpiewasz na krakowskim rynku?
Karolina Pękalska, wokalistka: Kilkanaście razy w miesiącu. To moja główna praca. Oprócz tego czasem również uczę śpiewać, śpiewam w chórkach z zespołem Skaldowie. Miałam też okazję śpiewać m.in. w chórkach u Maryli Rodowicz, Ralpha Kamińskiego czy Kuby Badacha. Najczęściej można mnie jednak spotkać śpiewającą w jednej z restauracji na rynku w Krakowie.
Cały występ trwa zazwyczaj dwie lub trzy godziny, podczas których wraz z muzykiem wykonujemy utwory z naszego repertuaru, aby umilić gościom czas.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Występy na żywo są pełne emocji, a bycie ulicznym artystą nie zawsze jest łatwe. Niedawno poruszyłaś w sieci temat "głupich zachowań ludzi" z perspektywy wokalistki. Przytoczysz jakieś problematyczne sytuacje?
Często ktoś podchodzi i oczekuje, że zagramy dokładnie to, czego sobie życzy. Mówi, że bardzo podoba mu się nasza muzyka i podaje tytuł utworu, który chciałby usłyszeć. Gdy nie mamy danej piosenki w repertuarze, musimy odmówić. Niestety, część ludzi, słysząc słowo "nie", reaguje oburzeniem - takie osoby się złoszczą, są obrażone albo zaczynają nas wyśmiewać.
Niedawno podeszło do nas trzech mężczyzn w szampańskim nastroju i chcieli, żebyśmy zagrali jakiś discopolowy utwór. Powiedziałam, że niestety nie gramy takiej muzyki. Ze zdumieniem zapytali "ale jak to?!". Zaczęli wytykać nas palcami i obrażać. Stwierdzili, że mam "nauczyć się śpiewać", a muzyk powinien "nauczyć się grać", bo skoro nie gramy disco polo, to w ich mniemaniu do niczego się nie nadajemy.
Zdarza się, że ktoś mówi "chciałem wam dać napiwek, ale skoro nie zagranice tego, co chcę, to już wam nie dam". Mojemu koledze pewna dziewczyna wrzuciła 100 zł, a następnie poprosiła o dany utwór. On jednak nigdy go nie śpiewał. Odeszła, a po chwili wróciła, stwierdzając, że zabierze mu te pieniądze. W takich chwilach człowiek czuje się, jakby dostał w twarz. Zabieranie pieniędzy z powrotem to oznaka braku szacunku.
Ludzie patrzą na nas często jak na grającą szafę. Zapominają, że tworzymy sztukę i wkładamy w to całe swoje serce. Chcemy być autentyczni, śpiewać to, co nam w duszy gra. Wtedy nasz występ ma dużo większą moc.
Kto daje największe napiwki?
Bardzo trudno to przewidzieć. Niejednokrotnie osoba, po której najmniej byśmy się tego spodziewali, potrafi wrzucić najwięcej. Muszę jednak stwierdzić, że Polacy wrzucają najmniej.
Czyli zostają turyści?
Większe kwoty dostajemy zazwyczaj od osób z zagranicy. Mają do tego luźniejsze podejście. Polacy, dla których kolacja w restauracji na Rynku Głównym w Krakowie sama w sobie jest już sporym wydatkiem, nie chcą dodatkowo płacić za występy artystyczne.
Słyszymy bardzo różne języki. Najwięcej w Krakowie jest obecnie turystów z Wielkiej Brytanii, którzy wrzucają nam dolary. Najczęściej jednak napiwki dostajemy w euro. Hojni są Szwedzi, Niemcy, Finowie.
Mężczyźni czy kobiety?
Powiedziałabym, że pół na pół. Muzycy, z którymi gram, często jednak śmieją się, że to ja robię całą robotę, bo wszyscy panowie zawsze stają i na mnie patrzą (śmiech).
Pamiętasz swój największy napiwek?
W ubiegłym tygodniu dwie turystki, które siedziały przy stoliku w rogu, biły nam brawo po każdym utworze, co było niezwykle miłe, bo nie zawsze się tak zdarza. Na koniec wręczyły nam studolarowy banknot. Czasem zdarzają się takie "złote strzały", czyli napiwki w kwocie odpowiadającej kilkuset złotych. Ale rzadko polskie, choć jak wiadomo, wyjątek zaprzecza regule.
Do dziś pamiętam pana, który usiadł w restauracyjnym ogródku, gdy graliśmy ostatni utwór. Kiedy podziękowałam za występ, podszedł i poprosił, byśmy wykonali jeszcze jedną piosenkę. Zgodziłam się, a on po wszystkim wręczył nam stuzłotowy banknot. Następnie poprosił o kolejną piosenkę, po której również hojnie nas obdarował. Powiedział, że jesteśmy świetni i słuchanie nas sprawia mu ogromną przyjemność. Spytał, jak może nas znaleźć w sieci. To było niesłychanie miłe!
Lepiej nie wrzucić nic czy wrzucić mało? Czy pięciogroszowy napiwek to jak policzek w twarz?
Wrzucanie nawet małych kwot, takich jak złotówka czy dwa złote, jest w porządku. To miłe, że ktoś nas docenia i zrozumiałe, że nie każdy dysponuje dużą kwotą. Co innego w przypadku wrzucenia kilku groszy. To naprawdę się zdarza i zupełnie nie wiem, jak to rozumieć. Czy ta osoba chciała przekazać nam komunikat w stylu: "jesteście beznadziejni i niewarci więcej niż pięć groszy"? Zazwyczaj odbieramy to jako obelgę albo krytykę naszej pracy. Oczywiście, w przypadku dzieci wrzucanie grosików jest jak najbardziej zrozumiałe, bo nie znają wartości pieniądza i wyciągają drobne np. ze swojego portfelika.
Są osoby, które entuzjastycznie reagują na występ. Klaszczą, nagrywają, robią zdjęcia. Po wysłuchaniu kilku lub nawet kilkunastu utworów odchodzą jak gdyby nigdy nic, nie pozostawiając żadnego napiwku. Jak skomentujesz takie zachowanie?
To dość częsta praktyka i nie mam z tym problemu. Najważniejsze jest dla mnie, że ktoś cieszy się chwilą, podoba mu się nasza muzyka, czerpie od nas radość i energię i chce to uwiecznić na dłużej. Napiwek jest tylko dodatkiem.
Jesteś młodą i piękną wokalistką. Często masz do czynienia z ulicznymi podrywaczami?
Oj tak. Najczęściej są to miłe komentarze w stylu "ale pani jest piękna". Nieraz zdarzyło się jednak, że przekraczały granice dobrego smaku. Na szczęście takie osoby szybko się peszą, gdy zauważają, że obok stoją kelnerzy i bacznie obserwują całą sytuację i - jeśli trzeba - reagują.
Kiedyś podszedł do mnie pan. Przystojny, dobrze ubrany mężczyzna w dojrzałym wieku. Byłam w trakcie wykonywania utworu, a on zapytał z niesłychaną pewnością siebie "o której kończysz?". Zaskoczona odpowiedziałam, że o godz. 22, bo nie raz zdarzało się, że goście pytali o taką informację. Wtedy stwierdził: "idziesz później ze mną na drinka". Gdy odmówiłam, nie dawał za wygraną, zachęcając, że postawi mi kolację.
Innym razem pewien mężczyzna zaczął komplementować mnie w języku angielskim, po czym zbliżył się podejrzanie blisko, nachylił się nad moim tabletem i zaczął czytać tekst piosenki i głośno śpiewać. Sytuacja była bardzo niekomfortowa, bo z jednej strony nie chcieliśmy przerywać wykonywania utworu, a z drugiej on bardzo je nam utrudniał. Na szczęście kelnerzy zareagowali na czas.
Można utrzymać się z bycia artystą ulicznym?
To zależy. Są artyści, którzy działają samodzielnie i utrzymują się jedynie z napiwków. My działamy na zlecenie restauracji, od których dostajemy honorarium za występ, a napiwki są dodatkiem.
Niestety muzycy w Krakowie mają naprawdę niskie wynagrodzenia. W innych miastach są to zdecydowanie wyższe kwoty. Musimy grać kilkanaście razy w miesiącu, żeby uzbierać satysfakcjonującą kwotę.
Jak reagować na występ muzyka w restauracji?
Wymarzona sytuacja to taka, w której przychodzimy do pracy, śpiewamy i widzimy, że jest zainteresowanie, ktoś nas słucha, bije brawa. Wspaniale, jeśli później jeszcze do nas podejdzie i powie parę miłych słów. Niestety nie zawsze się tak dzieje. Często ludzie są zajęci sobą. Mogłabym powiedzieć, że można do tego przywyknąć, ale nie chcę, żeby tak było.
Może boją się, że zaraz będziecie oczekiwać wysokiego napiwku?
Zawsze powtarzam, że pieniądze są tylko dodatkiem. To miłe, ale nie najważniejsze. Ostatnio podszedł do mnie malutki chłopczyk, który miał może cztery latka i wręczył mi różę. Byłam zauroczona tym gestem! Przyczepiłam ją do mikrofonu i została tak ze mną przez cały występ. Mała rzecz, a cieszy. I zostaje w pamięci na długo.
Rozmawiała Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski